środa, 31 marca 2021

"Najistotniejsze jest to, żeby każdy, kto zetknie się z tą płytą, mógł ją przeżyć na własny sposób" - z Tymonem Adamczykiem i Olkiem Adamskim z grupy The Freuders rozmawia Tomasz Piątkowski.

The Freuders, czyli formacja pochodząca z Warszawy, składająca się z czterech muzyków: Tymon Adamczyk (wokal, gitara), Olek Adamski (gitara) Maciej Witkowski (bas) oraz Piotr Wiśnioch (perkusja) wydała niedawno swój najnowszy krążek zatytułowany „Warrior”. Płyta zaskakuje przede wszystkim wysokim poziomem muzycznym, co ma potwierdzenie w wielu przychylnych recenzjach, jakie pojawiły się w mediach. Tytuł zobowiązuje, dlatego The Freuders z żelazną konsekwencją dzielnie walczy o nowych słuchaczy, tworząc coraz lepsze kawałki. MuzykTomaniA miała przyjemność rozmowy przede wszystkim o ich najnowszym dziele, ale także o tym, jak radzą sobie w  czasach koncertowej prohibicji.


fot. Piotr Chmolowski


Pochodzicie z Warszawy, która skupia wiele środowisk artystycznych. Jak radzicie sobie w stolicy, będąc zespołem nieznanym jeszcze szerszej publiczności?


Olek Adamski: Radzimy sobie całkiem nieźle. Spotkaliśmy się w Warszawie, jesteśmy kolegami z jednego zespołu szkół na Żoliborzu i poznaliśmy się na szkolnym korytarzu. Ponieważ jest to nasze naturalne środowisko, przyjmujemy wszystko, co się wydarza i nas otacza w świecie artystycznym, świecie klubowym, branżowym i rozrywkowym stolicy.


The Freuders gra bardzo dobrą muzykę, ale jest to wciąż jakiś obszar niszy, muzyki nie dla każdego.


Olek Adamski: To prawda nisza jest, ale w Warszawie nie ma dużo aktywnych zespołów, które reprezentują podobny rodzaj muzyki. Nie możemy powiedzieć, żebyśmy permanentnie czuli oddech konkurencji na karku. Wbrew ogólnemu wyobrażeniu Warszawa jest bardzo przyjazna i lokalne zespoły nie skaczą sobie do gardeł. Wręcz przeciwnie, jest dużo środowisk, które mocno się wspierają; grają razem koncerty, a nawet zawiązują różne składy. Wszyscy muzycy się znają, nikt nikomu nie zazdrości,


Niedawno wydaliście płytę Warrior”. Czy macie już informacje zwrotne, w jaki sposób album został odebrany wśród słuchaczy?








Olek Adamski: Z tego, co do nas dociera, album odbierany jest bardzo dobrze, co nas niesamowicie cieszy. Nie dostaliśmy, chyba żadnej negatywnej recenzji, która go krytykowała. Cieszymy się, bo „Warrior” to nasze najlepsze wydawnictwo, jeżeli chodzi o liczbę odbiorców i zasięgi w rozgłośniach radiowych. Także, co może się wydawać trochę „oldschoolowe”, osiągnęło największe zasięgi, jeżeli chodzi o recenzje w prasie drukowanej. Liczby w zasięgach streamingowych też mocno wzrosły. Album ,,Warrior” naprawdę dobrze się poniósł.


Sztuka rocka progresywnego połączona z nurtem psychodelicznym to coś dla prawdziwych muzycznych koneserów. Co was zafascynowało w tego typu dźwiękach i dlaczego wasz wybór padł na taki rodzaj muzyki?


Tymon Adamczyk: Przede wszystkim jesteśmy bardzo dalecy od jakiegokolwiek szufladkowania naszego stylu. To, co jest nagrane na płycie, to całkowita synteza tego, co aktualnie nas pociąga muzycznie, co gra nam w duszy i co nam wychodzi spod palców. Zależało nam, żeby materiał był jak najlepszy jakościowo. Stąd też zdecydowaliśmy się na nagranie płyty w „Nebula Studio”. Serdecznie chłopaków pozdrawiamy, zwłaszcza Tomka Stołowskiego, który miał też swój wkład wpłytę. Był wymagającym realizatorem, nie odpuszczał, nawet jeżeli jakaś nagrana partia wydawała się nam w miarę w porządku. Nie chcielibyśmy jednak być wkładani w żadną szufladkę. Być może to kogoś rozczaruje, ale mimo wszystko wolelibyśmy unikać jakiegokolwiek stylistycznego określenia, zwłaszcza że to, co się akurat teraz „piecze w piekarniku” może zaskoczyć osoby, które znają naszą twórczość. Ziarno niepewności zostało zasiane !. (śmiech)


Jak wspomniałeś, album ,,Wariorr" powstał w ,,Nebula Studio” gdzie nagrywa też Tides From Nebula. Klimat waszej muzyki idealnie się wpasował w to studio. Jaką wyczuwało się atmosferę podczas nagrywania?


fot. Mateusz Jakubowski




Tymon Adamczyk: Studio ma świętą atmosferę. Panowie wszystko zrobili sami i osiągnęli świetny rezultat, bo cały czas to studio rozwijają. Zarezerwowaliśmy niewielką liczbę dni na rejestracje. W ciągu tygodnia został nagrany cały materiał, w tym warstwa instrumentalna, co może się wydawać ekstremalnym tempem. Mimo to nie dało się odczuć żadnej nerwowej atmosfery. Nasza wewnętrzna presja, każdego z nas motywowała i potęgowała w nas poczucie, że każdy musi dać z siebie jak najwięcej. Tomek jako realizator bardzo nam pomógł, bo nie jest osobą, która przepuści to, co słabe i jeżeli uważa, że z kogoś można wycisnąć jeszcze więcej, to stara się to odpowiednie brzmienie i wykonanie odnaleźć.


Zacytuję teraz Was ,,Delikatny zapaszek cmentarza, albo emanacja czarnej dziury. Muzyczne połączenie Dennisa Rodmana i twórczości Salvadora Dali. Chłodno i bez przebaczenia.” Jak wytłumaczycie tę, trochę zagmatwaną skomplikowaną filozofię waszego grania? (śmiech)



fot. Mateusz Jakubowski




Tymon Adamczyk: Sprzeczność, sprzeczność i jeszcze raz sprzeczność, (śmiech) oraz element zaskoczenia.


Olek Adamski: Spotykasz się z wieloma opisami kapel i jak pewnie wiesz ze swojego doświadczenia redaktorskiego, wszystkie brzmią bardzo podobnie. Opis, który przytoczyłeś, to cytat pewnej naszej fanki, która nieświadomie oraz spontanicznie, jednym tchem, powiedziała coś takiego, próbując określić naszą muzykę i jakoś zostało to potem z nami na dłuższy czas.


Przyznam, że jeśli chodzi o ,,Warrior”, to jak dla mnie fantastyczną kompozycją jest ,,Maria Stuart” Do czego nawiązuje ta gra słów?





Tymon Adamczyk: Tak rzeczywiście, jest to gra słów. Chciałbym, żeby ten utwór miał kilkuwarstwowe znaczenie. Kiedy myślałem nad tekstem do niego, byłem świeżo upieczonym ojcem, więc można powiedzieć, że odkrywałem wszystkie uroki tego stanu (śmiech). W pewnym sensie jest on hołdem dla mojej córki. Zależy mi żeby była kobietą pewną siebie i kiedy za kilka lat, posłucha tego utworu, stwierdziła, że jej ojciec nie jest starym paździerzem, który kiedyś grał sobie w jakiejś kapeli, a teraz ma piwny brzuszek, ale nagrał kawał dobrej muzy. Chciałbym też, żeby ten utwór wpisywał się w cały koncept albumu. Nie będę wyjawiał całej tajemnicy, ale jeżeli dobrze się rozszyfruje postać, która jest na okładce i powiąże się ten numer z pozostałymi, to każdy może znaleźć ukryty sens w tym, jak kawałki są ułożone względem siebie na płycie, ale też co reprezentują w warstwie tekstowej.


Niesamowity kawałek. Graliśmy go w naszym polonijnym Radiu Islanders parę razy tutaj w UK i polecamy go naszym słuchaczom i czytelnikom.



fot. Ewa Bilska



Tymon Adamczyk: Bardzo nam miło, bo mam wrażenie, że jest to utwór bardzo niedoceniony. Nie wiem Olku, czy się zgodzisz, ale mam takie wrażenie, że jednak „Maria Stuart” jest jeszcze nieodkrytym skarbem na tej płycie.


Olek Adamski: Tak, nieoszlifowanym diamentem.


Album ,,Warrior” ma tytuły, które pobudzają wyobraźnie np. ,,Hannibal”, ,,Trauma Coma” (Śpiączka Urazowa), ,,Barbed Wire” (Drut Kolczasty). Czym się inspirowaliście?


Tymon Adamczyk: Każdy z utworów może stanowić odrębną opowieść i na tym nam bardzo zależało, ale te utwory, jak wspomniałem poprzednio, mocno się też ze sobą zazębiają. Chcieliśmy, żeby postać wojowniczki na okładce plyty była dla nas symbolem. Symbolem silnej kobiecości do której się wewnętrznie wzdycha. Natomiast to, co nas motywowało przy tworzeniu utworów, to walka z samym sobą. Cały zespół prowadzi intensywny tryb życia i każdy z nas musiał pokonać jakieś własne przeciwności. Mieliśmy po drodze trochę prywatnych perturbacji. Ja na przykład w pewnym sensie otarłem się o śmierć i stąd utwór „Trauma Coma” taki wewnętrzny manifest do samego siebie. Wydaje mi się, że nie będziemy aż tak bardzo odchylali kurtyny, bo najistotniejsze jest to, żeby każdy, kto zetknie się z płytą, mógł ją przeżyć na własny sposób. To, co najbardziej przemawia za tymi utworami, to ukryte w nich emocje, bo tytuły tytułami, tekst tekstem, ale zawsze zależało nam, żeby w warstwie dźwiękowej było tam coś, z czym słuchacz może się identyfikować. Być może jest to muzyka niszowa, trudno mi to powiedzieć, ale z drugiej strony jest to muzyka, która jest skłonna porwać człowieka emocjami. „Hannibal” jako utwór miał swoją premierę już jakiś czas temu na jednym z większych festiwali w Polsce. Powiem szczerze, dla mnie było bardzo osobliwym przeżyciem to, jak pięć tysięcy osób skandowało ze mną „Hannibal!”, „Hannibal!”. To przeżycie, będę pamiętał długo. Mam nadzieję, uda się powtórzyć to z dodatkowym zerem na końcu. Mam nadzieję, że to wszystko w związku z pandemią jak najszybciej się skończy, bo też już tęsknię za koncertami.






Tymon Adamczyk: W zeszłym roku udało nam się zagrać trzy lub dwa koncerty. Zastanawialiśmy się, czy nie odwołać premiery płyty, ale uznaliśmy jednak, że to jest dobry moment i że nie chcemy dusić naszych emocji, tylko puścić nasze dziecko w świat. Liczyliśmy się ze wszystkimi konsekwencjami. Tak jak mówił Olek, płyta była bardzo pozytywnie przyjęta, zarówno ze strony mediów jak i słuchaczy. To, czego nam brakuje najbardziej to koncerty, przykro się patrzyło, jak cały plan związany z trasą po prostu wziął w łeb. Dobrze, że chociaż te dwa, trzy koncerty udało się zagrać w zeszłym roku, zobaczymy, co przyniesie ten rok.


Czy macie na swoim koncie jakieś koncerty online? W tych pandemicznych czasach wiele zespołów to praktykuje.


Olek Adamski: Nie mieliśmy takiej przyjemności, nie pracujemy nad tym i chyba się nie zapowiada. Jednak pozostawimy tę intymność koncertową dla słuchaczy, ale z nadzieją na to, że spotkamy się wspólnie jesienią tego roku na żywo.


Tymon Adamczyk: Zwłaszcza, że każdy koncert jest jednak unikalnym wydarzeniem. Chcę, żeby każda osoba, która przyjdzie na koncert, poczuła ten element zaskoczenia. Najbardziej istotna jest dla mnie spontaniczność, a nie podążanie za ścisłym planem. Zależy mi, żeby nie było to tylko odegraniem pewnej set-listy z rockandrollowym nadęciem, co wydaje mi się jednym z powodów, dla których muzyka rockowa ma się tak, a nie inaczej. Przez to muzyków rockowych bierze się za bufonów, a nie za osoby, które starają się przekazać swoje szczere emocje i opowiedzieć muzyką swoją historię.


Mam wrażenie, że na płycie „7/7” wasza muzyka była twardsza, ciężka i mniej przyswajalna. Utwory, które powstały na albumie „Warrior” są przystępniejsze, bardzo melodyjne, przyjemne, choć styl progresywny jednak u was się nie zmienił. Dlaczego klimat przy tym albumie tak złagodniał ?


fot. Mateusz Jakubowski



Olek Adamski: Na obu płytach występują wspólne mianowniki, związane z chęcią urozmaicenia partii lub próbą ich “przekombinowania” Wszystko jest kwestią ewolucji i odpowiedniego podejścia do nowych rzeczy, których słuchamy i się uczymy. Z każdym kolejnym wydawnictwem jesteśmy w innym punkcie niż byliśmy przy wydaniu poprzedniej płyty czy EP-ki. Wydaje mi się, że to jest ważne dla obu stron – naszej oraz słuchaczy.


Na „7/7”„Anamnesis I”, „Anamnesis II” są instrumentalnei umieście je mniej więcej w środku. Natomiast, „Anamnesis III-Żurkowski”, ostatnia kompozycja na płycie, zaśpiewana po polsku jest ostatnim kawałkiem na „Warrior”. Czy jest to sygnał dla odbiorcy, że kończycie pewien etap tych płyt? Te utwory wydają się być spoiwem obu waszych albumów?


Tymon Adamczyk: Myślę, że to bardzo dobry trop. Generalnie zależało nam, aby utwór polskojęzyczny nie odstawał znacząco, bo jeśli umieścilibyśmy go w środku płyty, byłoby to całkowite zaburzenie koncepcji i nie byłoby spójne. Myślę, że to może też być drogowskaz tego, co wydarzy się w kontekście naszych kolejnych wydawnictw już niebawem, chociażby w warstwie językowej. To było zakończenie pewnego etapu, a rozpoczęcie nowego, ale ten drogowskaz, o którym mówię, nie musi być wcale tak oczywisty, jak może się wydawać.


Jak układała się wam praca z Łukaszem Żurkowskim, który na stałe mieszka w UK?


fot. Mateusz Jakubowski


Olek Adamski: Z Łukaszem poznaliśmy się na backstage'u jednej z imprez plenerowych Odbyliśmy rozmowę, która ukonstytuowała naszą znajomość „kumpelską”, a z niej wyszły bardzo podobne inspiracje muzyczne, podejście do kwestii dźwiękowych, uwielbienie do niektórych zespołów. Rozmowy o problemach i zagrożeniach czyhających we współczesnym świecie, w show-biznesie. Jak przystąpiliśmy do nagrywania płyty i powstał koncept, żeby zaprosić gościa na album,  pojawiło się to spontanicznie. Nie planowaliśmy pojawienia się Łukasza na płycie, pomimo tego, że znaliśmy się długo wcześniej. Współpraca odbyła się wręcz wzorowo, korzystając z dobrodziejstw dwudziestego pierwszego wieku, między innymi to, co my teraz tutaj uprawiamy internet, komputery. Mimo odległości, w przypadku naszej i Łukasza, całe „nagrywka” ze studia odbyło się korespondencyjnie. Wysłaliśmy mu koncept, surówkę, do której w zasadzie w ciągu kilku godzin miał już gotową melodię. To był dla nas znak, że „zażarło” i w ciągu kolejnego tygodnia mieliśmy już w osiemdziesięciu procentach gotową propozycję słowno-literacką, w którą nie ingerowaliśmy. Wyszliśmy z założenia, że jak już zapraszamy gościa, to chcemy, żeby był na naszej płycie, żeby wniósł coś swojego charakternego do tego nagrania i, żeby było w to stu procentach jego. Wróciły od niego pliki wokalne, zostały poddane miksowi i wtedy pojawił się na „Anamnesis III” jako ostatni utwór na tej płycie i pierwszy w naszej historii polskojęzyczny.


Życzę Wam jak najwięcej koncertów, jak najszybszego powrotu na scenę. Mamy nadzieję, że zawitacie również na sceny londyńskie. Bardzo dziękuję za rozmowę.


Olek Adamski & Tymon Adamczyk: Bardzo dziękujemy! Do zobaczenia na koncertach!




fot. Sam sobie strzeliłem :)






(c) Anna i Tomasz Piątkowscy