piątek, 23 sierpnia 2019

"Byliśmy oznaką wolności" - z Józefem Skrzekiem, legendą i ikoną polskiej muzyki rozmawiają Anna i Tomasz Piątkowscy.

Gdyby powstał ranking dziesięciu najbardziej legendarnych muzyków w historii polskiego rocka, Józef Skrzek bez wątpienia znalazłby się w jego czołówce. Założyciel SBB, jednej z najbardziej oryginalnych brzmieniowo grup w historii rocka progresywnego, kompozytor, multiinstrumentalista, muzyczny wizjoner i ikona. Można o nim powiedzieć więcej wielkich słów i żadne nie będzie przesadzonym określeniem dla jego talentu czy artystycznej osobowości. Wielu współczesnych artystów dwoi się i troi, aby uchodzić za gwiazdy muzyki, a Józef Skrzek należy to tych, którzy nie muszą tego robić, bo jego dorobek jest zapisany na stałe na kartach historii polskiej muzyki. Nie musimy dodawać, że Józef Skrzek jest największą gwiazdą, z jaką udało się porozmawiać MuzykTomanii. Cieszymy się ogromnie, że możemy się podzielić zapisem tej krótkiej, ale treściwej rozmowy, która odbyła się przy okazji HRPP Festival 28 października 2018 roku.

fot. Anna Piątkowska


Tomasz Piątkowski: Wystąpisz w duecie z Krzysztof Głuch Oscillate w ramach HRPP Festival 2018 w Toruniu. Jesteś tutaj pierwszy raz? 


Józef Skrzek/fot. Anna Piątkowska


Józef Skrzek: Gram dzisiaj ze składem ze Śląska: Krzyśkiem Głuchem, Andrzejem Ruskiem, Agnieszką Łapką... Jest to fajne spotkanie — drugie albo trzecie. Byłem na Śląsku, kiedy nagle wyciągnęli mnie do tego miejsca — więc w porządku (śmiech). Wiele razy bywałem w Toruniu, dość często w Planetarium, zwłaszcza za życia dyrektora Lucjana Józefa Broniewicza, który niestety nagle odszedł. Mam tutaj wielu znajomych, bardzo różnych. Pamiętam, że te spotkania zawsze były piękne. W Hard Rock Pub Pamela jestem pierwszy raz, a to dlatego, że mnie zaprosił ten skład ze Śląska, kiedy byłem z SBB w Ostrawie, a więc się pozbierałem i jestem. 



Tomasz Piątkowski: Skąd twoje zamiłowanie do syntezatorów i klawiszy? 


Józef Skrzek: Od małego byłem kierowany przez mamę na pianistę. Było oczywiście trochę śpiewania — jakieś śląskie pioseneczki i chóralne śpiewy. Z czasem okazało się, że lubię trochę inne barwy i brzmienia.
Od jakiegoś czasu dużo gram na organach piszczałkowych, do których dołączam syntetyzator albo moog. Kiedy żegnałem kumpli ze środowisk bluesowych np. Jurka Kawalca, w katedrze grały na zmianę organy i harmonijka ustna. Zupełnie jak Dawid i Goliat. To było fantastyczne brzmieniowo i myślę, że trafione w sedno! W tym przypadku były to pożegnania wszech czasów. Nawet Janek, mój brat stwierdził, że brzmienie jest wyjątkowe.



Tomasz Piątkowski: Które momenty w historii SBB uważasz za „historyczne”?


Józef Skrzek: Osobiście najbardziej pamiętam mój koncert urodzinowy w Roskilde, kiedy Mr Bob Marley z dziewczynami zaśpiewał mi „Happy Birthday” (śmiech). To było dla SBB wyjątkowe szczęście znaleźć się wśród tak znakomitych artystów. Zaczynaliśmy od piwnicznego grania (underground), co wtedy było dość mocne stylistycznie. Był to dla nas czas poszukiwania czegoś za żelazną kurtyną — przede wszystkim wolności. Kawałeczek tekstu napisany z pewnym kumplem polskiego pochodzenia z Londynu — Markiem Milikiem na serwetce w kawiarni „Freedom” spowodował polskie stwierdzenie o wolności. Miało to niesamowity wydźwięk, jeżeli chodzi o wszystkie koncerty za żelazną kurtyną. Kiedy graliśmy gdzieś w Europie czy na świecie, ludzie żyli wszędzie własnym życiem i tak zawsze było. My za żelazną kurtyną mieliśmy swoje perypetie, dlatego w tamtych czasach SBB było wznoszone wysoko przez publiczność polską, czeską i węgierską. Byliśmy oznaką wolności.




Tomasz Piątkowski: Był moment, że SBB miało szansę stać się gwiazdą o zasięgu globalnym. Co się stało, że jednak nie w pełni to się wam udało? 





Józef Skrzek: Nagle okazało się, że poszczęściło się nam w jakiś sposób. Być może trzeba było jeszcze wykonać parę ruchów zasadniczych. Jeśli bym nagrał muzykę do filmu „Shout" z Jerzym Skolimowskim i Tonym Banksem z Genesis — film był fenomenalny. Byłem wtedy zakontraktowany, miałem trasę europejską, a wszelkie kontrakty zobowiązują. Z Jerzym zrobiłem później muzykę do filmu „Ręce do góry". Oczywiście, gdyby to działo się na Wyspach, byłoby dużo lepiej, jeśli chodzi o show-biznes. Niestety taki jest ten zawód. Jak umiesz się w tym wszystkim poruszać i z kim się zadajesz — takim się stajesz.
Zostałem w Polsce, mam moją „ojcowiznę” i „bazę” na Górnym Śląsku. Tam, gdzie się urodziłem — tam mam pracownię. Urodziłem się „w doma" w sypialni i tam mam pracownię.


Tomasz Piątkowski: Jak wyglądała twoja współpraca z Czesławem Niemenem? 


Józef Skrzek: Wspaniale! Dostałem zaproszenie od Czesława Niemena, który przygotowywał się do nagrania z niemiecką wytwórnią CBS utworu „Dziwny jest ten świat” w wersji angielskiej. Świetnie zaaklimatyzowałem się w zespole, w którym już był Tomek Jaśkiewicz i Czesław Ratkowski. Podczas spacerów z Niemenem, zwierzyłem mu się na temat SBB. On wtedy zmienił taktykę, przyjął zupełnie nowy skład, nowy aranż - zrobiła się nowa grupa Niemen. Nagraliśmy „Strange is this world” dla CBS, czyli „Dziwny jest ten świat”, „Marionetki” z tekstami Cypriana Norwida, które Czesiek uwielbiał. Doszło jeszcze „Requiem dla Van Gogha”, a potem „Ode to Venus”. Wtedy też pierwszy raz zaśpiewałem z Czesławem. Tak sobie myślałem: „Czesław ma taki brylant w głosie i mam z nim śpiewać?” - ale zaśpiewałem (śmiech). Wielki szacun!




Tomasz Piątkowski: Album SBB “Za linią horyzontu”, który ukazał się dwa lata temu jest albumem wyjątkowym. Został nie tylko nagrany przez oryginalne trio, ale także wzbogacono go o wiele elementów współczesnych, co było dla fanów pewną nowością. 





Józef Skrzek: Jurek wymyślał, całą stylistykę i bardzo siedział przy tej produkcji. Będąc w Stanach, stwierdził, że tam tak grają, ale my raczej chcieliśmy zagrać po swojemu. Ta płyta jest zrobiona na życzenie Trójki i jest naszym kompromisem, próbą tego, czy siebie rozumiemy. W ramach zamknięcia kontraktu trzeba było nagrać płytę, to nagraliśmy ją we dwóch z Anthimosem. Brzmieniowo jest wyjątkowa, ale to jest nisza — progresywny rock na takiej granicy, której nie potrafię określić.
Niedawno dostałem wiadomość od Dyrektora Radia Opole, że 15 listopada ma wyjść koncertowe wydanie płyty SBB z Filharmonią Polską. Wystąpił na niej oryginalny skład: Ja, Piotrowski i Anthimos. To jest w dalszym ciągu muzyka w stylu osobliwym — w sumie cały czas była, tylko że ona najczęściej bywała trochę taka, jakie są mody. Niesamowita sytuacja! My nie gramy stale, mieliśmy dwie dekady pewnej luki - od lat siedemdziesiątych i dopiero w nowym wieku znowu zaczęliśmy grać. Z innym bębniarzem co prawda, bo Jurek próbował być w Stanach, gdzie dziś mieszka. Zespół się kula lekko. Czasami coś sobie zagra . Teraz będziemy grać 11 listopada w Warszawie, utwór „Dziwny jest ten świat”.


Tomasz Piątkowski: Czy można powiedzieć, że rock progresywny jest w Polsce gatunkiem będącym w zaniku?


Józef Skrzek: Zanika. Nie chwyta to, bo ludzie przerzucają się na disco polo, na bardziej „zjadalne” dźwięki typu bum bum bum i to się sprzedaje. Trudno jest dziś wyżyć  komuś, kto jest zawodowcem.

SBB (Józef Skrzek, Jerzy Piotrowski, Apostolis Anthimos /fot. Lesław Sagan, źródło: EAST NEWS

Anna Piątkowska: Popularność disco polo wynika z nachalnej promocji, czy popytu na taką muzykę?


Józef Skrzek: Jedno napędza drugie — ja bym to tak odebrał. Wchodząc w pewne rejony muzyki, trzeba mieć pomysł, wyobraźnie, żeby to było otwarte, a ludzie najczęściej traktują muzykę użytkowo – ona się „kula”. Disco polo jest raczej polkowe ale coś podobnego stylistycznie pojawiło się w każdym kraju. To jest muzyka „folkowa z młotkiem", tam leci np. „wlazł kotek na płotek...” i uderzenia młotka. Masz! Załatwione, po weselach idziemy grać (śmiech)! Nie spłycam tego jednak. Jest wielu fantastycznych artystów i tego trzeba się trzymać.


Tomasz Piątkowski: Jak się czuje ktoś, kto jest dziś uważany za wielką legendę i ikonę rocka w Polsce?


Józef Skrzek: Cieszę się, że żyję (śmiech).



Współpraca redakcyjna Izabela Sanocka
(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

wtorek, 6 sierpnia 2019

DEB: "Świat oferuje o wiele więcej niż zniszczenie, wystarczy sięgnąć głębiej" (WYWIAD)

O naszej kolejnej rozmówczyni, Deborze DEB Siwak można powiedzieć na pewno to, że ma osobowość, jest utalentowana, odważna i nieprzeciętna. Nie brak jej też radości i entuzjazmu. Na pewno ma i zawsze miała wszystko to, co potrzebne, aby tworzyć i odnosić przy tym sukcesy. W lipcu tego roku dla przyjaciół i fanów wydała płytę zatytułowaną „Moja droga” będącą zapisem jej przemyśleń z okresu, kiedy wychodziła z najciemniejszych mroków swojego życia. Na początek swojej drogi muzycznej wybrała rap, choć, jak sama przyznaje, nie zamierza się  zamykać w przyszłości na inne gatunki, bo „ma w sobie z każdego po trochę". Na jej debiutanckim krążku znajdziemy nie tylko szczere do bólu  słowa i emocje, ale również prawdy i przemyślenia oparte na własnych przeżyciach. Prawdy o doświadczeniu prawdziwej wolności, miłości i Boga — tego osobowego, bo człowiek to nie tylko rozum, emocje i materia, ale również Duch, który pozwala patrzeć głębiej i sięgać dalej — poza wszelkie ograniczenia i zniewolenia, poza własne słabości i upadki.


DEB/ fot. Mirek Kraszewski

Jak to się stało, że zaczęłaś robić rap? To raczej nietypowa droga dla dziewczyny, bo wymaga nie tylko uporu, ale i charyzmy. Najczęściej kobiety i rap łączy jedynie to, że pojawiają się półnagie w teledyskach.

DEB: Jeśli chodzi o muzę, to zawsze starałam się być wszechstronna i nie zamykać się na jeden gatunek. Tworzyłam od dziecka i towarzyszyła mi w tym głównie gitara, na której najpierw nauczyłam się grać. Po czasie usiadłam za perkusją, a potem wzięłam bas do ręki. Rock idealnie pasował do mojego usposobienia, bo tłumiłam w sobie wiele emocji. Pogrywałam głównie "garażowo" z chłopakami w Gdańsku i trochę w moim rodzinnym mieście.  Potrafiliśmy zamknąć się w garażu na parę dobrych godzin i non stop improwizować. Takich kapel w moim życiu było kilka, większość z nich nie miała żadnej nazwy oprócz jednej, z którą graliśmy u nas, w Nowej Soli i nazywaliśmy się Wyłączeni Awaryjnie.

Fot. Facebook /Debora Siwak

Jeśli chodzi o rap, to odkąd byłam małą dziewczynką w głośnikach w naszym domu leciał oldschool. Mój najstarszy brat opowiadał mi o rapie i skąd się wywodzi subkultura hiphop. Ten rodzaj muzyki był u mnie zawsze w głośnikach, natomiast „wyrzuciłam go” z siebie, dopiero kiedy moje życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni do góry nogami. To rap pozwolił mi w jakiś sposób przetrwać moją trudną drogę, choć wcale nie myślałam wtedy o tym, co będę tworzyć. W tamtym momencie to ze mnie po prostu wychodziło. Siedziałam godzinami sama w pokoju i pisałam teksty. Znalazłam swój prywatny azyl.

Fot. Facebook Debora Siwak

Raperka jako nietypowa droga dla dziewczyny? Hmm… Szanuję kobiety z własnym stylem. Nie szanuję żadnego podtekstu seksualnego w teledyskach, czy gdziekolwiek indziej, poza własną sypialnią. Dla mnie jest to po prostu słabe i smutne, że świat muzyczny przyjmuje takie normy. Wszechobecna seksualizacja i uprzedmiotowienie kobiet, nie tylko w muzyce, ma według mnie głębsze dno. Większość co prawda nie widzi w tym problemu, ale później się wszyscy dziwią, skąd jest tyle gwałtów, zdrad, rozwodów i ogólnego braku szacunku do siebie. Wierzymy w wyimaginowany świat, który nie ma żadnych fundamentów, a sprawa jest banalnie prosta — zbierasz zawsze to, co zasiałeś.


Birmingham, to multikulturowa stolica Wielkiej Brytanii. Powiedz, jak się tutaj odnajdujesz. Skąd wzięłaś się w UK i dlaczego właśnie Birmingham?

DEB: Uwielbiam tę "multikulturę"! Mam korzenie cygańsko – polskie. Mój tata jest Romem, a mama Polką, a więc wyrosłam właściwie tak trochę w kulturowej mieszance. Nieraz doświadczyłam pomocy od ludzi z różnych krajów i kultur, tutaj w Birmingham, a więc nie powiem na nikogo złego słowa. Wiadomo, że ludzie jak wszędzie — bywają różni. Boli mnie rasizm. Zawsze wtedy przypomina mi się film „Więzień nienawiści” - bardzo życiowy. Polecam ten stary dobry przekaz. Do Birmingham trafiłam w momencie, kiedy postanowiłam zmienić wszystko i zdecydowałam się szukać Boga, odciąć od życia, jakie prowadziłam przez dziesięciu lat!. Poprosiłam przyjaciółkę, która oferowała mi pomoc o to, czy mogę przyjechać i u niej zamieszkać. Tak się znalazłam tutaj i jestem od półtora roku. Czasem podjęcie jednej prostej decyzji może wszystko w nas zmienić. Jeśli chcemy coś zmienić w naszym życiu, trzeba zacząć od zmian (śmiech).

Fot. Facebook Debora Siwak

Kilka tygodni temu po półtorarocznej pracy wydałaś album „Moja Droga”. Mówisz o nim: „Płyta pełna rozważań, metafor myśli, jak stawać się każdego dnia lepszym od samego siebie. Co pozwoliło — pomogło stanąć mi na nogi i wyjść po 10 latach z nałogu? Gdzie znajduje pokój, skąd czerpie nadzieję, gdzie szukam pytań i czy dostrzegam wdzięczność?”
Co się takiego stało w Twoim życiu, że się pogubiłaś na swojej drodze?
DEB: Wiesz, ja chyba za dużo oczekiwałam od ludzi, a prawie w ogóle od siebie. Wiadomo, że zawodziłam się przy tym za każdym razem, jak i zawodziłam Ludzi wokół mnie. Miałam swoje słabości, którym ulegałam. Uciekałam do babci i prosiłam, żeby się o mnie modliła, jak miałam swoje, jak na tamtą chwilę, ogromne dylematy nastolatki. Wszystko zaczęło się we mnie komplikować, kiedy moja babcia zmarła. Płakałam godzinami nad jej grobem do takiego stopnia, że nad nim zasypiałam ze zmęczenia, a potem znowu budząc się, płakałam. Borykałam się długo i nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Uciekłam więc w coś, czego nie znałam, a chciałam bardzo poznać – używki.

Fot. Facebook Debora Siwak
Tłumiłam w sobie ból i zamiast dać sobie pomóc, spróbowałam rzeczy, które mnie ciekawiły — byle się wyciszyć i uciec przed sobą. To mnie niestety pociągnęło w dół, przeczołgało przez dziesięć lat błądzenia i zatracania wszystkiego, co tak naprawdę było dla mnie ważne. Złamałam przy tym prawie wszystkie moralne zasady. Żyłam, udając, że wszystko jest ok. Dopiero teraz rozumiem ludzi, którzy mnie przed tym wszystkim ostrzegali. Szkoda, że tak mało się uczymy na cudzych błędach. Naiwnie myślimy, że jesteśmy inni i w naszym przypadku będzie inaczej. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, to bym to zrobiła, bo śmiało mogę stwierdzić, że straciłam dziesięć lat ze swojego życia. Do dziś, każdego dnia niosę jarzmo konsekwencji. To walka, którą jak podejrzewam, będę toczyć już całe życie. Przestrzegam ludzi, bo chce im powiedzieć, że zamiast się męczyć — można po prostu wybrać wolność. Świat oferuje o wiele więcej niż zniszczenie, wystarczy sięgnąć głębiej. Warto o siebie zawalczyć i zadać sobie pytanie, w co inwestujemy każdego dnia i dokąd to nas doprowadzi.

W momencie, kiedy będziemy oddawać ten wywiad do publikacji polskim środowiskiem hiphopowym wstrząsnęła kolejna tragedia - nie żyje raper Raca. Wcześniej życie odebrał sobie Tomasz Chada. Teraz, po śmierci Racy, Bambo The Smuggler napisał na swoim profilu FB „Zdjęcia na Instagramie wyglądają ładnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, wszyscy są piękni, młodzi, bogaci. Prawda jest zupełnie inna – samotni, szukający wrażeń w twardych narkotykach i przygodnym seksie przedstawiciele naszego arcypięknego kraju tworzą etos człowieka Zorro — to znaczy człowieka, który pod maską ukrywa swoje najgorsze demony. Mam myśli samobójcze, większość artystów ma. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Nie bójcie się otwarcie powiedzieć o tym, co was trapi i co wam leży na sercu. Zróbcie to, zanim będzie zbyt późno...”
Czytając tego posta przyszła mi natychmiast na myśl twoja piosenka Szumi Bal Czym są maski w tym utworze? Z kim rozliczasz się, wytykając: „zakładacie maski na pyski”?

DEB: W stu procentach zgadzam się z tym, co powiedział Bambo The Smuggler. Smutne jest to, że dobro jest odbierane jako słabość. Czasem nie chcemy być asertywni tylko dlatego, by się przypodobać lub coś udowodnić. Pozostaje pytanie: gdzie w tym wszystkim jesteśmy my? Sprzedajemy się za czyjeś opinie. Potrafimy dla kogoś zrobić tak wiele, a sami ze sobą żyjemy byle jak. Wszystko, co budujemy, to opinie w oczach innych. Nie kochamy się, nie spędzamy ze sobą czasu, nie robimy tego, co kochamy i nie otaczamy się właściwymi ludźmi, bo boimy się samotności. Często spychamy się na drugi plan, a przecież... jesteś, żyjesz, pragniesz, marzysz, myślisz! Jak mówi Quczaj: "ukochoj się" - to klucz do twojego i mojego prywatnego szczęścia. Szumi Bal to prywatne sytuacje kierowane bezpośrednio do takich ludzi, do których mówię: bądźmy szczerzy, prawda boli, prawda wymaga, ale i uwalnia. Wciąż się uczę kochać bliźnich. Widzę ten cały paraliż emocji dookoła. Ciężko jest iść pod prąd. W Łap prawdy track cytuję: „Patrzę ludziom w oczy — otępiałe, niezrozumiałe. Potrafisz w nie spojrzeć czy szukasz aprobaty? Świat jest zniszczony — nie ujrzysz pochwały” Powrót do punktu wyjścia, to jest to moje „ja”, które buduje osobiście z Panem Bogiem, pomimo opinii innych ludzi. Choć czasem i ja muszę przyjąć prawdę na klatę i dać sobie ją czasem powiedzieć. Najważniejsze to żyć w prawdzie przed samym sobą. Dość już masek. Miałam ich wystarczająco dużo w życiu.

Fot. Facebook DEB
Memoria” -  jeden z moich ulubionych kawałków na płycie,  to wspólny numer nagrany z czeskim raperem, który tworzy pod pseudonimem OneFrejm. Wspominasz, że od tego zaczęła się Twoja droga z rapem. Potem nagrałaś jeszcze duet z Arci Baroyan, ale oprócz tego dwa razy zdążyłaś być supportem TAU. Raz w grudniu i raz w styczniu, w Londynie przy okazji „Beats of Mercy vol. 1”. Jak Ci udało doprowadzić do tych nagrań i występów?

DEB: Support przed Tau?! Wow! Ktoś, kto mnie zna dłużej, wie, ile ten raper dla mnie znaczy i jak ważne było dla mnie móc przed nim zagrać. To niesamowite, bo gdy jeszcze żyłam w nałogu, jego przemiana z Medium na Tau strzeliła we mnie jak piorun. Każda wydana płyta od Restauratora po Egzegezę — coś niesamowitego! Wielki szacunek, bo to mentor jakich mało w dzisiejszym świecie, szanuję całym sercem.
Fot. Facebook Debora Siwak
Pierwszy support wygrałam w konkursie. Szczerze mówiąc na odczepnego, wzięłam udział z pewną świadomością, że i tak nie mam szans (śmiech). Nie mogłam uwierzyć, kiedy dostałam wiadomość od jego DJ-a. Bilet na samolot kupowałam z dnia na dzień. Następny support zagrałam już w Londynie i zaproponował mi go sam Tau. Zgłosiłam się do organizatorów w tej sprawie zaraz po suporcie w Warszawie i się udało. Niesamowite przeżycie! Nie ukrywam, że mam cichą nadzieję co do wytwórni Bozon Records. Jeśli chodzi o pozostałe "featy", to co mogę powiedzieć? Arci - „megaotwarty” człowiek — polecam muzycznie! Dobre serduszko, zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Zgadaliśmy się, żeby razem coś nagrać. Ja miałam już zarys i poszło jak "z płatka". A czeskiego rapera OneFrejm — Pacia miałam tuż za ścianą, bo wynajmowaliśmy obok siebie pokoje. To był totalny spontan! Pozdrawiam Pacio!



Twoja muzyka "kręci się" wokół jednoznacznego przekazu. Można ją nazwać rapem chrześcijańskim, choć nie wszyscy lubią to określenie. Jak Ty określasz to, co robisz?

DEB: Cytuje rapera Anatoma: „Nie tworzę muzyki chrześcijańskiej. Jestem chrześcijaninem, który tworzy muzykę". Podpisuję się pod tym - "jakie życie taki rap”.

Mówisz: „płyta powstawała wraz z moim wstawaniem z kolan”, wspominasz, ile zawdzięczasz swojej mamie, która wsparła cię modlitwami. Płytą oddajesz trochę to, co dostałaś od innych, czyli wiarę, że podniesiesz się z kolan?

                   
    
DEB: Wiesz, to piękne, kiedy najbliżsi w ciebie wierzą. Taką osobą zawsze była moja mama. Ona się nie poddawała. Pamiętam, był okres, kiedy „poleciałam” strasznie i zaczęłam brać dożylnie. Odcięłam się zupełnie i nie miałam z nią kontaktu, pomimo jej zabiegów. Ona miewała sny, jak leżę i umieram, ale „wymodliła” mnie. Gdyby nie jej modlitwy i innych, to podejrzewam, że by mnie tutaj nie było. Modlitwa ma moc. Dzisiaj to ja chcę być wsparciem dla każdego, kto być może nie ma takiego szczęścia jak ja, gdzie „człowiek człowiekowi człowiekiem” jak pisał Borszewic. Patrzę z perspektywy życia, bo dopóki żyjesz — nigdy nie trać nadziei. Śmieję się czasem, że moje własne piosenki dodają mi otuchy w gorszych dniach, lubię do nich wracać. Chciałabym, żeby Ludzie, odsłuchując tej płyty, znaleźli żywe świadectwo kogoś, kto zaufał Bogu i się nie zawiódł. Nasz progres wymaga wysiłku, a nie życia wydarzeniami. Wszystkiego dobrego życzę.

Dzięki za wywiad. Wszystkiego dobrego.

Fot. Facebook Debora Siwak
MuzykTomaniA dziękuje Deborze Siwak oraz Mirkowi Kraszewskiemu za udostępnienie zdjęć na potrzeby niniejszego wywiadu. 

Rozmawiała Anna Piątkowska

(c) Anna i Tomasz Piątkowscy