poniedziałek, 18 lutego 2019

"EPka to pewien wstęp. My się dopiero rozkręcamy!"- rozmowa z Łukaszem Fijałkowskim, liderem i twórcą Fijałkowski Project.

Z tym przesympatycznym toruńskim muzykiem spotkaliśmy się tuż po debiucie scenicznym jego grupy, który odbył się dzień wcześniej w Hard Rock Pub Pamela podczas HRPP Festival 2018. Tego wieczoru Łukasz Fijałkowski, bo o nim tutaj mowa, wraz z Fijałkowski Project, zagrali tuż po koncercie Józefa Skrzeka z Krzysztof Głuch Oscillate. Mogło by się wydawać, że po takich ikonach trudno będzie czymkolwiek zauroczyć publiczność. Łukaszowi Fijałkowskiemu oraz pozostałym muzykom formacji nie tylko udało się sprawić, że publiczność postanowiła pozostać do późna, ale także bez reszty zauroczyć ją dźwiękami utworów swojej najnowszej EPki na tyle, że niektórzy zechcieli do nich nawet zatańczyć. Nic dziwnego, bo zarówno same kompozycje, jak i dobór osobowości w zespole sprawia, że słucha się tego z wielką przyjemnością. Lekko, ale profesjonalnie i bez cienia egzaltacji, której czasem w świecie muzyki bywa po prostu za dużo. Brawo! Czekamy na więcej, a wszystkim, którzy nie słyszeli jeszcze najnowszej EPki Fijałkowski Project serdecznie ją polecamy.


Łukasz Fijałkowski / Fot. Monika Wawrzyniak -Fijałkowska


Tomasz Piątkowski: Co działo się z Tobą  po rozpadzie Ergo? Co się stało, że Ergo przestało istnieć? 

Łukasz Fijałkowski: Tak po prostu naturalnie się zadziało, ale nikomu z muzyków, mam takie wrażenie, raczej nie było przykro z tego powodu. Po prostu rozeszły się nasze drogi. Nie tylko muzyczne, a przede wszystkim życiowe, bo dosłownie „rozjechaliśmy” po kraju. Perkusista zamieszkał w Gdańsku, wokalista w Ostrołęce, a ja z basistą zostaliśmy w Toruniu. Logistycznie bardzo trudno byłoby spotykać się i w jakikolwiek twórczy sposób pracować. Piotr Grzyb, czyli wokalista, doskonale realizuje się muzycznie. Poszedł w zupełnie inną stronę niż w Ergo, ale był to jego wybór i z tego co widzę na portalach społecznościowych, jest bardzo zadowolony. Aktywny muzycznie, ale z innymi muzykami pozostał również Grzegorz Bojanowski, basista. Wydaje mi się że Waldek Maruszak, perkusista raczej nie gra, ale mogę mylić, bo nie mamy kontaktu. 


Ja zapragnąłem rozwijać się w taką stronę muzyczną, która i tak nie pasowała do Ergo, chociaż jakieś tam elementy tego co rodziło się w mojej głowie zacząłem przemycać na drugiej płycie Ergo (instrumentalna kompozycja pt. ”w górę”. ) 


Krótko mówiąc zespół Ergo nagrał, mam nadzieję, całkiem przyzwoite płyty, ale czas pójść dalej i nie oglądać się za siebie. 

Tomasz Piątkowski: Jak wrażenia po debiucie scenicznym oraz premierze płyty zespołu Fijałkowski Project ? 

Fijałkowski Project podczas koncertu w HRPP w Toruniu/ Fot. Wojciech Zillmann

Łukasz Fijałkowski: Jestem bardzo zadowolony. Cieszyłem się ogromnie, że mogłem grać na scenie z tymi muzykami, z którymi nagrałem autorską płytę. Przez te kilkadziesiąt minut naszego pierwszego koncertu czułem, że dobrze się rozumiemy. Kolejne koncerty, które gdzieś tam myślimy zagrać, będą coraz lepsze i coraz dłuższe, bo będzie więcej przygotowanego repertuaru. Ja bym sobie życzył, żeby każdy koncert kończył się tak, jak ten ostatni, gdzie przecież zagraliśmy bis, czego się nie spodziewałem. Bardzo bym chciał, żeby każdy koncert kończył się tak dobrze. (śmiech) 


Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Tomasz Piątkowski: Gdzie następny koncert? 

Łukasz Fijałkowski: Nie powiem konkretnie daty, bo nie wiem, kiedy dokładnie to będzie. Musimy zamknąć się jeszcze w sali prób i dorobić trochę więcej materiału. Jak będą konkrety, dam znać. 

Anna Piątkowska: Daj znać, może kiedyś Londyn? 

Łukasz Fijałkowski: Powiedzcie tylko kiedy, to będę natychmiast (śmiech). 


Fot. Andrzej Goiński

Tomasz Piątkowski: Zawsze „ciągnęło cię” do jazzu? 

Łukasz Fijałkowski: Nie. Od zawsze słuchałem głównie muzyki rockowej. Tak się jednak złożyło, że w lutym 2012 roku znalazłem się na koncercie zespołu Full Drive 3 Henryka Miśkiewicza, z którym m.in. występował Marek Napiórkowski (gitarzysta). Byłem oczarowany. Jakby tego było mało, po Full Drive 3, występował Apostolis Anthimos Trio w składzie z kameruńskim basistą Etienne Mbappe. Te dwa koncerty dużo zmieniły w mojej głowie. Zafascynowałem się estetyką fusion. W 2013 roku po raz pierwszy usłyszałem na żywo Mike’a Sterna i nie było już odwrotu. Do dziś jest moim numerem jeden. 


Nieco później pokochałem Milesa Davisa. Jego płyty z końca lat 50. (m.in. „Round About Midnight”, „Milestones” i oczywiście „Kind of Blue”) bardzo mnie pochłonęły. Zwróć uwagę, że w ówczesnych składach Milesa nie było gitary. Trąbka, saksofony, fortepian, kontrabas. I tak zacząłem sobie wyobrażać brzmienie kontrabasu w moim zespole. Postanowiłem więcej improwizować, zbliżyć się do jazzu, wdrożyć się w te wszystkie cudowne niuanse harmoniczne. I tak po nitce do kłębka - zacząłem sobie układać tematy, budować do nich harmonię, sprawdzać jakby to brzmiało i aranżować wstępnie utwory. Tak naprawdę ten materiał, który teraz znalazł się na płycie, od początku do końca wymyśliłem w ciągu ostatniego roku. Natomiast to nie jest wszystko, co zostało przygotowane i co weszło na płytę. Jest tego dużo więcej. EPka to pewien wstęp. My się dopiero rozkręcamy! (śmiech) 

Fot. Andrzej Goiński

Anna Piątkowska: Czyli można oczekiwać więcej? 

Łukasz Fijałkowski: Tak. Jak najbardziej. Wierzę, że niedługo wrócimy do studia. 

Fijałkowski Project w studiu/ Fot. Andrzej Goiński 

Tomasz Piątkowski: Jak długo istnieje Fijałkowski Project? 

Łukasz Fijałkowski: Krótko, chociaż pomysł „chodził mi po głowie” od dawna. Fajnie się złożyło, że znaleźli się fantastyczni ludzie i wszystko jakoś samo zagrało, bo w sumie wcale nie było tak łatwo. 
Trochę obawiałem się, czy będę w stanie zainteresować moimi pomysłami ludzi, którzy na co dzień zajmują się nieco inną muzyką. Wszyscy są gruntownie wykształceni. Ja niestety nie jestem po szkole muzycznej, ale okazało się, że te bariery są bez znaczenia. Jeżeli jest chemia między muzykami i wszystko gra, to nie trzeba siedzieć z pięciolinią. Trzeba grać i przede wszystkim słuchać siebie. 

Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Tomasz Piątkowski: To znaczy, że kolejna płyta wcale nie musi tak samo brzmieć i może mieć inny klimat? 

Łukasz Fijałkowski: Otóż to. Mam nadzieję, że będę mógł pracować z tymi samymi muzykami, ale mam również nadzieję, że kolejni muzycy będą gościnnie dołączać, na płytach i koncertach, żeby wnosić nowe kolory do naszej muzyki, bo wtedy będzie jeszcze piękniej. 


Fot. Andrzej Goiński 

Tomasz Piątkowski: Parę lat temu grałeś z Leszkiem Winderem (Krzak). Tego typu współprace bardzo pomagają nie tylko w karierze, ale też w zdobyciu doświadczenia. Miałeś w późniejszej swojej działalności podobne spotkania? 

Łukasz Fijałkowski: Tak. Późniejszej i wcześniejszej. Leszek Winder, Leszek Cichoński, Sławek Małecki czy Partyzant, który uczył mnie przez wiele lat... Partyzantowi zawdzięczam właściwie wszystko jeśli chodzi o granie na gitarze elektrycznej i w ogóle techniki tappingu oburęcznego, którą dość często stosuje podczas gry na gitarze. Partyzant nauczył mnie nie tylko grać, ale przede wszystkim myśleć o muzyce w sposób nieszablonowy i nietuzinkowy. Nauczył mnie jak wyrażać się przez instrument i nie chodzi tu o jakieś absolutnie tradycyjne lekcje. My dużo rozmawialiśmy o muzyce, o graniu i o muzykach. Bardzo cenię sobie te spotkania. 


Moje niedokończone, w klasycznym rozumieniu, “wykształcenie muzyczne”, kiedy to sam uczyłem się grać etiudy czy jakieś wprawki na gitarach klasycznych będąc w podstawówce, też mi bardzo dużo dało. Szkoda, że nie trafiłem ostatecznie do szkoły muzycznej. Teraz muszę nadrabiać zaległości, siedzieć nad książkami. Ale uczę się, bo podobno nigdy nie jest za późno na naukę (śmiech). 

Tomasz Piątkowski: Powiedz coś więcej o muzykach występujących na płycie, bo to nie są osoby z przypadku. Z tego, co się dowiedzieliśmy, to są wirtuozi

Łukasz Fijałkowski: Tak, to są wirtuozi. Każdy z nich ma swoje muzyczne projekty, swoje muzyczne życie i każdy jest tak naprawdę bardzo zajęty. Bardzo się cieszę, że znaleźli czas żeby ze mną grać. 


Michał "Mały"Dabrowski/ Fot. Andrzej Goiński

Michał “Mały” Dąbrowski, czyli perkusista. To jest człowiek, któremu jako pierwszemu zaproponowałem granie i to było jakieś dobre trzy lata temu, ale wtedy jeszcze bez żadnych konkretów. To było przy okazji jakiegoś koncertu, nie wiem czy nie w Pameli. On jeszcze współpracował z toruńskim zespołem MGM. Zapytałem go czy nie znalazłby czasu, bo mam pomysł na instrumentalną muzykę, granie zupełnie inne niż w Ergo. Powiedział mi: Jasne! Będziesz miał jakieś pomysły, jakieś nagrane demo, coś konkretniej - odzywaj się i gramy! 

I tak się zaczęło. „Mały”, to jest bardzo utalentowany perkusista, a przy tym skromny, przemiły człowiek. Ma perfekcyjnie opanowany instrument na którym gra, co od razu wyszło w studiu. Te wszystkie utwory mimo że są podobne, różnią się niuansami, które Michał w lot złapał. Ma świetną wyobraźnię muzyczną i jest bardzo kreatywny. Ze świecą takich szukać. I do tego kocha koty! 

Andrzej "Bruner" Gulczyński/ Fot. Andrzej Goiński

Andrzej Gulczyński czyli “Bruner”, to jest człowiek, który na co dzień gra m.in. z Bogdanem Hołownią, a więc świat jazzowy jest dla niego codziennością. Można go również usłyszeć w teatrze. Andrzej jest bardzo precyzyjny w tym co robi i ma świetne brzmienie. Człowiek, z którym można usiąść i szczerze pogadać, nie tylko o sprawach zawodowych. A do tego jest szalenie dowcipny. Przynajmniej ja bardzo lubię jego poczucie humoru. 

Waldemar Knade/ Fot. Andrzej Goiński

Waldek Knade gra na altówce. To również wspaniale wykształcony muzyk z olbrzymim doświadczeniem i zmysłem artystycznym. Przez lata występował m.in. w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Waldek jest fanem muzyki improwizowanej - co też myślę było słychać na koncercie. On nie określa gatunków muzycznych po postu gra muzykę i cieszy się tym. Niezależnie czy to jest muzyka jazzowa, klasyczna, czy progresywna, a i takie płyty ma na swoim koncie - znakomite z resztą. Polecam grupę Weston-Knade. 




Agnieszka Grajowska-Wierzba/ Fot: Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Agnieszka Grajkowska-Wierzba - na co dzień w zespole Paraliż Band. Agnieszka gra na saksofonie altowym. Zawsze chciałem mieć saksofon w zespole i udało się. Bez jej udziału w nagraniach z pewnością brakowałoby czegoś, zespół byłby niepełny. Potrafi fantastycznie improwizować, swobodnie grać tematy, przepuszczając je przez siebie, urozmaicając i interpretując w swoim stylu. Myślę, że wszyscy na tym koncercie słyszeli, że jest to szalenie muzykalna osoba. 


Krzysztof Wasita/ Fot: Andrzej Goiński
Krzysztof Wasita - gitara akustyczna. To człowiek, który muzycznie jest nieco dalej od jazzowego świata. Gra na gitarze w sposób inny niż ja, bo bliższa mu jest rockowa stylistyka, co wyraźnie słychać i co też daje fajny kolor naszemu zespołowemu brzmieniu. Krzysiek zajmował się wcześniej managmentem przeróżnych artystów. Przez lata współpracował z Justyną Steczkowską i zajmował się jej zespołem. Pracował też z Lombardem. Różne sytuacje życiowe spowodowały, że teraz tego nie robi, a wrócił tak naprawę do grania na scenie przy okazji Fijałkowski Project. Szalenie utalentowany i skromny. Widać i słychać, że granie go cieszy tak jak i pozostałych. Wszyscy się wzajemnie pozytywnie napędzamy i dzięki temu jest energia w zespole. 

Anna Piątkowska: Zespół to zatem zderzenie osobowości? 

Łukasz Fijałkowski: Zgadza się. My jesteśmy tak naprawdę trochę różni, ale łączy nas muzyka i mam nadzieję, że widać to też na scenie. 


Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Anna Piątkowska: Jeśli masz na myśli tę „chemię artystyczną” między wami, to wczoraj dało się ją odczuć. Reakcja publiczności była wyraźnie pozytywna. 

Łukasz Fijałkowski: Tak myślę. Byliśmy bardzo zadowoleni. Każdy ma na pewno jakieś uwagi do siebie, w sensie grania, ale byliśmy bardzo zbudowani tym, że publiczność została do tak późnej godziny i to po tak wielkich artystach jakimi są Józef Skrzek oraz Krzysztof Głuch. To są wybitni muzycy. 




Anna Piątkowska: Moje odczucie po wczorajszym koncercie, co do Fijałkowski Project było takie, że jest to grupa osobowości muzycznych, która tworzyła wczoraj na scenie świetny zespół. 

Łukasz Fijałkowski: Fantastycznie, że to mówisz. Przekażę (śmiech). Jesteście tak faktycznie, może nie pierwszymi, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć opinie ludzi, którzy opowiadają mi bezpośrednio o tym koncercie. Takie zdania są cenne i fajnie. 

Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Tomasz Piątkowski: Fijałkowski Project to będzie projekt tylko instrumentalny, czy pozostajesz otwarty na wokal w przyszłości? 

Łukasz Fijałkowski: Nie będzie wokalu. Nie dlatego, że go nie lubię w muzyce, bo lubię, tylko po prostu to jest taka formuła i to są jedyne ograniczenia, jakie są w zespole. Przez lata współpracowałem z wokalistkami i z wokalistkami, i może przyjdzie taki czas, że kiedyś wrócę do tej formuły, ale nie w tej grupie, bo to jest formacja, która wykonuje muzykę instrumentalną. Taki jest zamysł, tego będziemy się trzymać i będziemy to instrumentarium na pewno poszerzać. 

Fot: Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Tomasz Piątkowski: Wróćmy do twojej EPki. Skąd takie tytuły kompozycji: Przejście, Blues, Monet, Wes, Jazzy Jack

Łukasz Fijałkowski: Tytuł “Monet” wziął się od malarza impresjonisty Claude’a Moneta. Moja żona jest malarką. Pisałem ten numer patrząc na nią, kiedy maluje i ten temat jakoś tak wszedł mi od razu pod palce. Jakiś zalążek miałem już wcześniej, ale obserwując to, co maluje, zapamiętałem nastrój oraz chwilę i tak zostało. 


„Wes” tytuł wziął się od pseudonimu artystycznego pod którym się ukrywa Wes Montgomery, czyli znakomity jazzowy gitarzysta, pod którego jestem olbrzymim wrażeniem. Ten numer nie ma jednak wiele wspólnego z kompozycjami, które on gra. Są bardzo trudne. Ja nawet się nie staram się, żeby próbować je grać, bo po pierwsze bym poległ, a po drugie nawet gdybym się zbliżył do tego, co on grał, to i tak kopiowanie nie miałoby najmniejszego sensu.




 Chodziło mi tylko o nawiązanie do tytułu. Wes komponował w taki sposób, że często tematy grał oktawami i ten główny temat w moim utworze jest właśnie w ten sposób napisany i zagrany. Wzięło się to stąd, że przez jakiś dłuższy czas słuchałem różnych jego kompozycji i siłą rzeczy jakoś tam zacząłem grać tymi oktawami w taki sposób, że z niego się narodził temat. Chcąc to zapamiętać, powstał tytuł „Wes”. 


„Blues” to blues – jakoś tak rytmika weszła i został „Blues”. Natomiast, „Przejście” miało się nazywać „Przejście podziemne”, a potem stwierdziłem, że po co to tak konkretyzować. To miało być takie moje „Przejście” z muzyki rockowej do muzyki jazzowej. 



Tomasz Piątkowski: Dokładnie tak to odebrałem. Zakończyłeś działalność w Ergo i przechodzisz do czegoś innego. 

Łukasz Fijałkowski: Taki miał być zamysł. Oczywiście nie od razu, bo to trochę zajęło, ale rzeczywiście, taki był zamysł. A „Jazzy Jack” napisałem po dwóch drinkach Jack’a Daniels’a i po prostu został „Jazzy Jack” (śmiech). Słowo honoru, tak było. Oto cała historia. 


Tomasz Piątkowski: Grasz teraz jazz, który wydaje się przeciętnemu słuchaczowi muzyką skomplikowaną, ale na tej płycie jest po prostu przyjemna w odbiorze. 

Łukasz Fijałkowski: Dzięki! Jest to olbrzymi komplement. Nie ma nic gorszego niż wrażenie, że muzycy się męczą, bo grają trudne rzeczy. Muzyka ma nie przeszkadzać, kiedy sobie leci gdzieś tam z boku. Może być też tłem do rozmowy. Koncert to zupełnie coś innego, bo tam ludzie przychodzą, żeby posłuchać. Chociaż wczoraj też tańczyli, widzieliście? To było fajne, bo nikt nigdy nie tańczył na moim koncercie. 

Fot. Andrzej Goiński
Tomasz Piątkowski: Do kogo jest skierowana wasza muzyka

Łukasz Fijałkowski: Nie mam tzw. ”targetu” na swoją muzykę. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jestem zaskoczony tym pytaniem. Gramy dla ludzi, którzy są wrażliwi na sztukę. Myślę, że odbiorcą tej płytki może być każdy, kto coś czuje. Jeśli kogoś ta muzyka w jakiś sposób poruszy, to fantastycznie, bo to znaczyło, że ona była właśnie dla tej osoby. 

Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Tomasz Piątkowski: Płyta jako całość, to też między innymi projekt graficzny okładki. Widać tutaj rękę jakiegoś doświadczonego artysty. 

Łukasz Fijałkowski: Bardzo mi zależało na tym, bo przywiązuję uwagę do płyty jako całości. Skoro mamy płytę, to chciałem, żeby ta koncepcja którą sobie wymyśliłem muzyki i okładki była spójna. Nie chcę, żeby to było oderwane, dlatego wiedziałem, że okładkę może dla mnie przygotować, tylko ktoś, kto mnie bardzo dobrze zna. Jak już wspomniałem, moja żona maluje i to jest absolutnie od początku do końca jej autorski pomysł i wykonanie. W środku są wspaniałe zdjęcia Andrzeja Goińskiego, ale za koncepcje całości odpowiada Monika Wawrzyniak-Fijałkowska. Znowu mam widać szczęście. No, ale któż lepiej mnie zna... (śmiech) 



Anna Piątkowska: Zapewne była obecna podczas całego procesu twórczego. 

Łukasz Fijałkowski: Pracujemy często w tym samym pokoju. Ona maluje, a ja pracuję nad swoimi rzeczami. Często jest tak, że kiedy ja gram jakieś tam typowe muzyczne ćwiczenia, ona tego, chcąc nie chcąc, słucha. Tak było i w przypadku płyty. Jeśli chodzi o projekt okładki, to idealnie oddała wszystko to, co chciałem. Szalenie się cieszę, że zwróciliście na to uwagę. 

Anna Piątkowska: Czyli wzajemnie się na pewnym etapie inspirowaliście. Ciebie zainspirowała do napisania utworu „Monet”, a Ty ją przy projekcie okładki. Można pokusić się o stwierdzenie, że twoja żona jest jakby elementem tej płyty. 

Fot. Monika Wawrzyniak-Fijałkowska

Łukasz Fijałkowski: Dokładnie tak . Jak najbardziej! (śmiech) 


Tomasz Piątkowski: Toruńska Pamela jest miejscem gdzie zbierają się mistrzowie toruńskiego grania. Jesteś mocno związany z Hard Rock Pub Pamela? 


Łukasz Fijałkowski: Z “Pamelą” i Darkiem Kowalskim łączy mnie wieloletnia znajomość. Nawet już nie pamiętam jak długo się znamy (śmiech). Wszystko, co się działo z rozwojem zespołu Ergo, to jest zasługą Darka. Często grałem w Pameli. Teraz rzadziej, bo tak się złożyło, że miałem dłuższą przerwę, po to, żeby zająć się nową muzyką. W Pameli współprowadziłem kiedyś warsztaty muzyczne i koncertowałem chyba z każdym zespołem, z którym mnie coś łączyło. Tak więc sporo czasu spędziłem na scenie w Pameli (śmiech) i to nawet wtedy, kiedy była jeszcze dużo mniejszym pubem przed rozbudową. 


Fot. Anna Piątkowska

Anna Piątkowska: Pierwszy raz byliśmy w Pameli i wydaje się to bardzo niepozorne miejsce. 

Łukasz Fijałkowski: Trzeba wiedzieć, gdzie jest, żeby wejść, tak więc przypadkowo nikt nie przyjdzie. Przyjadą ludzie, którzy chcą posłuchać konkretnej muzyki, konkretnego wykonawcy. I bardzo dobrze. 


***

MuzykTomaniA dziękuje Łukaszowi Fijałkowskiemu za rozmowę
i udostępnienie zdjęć na potrzeby niniejszego wywiadu. 


***



(c) Anna i Tomasz Piątkowscy
Współpraca  redakcyjna Izabela Sanocka