sobota, 30 czerwca 2018

Specjaliści od wzruszeń S.A. - z Piotrem Selimem i Markiem Andrzejewskim rozmawiają Tomasz Piątkowski i Sławek Orwat

Poniższy artykuł ukazał się pierwotnie na blogu Muzyczna Podróż


fot. Daniel Cichy i Dariusz Kudeń
Tomasz Piątkowski: Piotr Chilimoniuk...

Piotr Selim: Ale ci ładnie poszło (śmiech). Jesteś po prostu przygotowany.

Tomasz Piątkowski: Bardami jestem zafascynowany od kilku miesięcy właśnie dzięki twojemu utworowi, który usłyszałem na Liście Polisz Czart.

Piotr Selim: Aha, miło...

Sławek Orwat: Można więc śmiało powiedzieć, że prowadzę działalność misyjną (śmiech). 


Tomasz Piątkowski: Dzięki "Specjaliście od wzruszeń" bardzo zaraziłem się poezją śpiewaną, bo tak naprawdę to od wielu lat jestem fanem heavy metalu.

Piotr Selim i Marek Andrzejewski: No to blisko jest! (śmiech)

Tomasz Piątkowski: Co czujesz jako twórca, kiedy dowiadujesz się, że twoja piosenka od kilkunastu tygodni utrzymuje się w czołówce listy przebojów skupiającej przeróżne gatunki od rocka, aż po piosenkę literacką.

fot. Daniel Cichy
Piotr Selim: Jestem bardzo szczęśliwy i zawsze, kiedy piosenka utrzymuje się na wysokim miejscu jakiegoś zestawienia, to dla jej wykonawcy, twórcy, autora jest to wielka radość no i ta świadomość, że to działa!

Sławek Orwat: Dwa lata temu Marek Andrzejewski powiedział mi, że „taka jest rola barda, żeby komentował rzeczywistość, a nie tylko śpiewał proste piosenki o miłości". Twoje piosenki o miłości czy to jest "Specjalista od wzruszeń", czy "Kobiety mojego życia" nie tylko nie są banalne, ale wręcz przeciwnie - potrafią słuchacza od siebie uzależnić. Mnie bardzo ciekawi tekst piosenki "Kobiety mojego życia". Powiesz o nim coś więcej?


Foto-Rożek
Piotr Selim: O tekst trzeba by zapytać autorki Hani Lewandowskiej, z którą już od ponad dwudziestu pięciu lat współpracuję i większość tekstów to są jej piosenki. A są to utwory i teksty, które nie przemijają i jestem wręcz przekonany, że jak już nawet nas kiedyś nie będzie, to te piosenki będą zawsze aktualne. To jest - wydaje mi się - wielka siła tekstów, które pisze Hania, bo one dotykają każdego z nas. Każdy z nas, każdy ze słuchaczy coś nowego odkrywa w tych tekstach. Są takie piosenki, które jak chociażby "Specjalista od wzruszeń" są w obiegu od wielu i to jest niesamowite, że co jakiś czas dostajemy głosy od naszych znajomych i przyjaciół, którzy po kolejnym wysłuchaniu tego samego utworu odkrywają w nim coś nowego i często mówią: miałem taką, a taką sytuację i teraz zupełnie inaczej już na nią patrzę i na przykład w "Specjaliście od wzruszeń" dziś coś innego mnie dotyka i to jest takie, takie... wielkie!

Sławek Orwat: Jak narodziła się wasza współpraca?


Piotr Selim: To jest historia dosyć ciekawa, bo myśmy się poznali i w pewnym momencie Hania podeszła do mnie i powiedziała, że teraz będzie ze mną pisała piosenki, a ja odpowiedziałam, że przecież nie umiem. No to się nauczysz. Przyniosła mi tekst. Muzykę napisałem w ciągu dwóch dni, ale w szufladzie trzymałem ją przez dwa miesiące i nikomu nie pokazywałem tej piosenki. Dopiero po dwóch miesiącach ją ujawniłem i tak to się zaczęło.

fot. Dominik Witosz
Sławek Orwat: Jako wykształcony muzyk klasyczny, aż tak bardzo rozdzielasz tożsamościowo oba nurty swojej działalności, że postanowiłeś przyjąć pseudonim artystyczny?

Piotr Selim: To nie jest tak, bo widzisz przed chwilą Tomek prawidłowo przeczytał moje nazwisko, ale był taki czas, kiedy dużo jeździliśmy po konkursach i festiwalach i... Andrzejewski ma dobre nazwisko, bo łatwe do przeczytania i do tego na A.

Sławek Orwat: Ale za to jako jeden z pierwszych był wołany do tablicy (śmiech). 


fot. Beata Korycka
Piotr Selim: U mnie za to często była taka sytuacja, że wychodzisz i ktoś cię zapowiada: teraz wystąpi przed państwem Piotr Chhhh...oniuk! I już wszyscy się cieszą. I to był jakby pierwszy powód, żeby coś z tym zrobić, a drugi był taki, że jako muzyk klasyczny na Akademii Muzycznej trochę jednak chciałem rozgraniczyć to wszystko.

Sławek Orwat: Czyli to Hania popchnęła cie w stronę estrady?

Piotr Selim: Tak.

Sławek Orwat: Bez Hani zostałbyś tylko w muzyce klasycznej?

Piotr Selim: Bez Hani na pewno.

Sławek Orwat: Ale i tak od tego nie uciekasz. Płyta W rytmie bolera jest przecież pełna odniesień do muzyki klasycznej.


Piotr Selim: Oczywiście, że jest. Ja nie uciekam od tego. Absolutnie. Ale to jest też dla mnie fajna sytuacja, że na początku tej mojej ścieżki rozgraniczałem muzykę klasyczną od estradowej, a teraz i klasyka i ta moja piosenkową twórczość w pewnym momencie zeszły się w jedno i obecnie kiedy mam koncerty z orkiestrą symfoniczną i z chórami, to w jednej części np. gram repertuar klasyczny, a za chwilę śpiewam swoje piosenki. Nie znam takiego drugiego wykonawcy.

fot. Beata Korycka

Tomasz Piątkowski: Płyta W rytmie bolera jest znakomitym połączeniem twojej muzyki i tekstów napisanych przez wspomnianą Hannę Lewandowską, które - uważam - są absolutnie świetne i dlatego ciekawi mnie geneza ich powstawania i tworzenia przez ciebie do nich muzyki. Sam wspominałeś, że komponując muzykę do tych piosenek, w dużej mierze czerpiesz z muzyki klasycznej, co na tej płycie doskonale słychać. Na ile ty jako kompozytor musiałeś poczuć tą "artystyczną chemię z tekstem", żeby te piosenki znalazły się na twojej płycie? Na ile te teksty trzeba (jeśli w ogóle tak się je traktuje) przyswoić i z nimi się utożsamić. Pytam o to dlatego, bo niektóre piosenki dotykają bardzo wrażliwych sfer życia, co powoduje, że do tej płyty tak chętnie chce się wracać?


Piotr Selim: Najpierw powstaje tekst, który, jak to Hania mówi, jest efektem “higienicznego” życia autora. Czyli poeta sam musi zadbać o to, co się wokół niego dzieje. Z opowieści mojej wspólniczki wiem, że musi być wokół przyroda i drugi człowiek. Reszta to chyba wrażliwość. Moja ulubiona autorka jest bardzo wrażliwym, dobrym, szlachetnym człowiekiem. Jej wrażliwość pozwala mnie bardzo dobrze poznawać. Piszemy razem od ponad 26 lat i piosenki, które teraz powstają to efekt wspólnych doświadczeń i to jest ta “artystyczna chemia”, o której wspominasz. “Specjalista od wzruszeń” był jednak pisany trochę na wyrost, ale trzeba przyznać, że Hania trafiła w sedno.

fot. Daniel Cichy

Najwięcej mówią o nas jednak te utwory, które wykonuję podczas moich indywidualnych koncertów, W LFB nasze piosenki są przez nas dobierane według klucza” aktualnej potrzeby” tzn. jaka piosenka na tej płycie czy w koncercie po prostu się przyda. Myślę, że w tym roku zaczniemy pracę nad moją drugą płytą solową i tam znajdą się te nasze utwory, o które moi fani pytają podczas recitali.

Tomasz Piątkowski: Sądząc po YouTube współtworzysz wspaniałe koncerty, których bardzo chciałoby się posłuchać na żywo, ale będąc na emigracji trzeba bardzo często zadowolić się jedynie nagraniami na płycie. Co masz w planach? Czy i kiedy będzie kolejna płyta?


Piotr Selim: W planach jest kolejny wielki koncert w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie tj. w naszej obecnie największej sali koncertowej. Jest t o projekt z udziałem wielu ciekawych indywidualności oraz chórów i zespołu w dość rozbudowanym składzie instrumentalnym. Program niemal w całości złożony jest z naszych utworów premierowych. Co do płyty, to trochę już o tym mówiłem. Dodam tylko tyle, że po wstępnej selekcji wybraliśmy 23 piosenki. Teraz czeka nas najtrudniejsza decyzja.. Które z nich zadomowią się w naszej historii? Tego jeszcze nie wiemy. Czeka nas pewnie wiele namiętności przy dokonywaniu wyboru ostatecznego, czyli czeka mnie wiele niespodzianek, bo Hania ma wizje niekoniecznie zbieżne z moimi. Bądźmy jednak dobrej myśli.

Sławek Orwat: Marku, a jak ty oceniasz swoje najnowsze wydawnictwo?


Marek Andrzejewski: "HASZTAGI" to płyta życia. Jest zwieńczeniem mojej wieloletniej pracy i zdobytego doświadczenia. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek coś nagram, więc mam nadzieję, że płyta okaże się moim opus magnum. Obchodzę w tym roku ćwierćwiecze pisania i śpiewania piosenek. Postanowiłem nagrać album zawierający wszystkie elementy, które sprawdziły się w tej mojej dwudziestoparoletniej drodze artystycznej. Otóż sprawdziła się współpraca z Grupą Niesfornych, czyli z sekcją jazzowo-funkującą, na którą składają się: trąbka, saksofon, puzon, mocne bębny, bas i gitara elektryczna. Sprawdził się też pomysł na absolutnie "koszerny" skład z Katarzyną Wasilewską i Jakubem Niedoborkiem pod nazwą "AKUSTYCZNIE". Sprawdziła się wspołpraca z Jagodą Nają. Wszyscy ci wspaniali muzycy spotkali się na płycie "HASZTAGI". Tak jak na nagrywanej 23 lata temu płycie "TROLEJBUSOWY BATYSKAF" wymieszały się żywioły, znów kipiało, wrzało od dzikich pomysłów i znów wzajemnie się inspirowaliśmy.

Efektem nie jest zatem prosty wynik dodawania talentów dwunastu muzyków lecz raczej uzyskaliśmy efekt MNOŻENIA! Wrócił młodzieńczy zapał, udało nam się odrestaurować nasze współbrzmienie. W ten cały jazz wspaniale wpasował się mój syn Michał - bardzo zdolny, młody pianista.

fot. Krzysztof Knapik
fot. Gocanna Antosik
Zagrał wszystkie partie instrumentów klawiszowych na płycie. I to jak zagrał! Starałem się zrobić ten album najlepiej jak tylko się da. Piosenki zaaranżowaliśmy bardzo precyzyjnie, z dużym namysłem i dokładnym przygotowaniem. Prawie wszystkie utwory były grane rok wcześniej na koncertach. Mieliśmy je „ostrzelane w boju”. Nawet części improwizowane dokładnie zaplanowaliśmy: kto w danym miejscu i z jaką energią. Zaśpiewaliśmy i nagraliśmy żywe instrumenty w doskonałych warunkach studia Laboratorium Dźwięku CSK w Lublinie. Całość brawurowo zmiksował we Wrocławiu Robert Szydło. Wszystko wyszło moim zdanie wspaniale!


Tomasz Piątkowski: "Jak listy". Bardzo lubię ten kawałek. Czy inspirowałeś się w nim Grechutą? Skąd pomysł na taki teledysk? Jest genialny!

fot Andrzej Mochoń

Marek Andrzejewski
: W tej piosence stawiam pytania: „kto?”, „po co?”, "jaki sens", a nawet "jak długo jeszcze?". Podobnie pytał Bob Dylan w utworze "Blowing in the wind". Proste pytania wywołujące wiele skomplikowanych odpowiedzi. Najlepiej gdy słuchacz odpowie sobie na nie sam.

Tomasz Piątkowski: Nie chciałbyś pisać w tym klimacie dalej?

Marek Andrzejewski: Wydaje mi się, że jeszcze kilka dawnych piosenek napisałem w podobnym stylu np:

fot. Dariusz Kudeń
"Kto ten durny serial kręci
Kto tu rządzi scenariuszem
Dajcie inną proszę rolę
Ja wykazać się tu muszę..." 
("Przez obiektyw")

"Jak listy" muzycznie opiera się na nieparzystym metrum pięć czwartych, wziętym z ludowego utworu instrumentalnego. Oryginalny ludowy rytm raz-dwa, raz-dwa-trzy odwróciliśmy na raz-dwa-trzy, raz-dwa. W ten sposób wyszła nam piosenka, która ma wydźwięk nieco jazzowy, jak w "Take five" Brubeck'a. A co do teledysku, to pani reżyser Joanna Haręża w ogóle ominęła cały wątek wędrówki, cały wątek celu, a skupiła się na jednym zdaniu: „z zewnątrz w pieczątki się ubiera”. Bohater tej piosenki chowa się. Chowa się do koperty, zakleja się, obudowuje papierowym murem. Na jego kopercie są urzędowe pieczęcie. On chowa się w uniformie, w uniformie z norm i przepisów. W teledysku pojawia się klatka, więzień klatki oraz strażnik. Zwróćcie uwagę, że strażnikiem i więźniem jest ten sam człowiek (w tym przypadku ja).


Sławek Orwat: Wróćmy wspomnieniami do miłego epizodu, kiedy to Budka Suflera podczas swojego pożegnalnego koncertu was zaprosiła i doceniła. Za rok będziecie świętowali swoje dwudziestolecie. Zapowiada się jakiś benefis? Jak sobie wyobrażacie ten jubileusz? Kogo zamierzacie zaprosicie? Nie sądzicie, że będzie to dobra okazja, aby pokazać się w takich kręgach, w których albo jeszcze was nie ma, albo istniejecie za słabo. Poprzez pokazanie tego wydarzenia w telewizji można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: oddać hołd waszemu dorobkowi i pokazać, że od czasu do czasu kulturotwórczo-edukacyjna misja TV jednak jest.

Marek Andrzejewski: Czyli uważasz, że powinniśmy na swój jubileusz zaprosić przede wszystkim dziennikarzy (śmiech)?

Sławek Orwat: Przede wszystkim to chyba jednak artystów.

Marek Andrzejewski: Może jednak lepiej dziennikarzy (śmiech)

Sławek Orwat: Jak w takim razie zamierzacie obejść swoje święto?

Marek Andrzejewski: Z daleka (ze śmiechem)

Tomasz Piątkowski: Lublin raczej nie pozwoli wam nie obchodzić.

Marek Andrzejewski: Zobaczymy zatem. Jest kłopot moim zdaniem z etykietą barda. 19 lat temu wydawało mi sie, że do etykiet i szufladkowania ludzie podejdą racjonalnie, bez przesady, będą mieć swoje zdanie. Myliłem się. Łata, to łata. Teraz widzę, że przyjęcie łaty bard było błędem (mówię za siebie). W opinii ogólnej bard nie kojarzy się z muzykiem ani trochę. Raczej z zarozumiałym, pouczającym, naburmuszonym dziadem, bez dystansu do samego siebie. Barda widzą ludzie (w tym niestety dziennikarze) jako obiekt muzealny, relikt przeszłości, wapno i atawizm. Takiej opinii nie udało nam się zmienić...


Sławek Orwat: Lublin jest dla mnie wyjątkowym miejscem pod względem muzycznym. Macie wszystkie gatunki. Chyba jeszcze tylko Toruń jest drugim takim miastem.

Marek Andrzejewski: A Wrocław?

Sławek Orwat: Cieszę się, że to powiedziałeś, bo Wrocław to moje miasto i zawsze będzie to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Wracając jednak do Lublina, to jest tam silna scena reggae, jest rock, jest piosenka literacka, jest kultura studencka, jest znakomity radiowiec Jerzy Janiszewski. Jak wy jako Lubliniacy to...

fot. Krzysztof Cybula
Marek Andrzejewski: ...jak my to znosimy (śmiech)? Dla nas jest to naturalne. Oprócz tego, że spotykamy się z muzykami, współpracujemy również z plastykami, aktorami, sztukmistrzami, nawet z dziennikarzami i pisarzami. W teledysku "Autorski wieczór" Lubelskiej Federacji Bardów wystąpili zaprzyjaźnieni z nami lubelscy artyści, którzy uprawiają właśnie różne gatunki sztuki: Pisarz, Poetka, Malarka, Radiowiec, Aktor, a także pewien grający siebie samego Dyrektor.

Sławek Orwat: Miałeś przez te wszystkie lata jakieś szczególnie zabawne przygody, które zapadły ci w pamięć?

Marek Andrzejewski: Podczas tych wielu lat koncertowania po Polsce spotykały nas oczywiście różne przygody. Trudno policzyć ile razy zgubiliśmy się w małych miasteczkach. W takich przysłowiowych Skierniewicach nikt nie wie, gdzie jest dom kultury... Tylko raz natomiast spóźniłem się na koncert.
Czerwony Tulipan (fot. Artur Grzanka)
Był na szczęście Stefan Brzozowski (niezawodnie punktualny) i jego Czerwony Tulipan. Zgodził się zagrać przede mną i wszystko skończyło się dobrze. To się działo w czasach, kiedy telefon komórkowy był wielkości telewizora i wyglądało na to, że się raczej nie przyjmie. W trasie dzwoniło się z poczty. Raz o koncercie zapomniałem, ale to było w Lublinie i zdążyłem. Dobrze, że Tomasz (pianista) zadzwonił zaniepokojony moją nieobecnością na próbie.


Najbardziej emocjonujące były zawsze koncerty w górach. Szczególnie w deszczu. Kilkanaście lat temu na festiwalu "Gitarą i piórem" w Borowicach deszcz padał nieprzerwanie od wielu, wielu dni. Utrudniony dojazd, pozrywane mostki i grząska łąka z postawioną sceną. Cały sprzęt - perkusję, gitary, wzmacniacze trzeba było przenosić na plecach z nieodległej wsi. Pomagali nam strażacy. Ich wóz utonął wprawdzie na łące zamienionej w pole ryżowe, ale na nogach dało się przejść.

fot. Marek Jamroz
Potem koncert, oczywiście w strugach deszczu i najwspanialsza publiczność, która doszczętnie przemoczona rozgrzewała się tańcząc i śpiewając z nami. Nikt się nie chował, nie kładł spać. Ich namioty były raczej basenami. Nikt też nie mógł wyjechać. I tak całe trzy dni festiwalu. Mógłbym tu też opowiedzieć o wyskokach potwierdzających nazwę i opinię Grupy Niesfornych, ale było, minęło. W końcu wszyscy byliśmy bardzo młodzi. I nie tylko dla nas taki np. festiwal w Opolu był nieustanną balangą. Ważne, że w miarę przytomni i skoncentrowani wyszliśmy na koncert. A co potem... Nieważne.


Sławek Orwat: Gdybyście mieli wymienić swoje najpiękniejsze momenty z życia artystycznego, to co by to było?

fot. Artur Grzanka
Marek Andrzejewski: Pierwsza reaktywacja Grupy Niesfornych i koncert w miejscu gdzie zaczęła się moja przygoda ze śpiewaniem czyli w Lubelskim Akademickim Centrum Kultury "Chatka Żaka".


Marek Jamroz
Działo się to równo pięć lat temu na moje dwudziestolecie. Wtedy też usłyszałem od Niesfornych, że koniecznie chcą nagrać ze mną i w dawnym składzie nową płytę! Bez tamtej deklaracji nie byłoby "HASZTAGÓW". Koledzy mnie namówili.

Piotr Selim: Najpiękniejszy moment to przede wszystkim poznanie Hani Lewandowskiej i to, ze dała mi pierwszy tekst, że pokazała mi ile radości i szczęścia może przynieść tworzenie, komponowanie, śpiewanie i że nadal cały czas piszemy i mam nadzieję pisać dalej będziemy. Pamiętam jak w roku 2012 odbyła się premiera kantaty "Z ziemi wiernej". To był nasz pierwszy koncert w pełni symfoniczny. Siedziałem przy fortepianie i w pewnym momencie przestałem grać, tylko zacząłem słuchać orkiestry, chórów. I przyszła taka niespodziewana myśl! Przecież to NASZE!!! Ale to już nie było tylko nasze, tylko tych wszystkich, którzy to wykonywali i tych wszystkich, którzy słuchali tego, co... zaczęło żyć własnym życiem i poszło do innych ludzi. I to jest piękne i dzieje się tak coraz częściej.


Autorzy dziękują Annie Piątkowskiej i Magdzie Karasek za nieocenioną pomoc w redakcji powyższej rozmowy oraz czynną i duchową obecność podczas tego blisko dwugodzinnego spotkania.

Magda Karasek dzięki której muzyka LFB trafiła na Listę Polisz Czart (fot. Andrzej Grzelczyk)
Jest to czwarte i (na jakiś czas) ostatnie spotkanie z Muzykami Lubelskiej Federacji Bardów, a dla tych z Państwa, którzy chcieliby powrócić do poprzednich rozmów podaję linki:

"Marek Andrzejewski - Ekologiczny bard z Lublina" - z Markiem Andrzejewskim rozmawia Sławek Orwat - tutaj

"Jesteśmy na tyle kolegami, na ile jest to możliwe" - z Markiem Andrzejewskim, Janem Kondrakiem, Piotrem Selimem i Katarzyną Wasilewską rozmawiają Sławek Orwat i Tomasz Piątkowski - tutaj

"Dziś media pozwalają wszystkim usiąść koło kierowcy" - z Janem Kondrakiem rozmawia Sławek Orwat - tutaj

***

Tomasz Piątkowski: Urodziłem się w 1982 roku i należę do pokolenia zmian systemowych w Polsce. Pochodzę z miasteczka Jelcz Laskowice, w którym powstawały słynne ciężarówki. Do mojego zainteresowania muzyką przyczynił się szkolny radiowęzeł, z którego po raz pierwszy usłyszałem kawałek zespołu Metallica pod tytułem “One”, od którego zaczęła się moja fascynacja muzyką. Od tamtego momentu, zupełnie zelektryzowany magią gitary Kirka Hammeta. Poświęcałem niemal każdą wolną chwilę na zgłębianie wiedzy o muzyce. O muzyce rockowej wiem zapewne równie wiele, co o historii, która jest drugą z moich namiętności. Obie traktuję jako źródła niekończących się wątków do rozmów i dyskusji, które z chęcią i upodobaniem jestem w stanie prowadzić z każdym, o każdej porze dnia i nocy. Przybycie na Wyspy Brytyjskie pozwoliło mi poznawać tutejszą scenę muzyczną, otworzyło przede mną możliwości uczestnictwa w koncertach, a czasem nawet osobistego spotkania z legendami świata muzyki jak chociażby występ grupy UFO w St Albans w 2016 roku, po którym na backstage'u spotkałem się osobiście z członkami zespołu. Od niedawna stawiam pierwsze kroki w roli dziennikarza. Uczestniczyłem już w wywiadzie z Lubelską Federacją Bardów oraz z  legendą polskiego heavy metalu Grzegorzem Kupczykiem. Wraz z moją żoną Anią przeprowadziłem wywiad z Darkiem Malejonkiem.





Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.