środa, 25 lipca 2018

8 września 2018 w Jaśle, w ramach festiwalu KrushFest 2018 wystąpi londyńsko-krośnieński Thetragon!






W ubiegłą sobotę 21 lipca w St Moritz Club w londyńskim Soho mieliśmy przyjemność uczestniczenia w koncercie zespołu Thetragon, który zagrał małą "rozgrzewkę" przed wrześniowym festiwalem  KrushFest 2018, na którym podzieli scenę z takimi gigantami jak m.in. Hunter, Krusher czy Steel Velvet.

Fot. Krzysztof Plocek (facebook)


Tuż po koncercie, w ciasnych piwnicach klubu zespół udzielił nam wywiadu, który ukaże się już wkrótce. Opowiedział w nim m.in. o najbliższych planach na przyszłość i o tym, czy czują się już w pełni sił, by powrócić do ekstraklasy polskiego metalu na dobre!


***



Zespół powstał w Krośnie pod koniec 1997 roku z inicjatywy Wojtka "Świerszcza" Wojtyczka i zadebiutował na Wojewódzkim Przeglądzie Zespołów Muzycznych, zdobywając jednocześnie III nagrodę oraz wyróżnienie Radia Rzeszów. W marcu 1998 roku wydał swoje pierwsze demo Gate of Darkness, a w 2000 roku album The Everlasting Glace of Enternity, który odniósł spory sukces, zebrał bardzo dobre recenzje, a wywiady z muzykami Thetragonu można było przeczytać w Metal Hammerze, Trashem All oraz 7 Gates. Grupa koncertowała m.in z Acid Drinkers, Closterkeller, Decapitated, Sceptic, Devilin, Christ Agony, Misteria czy Neolith dołączając tym samym do elity polskiego metalu. Pasmo sukcesów kapeli zostało przerwane w 2003 roku, tuż po nagraniu materiału na płytę zatytułowaną Before I Die. W tragicznych okolicznościach zginął wówczas basista Piotr "Cricket" Wojtyczek, co spowodowało, że zespół zdecydował się na zawieszenie swojej działalności do odwołania. Przerwa w koncertowaniu trwała aż do 2013 roku, kiedy to Thetragon reaktywował się w Londynie dając swój pierwszy koncert podczas Earthshaking Fest. Od tamtego czasu powoli powraca na czołowe pozycje sceny metalowej. Sprawy przyspieszyły nieco w 2016 roku, kiedy to do zespołu dołączył Tomek Wiśniewski (Vinnie Moon), znany z Kruka czy Afterlife. W tym samym roku w Bristolu doszło do zarejestrowania materiału na EP-kę zatytułowaną Wings of Destiny, po której dla fanów jasne stało się, że zespół powrócił w najlepszym stylu. W utworze pod tytułem "Cicha łza" grupa oddała hołd zmarłemu basiście "Criketowi". Jest to jedna z najbardziej znanych i lubianych kompozycji na płycie obok tytułowej Wings od Destiny, która wygrała 23 Notowanie Listy Polisz Czart i zapewniła tym samym, grupie powrót na antenę stacji radiowych. W bieżącym roku Thetragon wyrusza w trasę koncertową po Wielkiej Brytanii i Polsce, biorąc udział między innymi w KrushFest 2018, gdzie zagra z takimi gwiazdami jak zespół Hunter, potwierdzając tym samym swoją markę na scenie muzyki metalowej.

Obecny skład zespołu: Wojciech "Świerszcz" Wojtyczek (gitara), Wacław Wolan (bass), Dariusz Kerl (perkusja), Marcin Kielar (gitara), Vinnie Moon (wokal).  






wtorek, 17 lipca 2018

Cyberpunkowy nu metal z serca multikulturowego tygla - grupa Rosen 27 lipca wydaje swoją pierwszą EP.


Nazwa została zaczerpnięta z powieści science fiction Philipa K. Dicka pod tytułem " Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?". Skład zespołu to prawdziwa kulturowa mieszanka: dwóch Polaków, Irańczyk, Duńczyk i Czech (Frötoric, Frisco, Cole Sław, Matt Ress oraz Kam Ikaze). Założycielem i liderem formacji jest raper Frhetoric, który ma już na swoim kącie kilka solowych albumów. Rosen powstało pod koniec 2016 roku i wykonuje mieszankę rocka, nu metalu i hip hop, utrzymaną w konwencji cyberpunkowej z mocno dystopiczną wizją rzeczywistości, co zapowiada już pierwszy z singli zespołu  pod tytułem " Hi Tech Low Life" .

  
Chłopaki z samego serca jednej z największych metropolii świata, nie przebierają w słowach, a ich obraz otoczenia daleki jest od tego, który na co dzień odnajdują nastolatki na wyświetlaczach swoich smart-fonów topowych marek. Rosen serwuje słuchaczom dawkę uderzeniową w postaci mocnych tekstów, równie mocnych i świetnie brzmiących riffów gitarowych, perkusji i elektroniki nie oszczędzając przy tym nikogo.
Rosen bierze pod lupę wady współczesnego społeczeństwa ślepo podążającego za zdobyczami techniki, zapatrzonego w siebie, rozpaczliwie poszukującego atencji jako jedynego celu swojej egzystencji. Wykonanie? Rewelacja! Frhotoric strzela słowem z prędkością karabinu maszynowego!  Trąci kunsztem z najwyższej półki pod każdym względem, co już zostało zauważone przez muzyczne środowisko Londynu. EP jak do tej pory, jeszcze przedpremierowo, zbiera świetne recenzje i nie ma się co dziwić, bo dawno nie miałam okazji słyszeć tylu świetnych kawałków na jednym krążku.

Rosen fot. rosenofficial.com

Drugi z ich singli "Riot" celuje w ignorancje i cenzurę polityczną. Utwór rozpoczyna się dość spokojnie, aby zaraz potem porazić słuchacza mocą riffów gitarowych i perkusji tworząc perfekcyjną, jak dla mnie muzyczną zadymę. To wszystko świetnie współgra z tekstem i wokalem Frhetoric'a rewelacyjnie oddając atmosferę motywów ulicznej rebelii.



"Reverie" to utwór nieco spokojniejszy. Tutaj usłyszymy najwięcej partii wokalu, z którym świetnie współgrają perkusja gitara i klawisze. Tekst opowiada o presji jakiej poddana jest jednostka przez otaczający świat, a w niedawno wpuszczonym do sieci video możemy zobaczyć Rosen'owskiego czarodzieja gitary Mateusza Bućkuna w roli głównej. 



Na EP znajdziemy jeszcze trzy inne kompozycje. Wszystkie utrzymane są w podobnej koncepcji, ale z pewnością żadna z nich nie zawiedzie fanów nu metalu, którzy podobnie jak ja, mocno stęsknili się za połączeniem dobrych tekstów i ostrej muzy, do jakiego przyzwyczaiły nas takie zespoły jak choćby Linkin Park.

Przyznam szczerze, że właśnie na teksty zwracam uwagę w pierwszej kolejności i to właśnie one, mocno rockowe uderzenie gitarowe z elementami elektroniki, profesjonalne wykonanie, a także autentyczność sprawiają, że Rosen zdobyło moją uwagę. To wszystko tutaj jest, a nawet więcej! Rosen na dokładkę bowiem, jest zespołem z pomysłem na siebie i swoją EP postanowił wydać na pendrivie, co uważam za absolutnie rewelacyjny pomysł. 

Fot. Facebook @TwistedOrange 

Jako poszukiwacz nowości i wielbiciel gatunku niezmiernie cieszy mnie fakt, że jako jedna z pierwszych osób mam okazje donieść o tym zespole w moim ojczystym języku. Jestem przekonana, że takich jak ja będzie więcej, bo Rosen to grupa, obok której nie wolno przejść obojętnie. 



Płyta do kupienia w przedsprzedaży również na iTunes i Google Play.

Oficjalna strona zespołu
Profil Facebook
Istagram


***


Anna Piątkowska – choć urodziłam się i wychowałam na Podhalu, nie tańczyłam ani nie śpiewałam w żadnym z zespołów góralskich. W ósmej klasie szkoły podstawowej zostałam szkolnym DJ, pozostając jednocześnie wielką fanką polskiego rocka. Od zawsze było mi bliżej do cięższych rodzajów muzyki. W muzyce poszukuję nie tylko piękna, ale i ciekawych treści. Staram się być otwarta na różnorodność gatunków. Nigdy nie wiadomo, co lub kto może przyciągnąć moją uwagę. Od kilku miesięcy mam szczęście obracać się w świecie pasjonatów muzyki, co sprawiło, że sama zapragnęłam ten świat przybliżać innym. Moją pasję dzieli ze mną mąż, z którym współtworzę niniejszego bloga.









wtorek, 3 lipca 2018

"W pewnym momencie zobaczyłem, że nie przypadkiem się tutaj urodziłem, w takiej rodzinie, w takim państwie, w takim narodzie..." - z Darkiem Maleo Malejonkiem rozmawiają Anna i Tomasz Piątkowscy.


Dariusz “Maleo” Malejonek leganda polskiego rocka, lider i założyciel Maleo Reggae Rockers. Jeden z głównych prekursorów stylu reggae w Polsce. Kompozytor, wokalista, gitarzysta, autor tekstów i producent muzyczny. Członek zespołów Kultura, Izrael, Moskwa, Armia, Houk, Arka Noego. Jeden z założycieli supergrupy 2Tm2,3 (m.in. Robert „Litza” Friedrich, Piotr „Stopa” Żyżelewicz, Tomasz „Krzyżyk” Krzyżaniak, Tomasz Budzyński)





Tomasz Piątkowski: Sławomir Gołaszewski powiedział kiedyś następujące zdanie: "Trzeba mieć defekt, żeby słuchać punk rocka". Początki twojej kariery muzycznej to także ostra scena punkowa lat osiemdziesiątych - Moskwa i Armia. Jakie korzyści dla twojego rozwoju przyniósł punk rock?

Darek Malejonek: Na pewno punk rock jest muzyką spontaniczną, ale wbrew pozorom nie jest do końca muzyką łatwą. Zespół Sedes śpiewał że punk rock to “trzy akordy i darcie mordy”. Może początek taki był, bo zespól Sex Pistols to jeden z takich prekursorów, ale amerykański The Ramones czy The Clash, to już była muzyka, która zaczęła ewoluować, zaczęła być muzyką ambitniejszą, a potem przekształciła się w post-punk. Punk to muzyka przede wszystkim bardzo ekspresyjna, która polega na tym, że za pomocą bardzo minimalistycznych środków wyrazu można przekazać bardzo ważne treści - manifesty i słowa, które są wręcz wykrzyczane, jakiś swój ból, jakiś bunt, rzeczy, które w tamtych czasach, szczególnie w latach 80-tych, bardzo pomagały przetrwać ten cały system zniewolenia. Punk przede wszystkim to była muzyka wolności. Mnie dawało to poczucie wspólnotowości i wraz z muzyką reggae, która była bardziej duchowa, powodowało, że jakoś mogliśmy w tej szarzyźnie beznadziei zupełnie inaczej żyć. Żyć i czuć się jak wolni ludzie.


Tomasz Piątkowski: Wspomniany wcześniej Sławomir Gołaszewski to autor książki „Reggae-Rastafari”, organizator festiwalu Róbrege 1983-1990 w Warszawie z Robertem Brylewskim (Brygada Kryzys, Armia). Jak ty postrzegasz tę ważną postać nurtu reggae w Polsce?

Darek Malejonek: Sławek Gołaszewski to był psycholog, to był człowiek, który zaczynał swoją przygodę z muzyką od Teatru Laboratorium u Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu i Opolu, a potem był tym, który zaszczepił w polskich mediach muzykę reggae i której był jednym z prekursorów. Dla mnie to był guru w takim sensie, że jako młodego chłopaka wziął mnie pod swoje skrzydła, dał mi wskazówki, pokazał całą muzykę reggae, Boba Marleya, Burning Speara i wielu innych wykonawców. Przybliżył mi warstwę ideową tego przekazu, który w reggae był bardzo duchowy. To było dla mojej duszy czymś, co spowodowało, że zaczynałem mocniej szukać duchowo, właśnie dzięki Sławkowi. Sławek też uratował mnie przed wojskiem w czasach komuny. Pracował w ośrodku terapii dziennej przy ulicy Sobieskiego. To był psychiatryk. On mi załatwił, że przychodziłem przez pół roku na oddział eksperymentalny. Tam nie dawano środków psychotropowych i dlatego udało mi się bez tego obyć. Wielu kolegów niestety przeszło przez szpitale psychiatryczne, gdzie byli szprycowani różnymi środkami, co też nie zawsze dobrze się dla nich kończyło. Dzięki Sławkowi udało mi się od wojska wymigać. To nie tak, że ja jestem przeciwko, bo teraz to jest zupełnie coś innego niż wtedy. Dla mnie wtedy to nie było wojsko polskie i uważałem za moralny obowiązek bunt przeciwko pójściu do takiego wojska.


Sławomir Gołaszewski sylwetka tutaj

Sławomir Gołaszewski fot. You Tube

Tomasz Piątkowski
: Zgłębiając tematykę muzyki reggae w Polsce natrafiłem na terminologię poezja reggae. Wykonują ją według niektórych źródeł takie zespoły jak Daab czy Orkiestra na Zdrowie Jacka Kleyffa. Jak ty odbierasz ten podgatunek muzyki reggae?

Darek Malejonek: Na pewno muzyka reggae ma swój własny język, ma swoją własną terminologię i swoje określenia. Na tym polega jej siła. Reggae jest na pewno muzyką poetycką, jest tą, która dotyka serca i duchowej strony człowieka. Dzięki Sławomirowi Gołaszewskiemu nauczyłem się też, że jest ona wręcz muzyką dydaktyczną i to się potwierdziło, kiedy graliśmy na Przystanku Woodstock z gośćmi w 2008 roku. Jeden z wykonawców z Wielkiej Brytanii, którego zaprosiłem - Andy Baron powiedział, że wychowywał się bez ojca w getcie na Brixton, gdzie był dealerem narkotyków. Był takim dzieckiem ulicy. Nagle ktoś mu przyniósł reggae, posłuchał Marleya, który stał się jego ojcem. To, czego nie powiedział mu ojciec, usłyszał od Marleya. Usłyszał, że trzeba być mężczyzną, żyć godnie i walczyć ze złem. Te treści, które powinien dostać od swojego ojca, a nie dostał, bo nie miał ojca, dostał od tego duchowego ojca, czyli od Boba Marleya.

Tomasz Piątkowski: Który festiwal Jarociński albo Woodstock wspominasz najlepiej? Który był szczególnie przełomowy?

Darek Malejonek: Na pewno pierwszy Festiwal w Jarocinie, kiedy z zespołem Kultura wygraliśmy eliminacje wraz z zespołem Siekiera, Moskwa, Izrael. To był taki przełomowy Festiwal, bo na tym Festiwalu wyszło mnóstwo kapel, które potem były bardzo ważne. Cała fala punkowych, reggae zespołów, które potem miały bardzo ważny wpływ na całą muzykę polską w latach 80-tych.


Tomasz Piątkowski: Jak odnosisz się do teorii, że festiwal jarociński to był projekt władz komunistycznych, żeby odciągnąć młodych ludzi od spraw, które działy się wewnątrz kraju?

Darek Malejonek: Ten temat był poruszony w filmie „Beats of freedom – Zew Wolności” Leszka Gnoińskiego i Wojciecha Słoty. Myślę, że na pewno takie było zamierzenie władz komunistycznych. Natomiast to się do końca im nie udało, dlatego, że to, co szło z tej sceny miało dużo mocniejsze oddziaływanie, niż wydawało się tym ludziom. Wiele osób, które były na tych koncertach zakładało swoje kapele w rożnych miejscowościach, często malutkich. Ta fala poszła w Polskę aż pod same strzechy. Wielu młodych ludzi zaczęło myśleć zupełnie inaczej i wyłamywało się spod myślenia komunistycznego. To była bardzo ważna misja muzyki w tamtych latach.



Tomasz Piątkowski: Słyszałem taką opinie, że przełomowym momentem dla popularyzacji reggae w Polsce był koncert Maleo Reggae Rockers w Żarach na Woodstocku 2002 z Koffi Ayivor.

Darek Malejonek: Ja myślę, że muzyka reggae w Polsce była już bardzo silna od lat 80-tych i potem w latach 90-tych też i trwa to aż do dzisiaj. Na pewno jest dużo mocniejsza w Polsce niż w Czechach, Austrii, czy chociażby w Niemczech. W Niemczech jest dużo festiwali reggae, bo jest duża diaspora ludzi z Karaibów, przeważnie spoza Europy, którzy bardzo reggae kochają i dość dużo ludzi chodzi na te festiwale, a u nas mimo, że jest mało ludzi spoza Polski, czyli o innym odcieniu skóry, muzyka reggae została zaszczepiona na gruncie białych ludzi, młodzieży polskiej, co było ewenementem na skalę światową. Z zespołów białych, z tego co pamiętam, to chyba tylko w Anglii UB 40, ale też jest to zespół niecałkowicie biały, bo chyba perkusista albo basista byli czarni. U nas była cała fala tej białej muzyki reggae, fala unikalna na skalę światową.

Tomasz Piątkowski: Jednym z sukcesów Maleo Reggae Rockers był udział w największym festiwalu reggae w Europie - Rototom Sunsplash w Hiszpanii. Jak doszło do waszego udziału w tym wydarzeniu?

Darek Malejonek:
To był contest ogłoszony przez Rototom na kraje Europy Wschodniej. Zgłoszonych było ileś tam zespołów, na które ludzie głosowali. Wcześniej były też eliminacje i w końcu zostało chyba dziesięć zespołów z różnych krajów. Te kraje głosowały na te zespoły i okazało się, że wygraliśmy wtedy, a nagrodą było to, że pojechaliśmy na festiwal. To było niesamowite przeżycie. Wynajęliśmy dwa campery i pojechaliśmy z Polski. Mieszkaliśmy w tych camperach. Super przygoda!


Tomasz Piątkowski: Zespół Maleo Reagee Rockers gości na liście Polisz Czart z piosenką „Nie mów nie”. Jest to piosenka niewątpliwie z bardzo pozytywnym przekazem. W video do piosenki występuje Zosia Brzezińska, najmłodsza uczestniczka kadry narodowej freestyle skating slalom. Skąd wziął się pomysł na zaangażowanie jej do teledysku? 


Darek Malejonek: Moja żona odkryła ją w Internecie i pokazała mi jak Zosia jeździ. Potem okazało się, że jest to niesamowita osoba. Jedenastoletnia, ale mądra i zmotywowana do tego, żeby robić coś fajnego. To nie jest łatwy sport, a ona osiągnęła w ciągu dwóch lat duże sukcesy międzynarodowe. Trzecie miejsce wśród Juniorów Młodszych gdzieś na świecie, teraz Mistrzostwo Polski. Postanowiliśmy zapytać jej rodziców o zgodę na jej udział w tym teledysku. Oni zgodzili się i tak wyszedł ten teledysk.

Tomasz Piątkowski: Ostatnio skumulowało się kilka rocznic w twojej karierze. 20-lecie Maleo Reggae Rockers, 20-lecie 2TM2,3 i zdaje się 35-lecie twojej kariery? Czy planujesz coś na te wszystkie okazje?

Darek Malejonek: No tak. Będę miał pretekst do czegoś (śmiech) My dalej robimy swoje. Myślę, że będziemy robić jakiś projekt. Na razie nie wiem jeszcze jaki. Ja po każdym projekcie, jak na przykład po „Morowych Pannach” mówiłem, że to jest ostatni w tej materii historycznej, ale zawsze potem pojawiał się ktoś w moim życiu, kto mnie przekonywał, że jest to niesłuszne stwierdzenie i ja się dawałem przekonywać. Okazywało się, że jest jeszcze tyle białych plam, tyle rzeczy niedopowiedzianych, które czekają na odkrycie. Ja sam o tych sprawach często nie wiem. Ktoś mi je odkrywa i ja nie mam innego wyjścia niż podawanie tego dalej.

Tomasz Piątkowski: Świetny album "Rzeka Dzieciństwa" 2011, nominowany do Fryderyka w 2012, to wasze aranżacje utworów między innymi Krajewskiego, Grechuty, Niemena, Nalepy, z nawiązaniem do jamajskiego zespołu The Wailers (Marley). Klasyka polska połączona z reggae. Skąd właśnie taki dobór utworów?

Darek Malejonek: To jest muzyka mojego dzieciństwa. Tribute dla tych ludzi, na których się wychowałem. Jak miałem dwanaście lat słuchałem hard rocka jak na przykład Deep Purple. Dostałem wtedy płytę na urodziny. To był Breakout „Blues”. Oniemiałem, bo myślałem, że nie da się muzyki rockowej zrobić po polsku. Breakout zrobił coś, co mi się wydawało niemożliwe, czyli połączył genialnie muzykę z polskim językiem. To było dla mnie odkrycie podobne jak Grechuta i Niemen. Bez tego nie byłoby mnie jako muzyka. „Rzeka dzieciństwa” to było oddanie długu w pewnym sensie.

Tomasz Piątkowski:
Należałeś do do Akademii Fonograficznej ZPAV (Związek Producentów Audio-Video).

Darek Malejonek: Gdzie ja nie należałem? Do Legii Warszawa chyba jeszcze nie. (śmiech)

Anna Piątkowska: Można to zawsze zmienić (śmiech)

Tomasz Piątkowski: Jaki jest dziś pomysł na walkę z piractwem?

Darek Malejonek: Ja nie jestem tak do końca za tym, bo jak ktoś piratuje moje piosenki, to ja często się zgadzam. Po prostu odpuszczam. Jeśli ten przekaz ma trafić do kogoś, to niech nawet pójdzie bez pieniędzy, niż miałby w ogóle nie pójść.


Fot. Artur Grzanka 

Tomasz Piątkowski: Dość dobrym rozwiązaniem wydaje się chyba umieszczanie płyt na YouTube, jak na przykład zrobił Litza i Luxtorpeda. Jest to jakaś forma zachęty do zakupu płyty.

Darek Malejonek: Tak. Ludzie, którzy kochają muzykę, zawsze jeszcze do tego płytę kupią, ale ci co by spiratowali, to i tak nie kupią.

Tomasz Piątkowski: W wywiadach wspominałeś, że twoja droga do Boga rozpoczęła się na jednym z Festiwali w Jarocinie?




Darek Malejonek: Tak. To było wtedy, kiedy przyjechał do Polski zespół No Longer Music. Zespół międzynarodowy pod dowództwem Davida Pierce'a, który spowodował, że ja na tym koncercie przeżyłem takie moje pierwsze nawrócenie i to spowodowało, że pierwszy raz się modliłem. Pierce zaprosił mnie do modlitwy o przyjęcie Jezusa Chrystusa do swojego serca, co wtedy zrobiłem. To był ten moment, który był granicznym punktem w moim życiu i od tego zaczęła się całkiem moja przemiana.

Anna Piątkowska: Sądzisz, że już wcześniej coś ciebie prowadziło w tym kierunku, czy był to zupełnie zaskakujący punkt w twoim życiu?

Darek Malejonek: Tak, ja widzę, że już wcześniej Bóg mnie prowadził cały czas dzięki Sławkowi Gołaszewskiemu i dzięki moim poszukiwaniom. W reggae jest bardzo dużo odnośników do Biblii, do proroków, nawet do ewangelii. To mnie kierowało w stronę duchowości. Wcześniej też miałem jakieś doświadczenia, bardziej buddyjskie i wschodnie nauki, co jakoś mnie nie przekonywało. Kiedy poznałem muzykę reggae, coś poruszyło się we mnie, w mojej duszy, w moim sercu i to przygotowało mnie jakby do przyjęcia Ewangelii.


Fot. Ela Malejonek

Anna Piątkowska: Ochrzciłeś się, kiedy byłeś już dorosły. Obecnie coraz silniej daje się słyszeć głosy, że chrzczenie małych dzieci to pozbawianie ich wolności wyboru, bo tę decyzję powinno się pozostawić człowiekowi, kiedy już będzie dorosły. Jakie są twoje przemyślenia na ten temat jako osoby ochrzczonej w dorosłym życiu?

Darek Malejonek: To jest tak jakby dziecka nie uczyć matematyki, bo jak będzie dorosłe to powie, że ono nie chciało być uczone matematyki albo grania na gitarze albo jazdy konnej, jazdy na nartach itd. Ja wiem, że to jest coś dużo głębszego niż jazda na nartach. Myślę natomiast, że jeżeli dziecko wyrasta w jakiejś atmosferze, w której jest wiara, to jest mu dużo łatwiej później przyjąć Boga, bo to jest wszystko łaska. To nie jest tylko decyzja. Poznałem wielu ludzi niewierzących, przynajmniej tak określających siebie, którzy mówią, że oni chcieliby uwierzyć, ale jakby nie mają tej łaski. Nie wiadomo kiedy ta łaska przychodzi, czy w wieku dziecięcym, czy potem. Pamiętam, byłem kiedyś na spotkaniu z młodzieżą w Zakopanem i padło pytanie, czy nie chciałbym teraz mieć znowu osiemnaście lat. Chciałem odpowiedzieć, że oczywiście, że bym chciał, ale nagle mnie coś tknęło i powiedziałem, że absolutnie nie chciałbym wracać do tego czasu. Oni pytają, ale dlaczego, przecież to były takie piękne czasy. Ja im na to - jasne, że piękne, ale ja nie wiem, czy ja w tamtym momencie drugi raz wybrałbym drogę do Boga.



Biblia mówi, że głoszenie Ewangelii odbywa się przez głupotę przepowiadania, czyli w pewnym sensie Ewangelia jest głupotą dla świata. Przyjąć Ewangelię, przyjąć Chrystusa, jest dla świata głupotą i trzeba odpowiedniego momentu, jakiejś łaski, żeby tę decyzję podjąć. Nie wiem, czy drugi raz bym tak samo zrobił, czy bym powiedział tak. Bóg przełamał coś w moim sercu. My mamy pewną mentalność, pewną wolę, która powoduje, że dokonujemy niektórych decyzji. Przez pryzmat i filtr swojej mentalności, swojego rozumu ich dokonujemy. Rozum może powiedzieć, że Boga nie ma, że to jest głupota i po co będę podejmował jakieś absurdalne decyzje, bo kto widział Boga? Ja teraz mam łaskę, bo tego wszystkiego doświadczyłem, a nie wiem, czy miałbym ją drugi raz. Już teraz wiem, że jestem po dobrej stronie i nie cofnąłbym się w czasie.

Anna Piątkowska: O tobie i innych muzykach z którymi założyłeś 2Tm2,3 mówi się „pokolenie nawróconych rockmenów”. Polska muzyka rockowa zna wiele przypadków nawróceń, ale to określenie w szczególny sposób przylgnęło do was ze względu na otwartość i gotowość dzielenia się tym doświadczeniem z innymi na różnego rodzaju spotkaniach. Nawrócony jest przecież też Muniek Staszczyk, a jednak, z różnych pewnie względów, widać go znacznie mniej w kontekście wiary i Boga.





Darek Malejonek: On ma swoją drogę. Jego droga jest bardzo spokojna. Ja widzę, że Pan Bóg powoli robi mu zupełnie inną ścieżkę. My byliśmy takimi wariatami bożymi, którzy od razu poszli na sto procent i nie patrzyli, kto co mówi i czy ktoś się śmieje.

Anna Piątkowska: Nie przeszkadza ta łatka pokolenia nawróconych czasami? Czy ona nie sprawia też czasem, że ludzie przez jej pryzmat postrzegają wasze słowa i może w związku z tym traktują je mniej poważnie lub nie rozumieją?

Darek Malejonek: To jest podobnie, kiedy przychodzi na świadectwo człowiek, który na przykład wychodzi z narkomanii, wyszedł z jakiegoś dna, gdzieś wcześniej upadł kompletnie i Pan Bóg podniósł go z jakiegoś najgorszego upadku. Wtedy ludzie, którzy siedzą w tym kościele mówią: „tak, był ćpunem, był takim niczym, a teraz jest taki jak my, to chwała Panu, ale ja się nie muszę nawracać, przecież jestem porządny, nie kradłem, nie zabijałem”. A tu chodzi przecież o coś innego. Trzeba sobie uzmysłowić, że ja, który nie miałem doświadczenia jakiegoś upadku i upodlenia, mogę mówić o tym, że nie wystarczy tylko być człowiekiem porządnym. Każdy człowiek ma swoje ograniczenia. Mogę być dobry, ale do pewnego momentu. Czasem tak ci ktoś nadepnie na odcisk, że powiesz „Nie, to koniec! Ja nie jestem w stanie tego człowieka znieść. Dość!” Może to być szef w pracy, proboszcz, żona, ktokolwiek. Kończy się pewna granica miłości, cierpliwości, którą mam.


Tylko Jezus Chrystus, tylko Duch Św. może spowodować, że mogę tę barierę przekroczyć. Tu właśnie jest ta granica, że wielu porządnych ludzi się gorszy, kiedy Jezus Chrystus mówi „kochaj swojego wroga”. Moja mama dziwi się, że... jak to? W niebie, będą mordercy??? Mówi, że nie chce takiego nieba, bo to niesprawiedliwe, że taki porządny człowiek np. Stopa umarł w wieku czterdziestu sześciu lat, a ten „kanalia taka” chodzi i świat go nosi. Właśnie to jest zgorszenie Ewangelii. Ewangelia jest zgorszeniem, bo Bóg jest miłosierny i ma zupełnie inną perspektywę. Najważniejsze dla niego to zbawić człowieka. On tego człowieka będzie trzymał do dziewięćdziesięciu lat, żeby dać mu szansę, żeby się nawrócił. Da mu takie doświadczenia, żeby krzyczał, błagał do Boga i może coś się w nim przełamie, otworzy, bo ta pycha często nie pozwala na to. Dla nas ta niesprawiedliwość, że ktoś jest wcześniej wezwany jest jakimś zgorszeniem, ale taka właśnie jest optyka Boga. Księga Izajasza mówi, że „ścieżki Boga nie są naszymi ścieżkami”. My inaczej myślimy, my myślimy jako chrześcijanie niestety często światowo, tak jak świat, że jest jedno życie, jedno zdrowie i jak ja to stracę, to moje życie się kończy. Prawdziwe chrześcijaństwo polega na tym, że żyjesz życiem wiecznym w pewnym sensie. Jesteś jednocześnie tu i tam.


Anna Piątkowska: To troszkę powoduje, że jak Luxtorpeda śpiewa jesteśmy “Persona non grata”

Darek Malejonek: Tutaj niestety jesteśmy. Ta prawdziwa ojczyzna jest w niebie. Moją prawdziwą ojczyzną jest niebo w pierwszej kolejności. Polska jest moją Ojczyzną, którą kocham jak matkę, ale przede wszystkim niebo jest ojczyzną, do której zmierzamy i która będzie na wieczność.

Fot. Tomasz Piątkowski

Tomasz Piątkowski
: Nawiązując do tematu ojczyzny. Jesteś patriotą. Ojczyzna jest dla ciebie ważna, co podkreślasz i wyrażasz między innymi poprzez projekty muzyczne. Skąd u ciebie tak silna potrzeba miłości ojczyzny w czasach, kiedy jest się obywatelem świata?

Darek Malejonek: Musiałem najpierw przejść pewną drogę. W pewnym momencie zobaczyłem, że nie przypadkiem się tutaj urodziłem, w takiej rodzinie, w takim państwie, w takim narodzie i że nie doceniałem tego. Tak naprawdę nie znalem do końca swojej historii. Oczywiście u mnie w domu Powstanie Warszawskie było czymś naturalnym, było bardzo czczone. Natomiast o Żołnierzach Wyklętych nie miałem pojęcia. W szkole się o nich nie uczyłem. Dopiero w 2013 roku kiedy zaczęliśmy robić „Panny Wyklęte”, po „Morowych”, odkryłem świat tych ludzi i tych bohaterów, tych wszystkich, którzy oddawali życie, żebyśmy mogli być wolni. To byli prawdziwi buntownicy i rebelianci, którzy walczyli z systemem jak Dawid z Goliatem.




Anna Piątkowska: Ich walka nie zakończyła się jednak jeszcze do końca. Historia Ognia z Podhala, skąd pochodzę, pokazuje, że Żołnierze Wyklęci i ich rodziny wciąż walczą o dobre imię. Walczą z opinią bandytów, która wciąż niestety funkcjonuje, a które nadało im komunistyczne państwo po wojnie.

Darek Malejonek: No tak. Oni mieli być zakopani z całą pamięcią o nich. Oni byli zakopywani w mundurach Wermachtu. Chciano wymazać przede wszystkim pamięć o tych ludziach. To jest walka o pamięci i tożsamość Polaków. Tak jak śpiewał Bob Marley, że drzewo bez korzeni nie może rosnąć, a my mieliśmy być wyrugowani z historii. Miał być stworzony nowy jakiś człowiek socjalistyczny. Nie wiadomo, co to znaczy, ale to miał być człowiek, który miał być zupełnie skierowany na potrzeby materialne, hedonistyczne. Straszna krzywda.

Tomasz Piątkowski: Byłeś Ambasadorem Światowych Dni Młodzieży i należysz do Salezjańskiego Wolontariatu Młodzieżowego. Czym dla Ciebie jest zaangażowanie w takie akcje. Co to właściwie daje?

Darek Malejonek: Dla mnie to jest kolejne odkrycie w życiu. W wolontariacie dajesz dziesięć procent, a otrzymujesz sto procent. Każdy wolontariusz ci to powie. Trzeba tylko odkryć ten świat i trzeba w to wejść, żeby to sprawdzić, że dużo więcej dostajesz niż dajesz tak naprawdę.

Anna Piątkowska: Podkreślasz to także na filmie z pobytu w Afryce, gdzie pojechaliście z żoną w ramach wolontariatu.

Darek Malejonek: Tak. Czy to w Afryce, czy wtedy, kiedy byłem w Aleppo w Syrii...

Anna Piątkowska: To było fantastyczne, co zrobiłeś jadąc do Aleppo. Pokazałeś światu zrujnowane miasto pogrążone w wojnie i zwróciłeś uwagę na ludzi, którzy tam zostali. Mną to wstrząsnęło i dało do myślenia.

Darek Malejonek: Ja bardzo chciałem tam być i jakoś tak Pan Bóg sprawił, że to mi się udało, chociaż się bałem. Pomodliłem się i otworzyłem „Dzienniczek” świętej Faustyny. Otworzyłem na chybił trafił, a tam natrafiłem na cytat „ Nie bój się. To ja przygotowałem twoją podróż”. Powiedziałem, o kurde! Mogą się tutaj śmiać z tego, że jesteś Chrześcijaninem, ale tak naprawdę nam nic nie grozi. Tamci ludzie określając się jako Chrześcijanie, narażają swoje życie codziennie. Możesz zostać zamordowany, albo możesz zostać doprowadzony do sytuacji, kiedy dostajesz takie ultimatum: albo wyrzekasz się Chrystusa, i ocalasz życie, albo zostajesz przy Chrystusie i giniesz. U nas możesz najwyżej stracić jakąś reputacje, może jakieś pieniądze większe, ale to wszystko, więc tutaj nie ma żadnego porównania.

Tomasz Piątkowski: Powiedziałeś kiedyś, że „obecnie problemem nie jest tylko likwidacja lęku, ale pokonanie go” Twoja obecność w takich miejscach jak Majdan, Syria, Afryka czy Aleppo to poszukiwanie lęku, aby go pokonać? Jak to rozumieć?

Darek Malejonek: Nie, nie! Lęku jest pod dostatkiem. Każdy ma jakieś lęki. To nie tak, że nam się wydaje, że nie będzie lęku, że nie będziemy się bać. Tylko, żeby ten lęk nas nie zniewalał, bo on nam przeszkadza w rozwijaniu się, w spełnianiu się. Każdy lęk, każdego rodzaju: przed chorobami, przed śmiercią: lęk o reputację, że czegoś się nie zrobi, bo co inni sobie pomyślą. My jesteśmy w pewnym sensie żebrakami opinii innych ludzi o nas. Chcemy być dobrze postrzegani, chcemy, żeby nas kochano, hołubiono w jakiś sposób. Kiedy mówisz nagle prawdę, to już nie jest tak fajnie. Nagle przestają cię lubić. To jest ta cena, którą się płaci. Możesz to jednak zrobić tylko wtedy, kiedy wiesz, że to Bóg cię kocha. Masz tę Miłość, która jest dużo ważniejsza od tej miłości, którą sobie wyżebrzesz. Ta miłość starcza tylko na chwilę, a Miłość Boża daje ci to paliwo na cały czas, żeby to przełamać. Ja wiem, że kiedy przychodzi lęk, to lęk zawsze jest od diabła. Trzeba się tego lęku wyrzekać, wyrzekać się diabła i zaufać Bogu. To nie jest proste, bo codziennie ten lęk nas dopada. Ja od rana zawierzam swoje życie Bogu. Kiedy tylko otwieram oko, to staram się to życie skierować na te tory, żeby diabeł nie miał dostępu i mnie nie przerażał z jednej strony, a z drugiej nie atakował od strony próżności. „Zobacz jaki ty jesteś świetny, a oni są debilami, chamami, nie rozumieją cię” „Twoja żona cię nie rozumie, koledzy cie nie rozumieją, wszyscy cię chcą wykorzystać” itd. To jest ta druga strona, kiedy przychodzi z takim plastrem i mówi, że to ty jesteś dobry, a inni są źli.


Anna Piątkowska: Odważyłeś się niedawno również wypowiedzieć się na temat małego Alfiego Evansa. Jako jeden z niewielu miałeś odwagę zabrać głos w tej sprawie na swoim profilu facebookowym.

Darek Malejonek:
To był przypływ emocji i chwili. Usiadłem i napisałem ten post i zostawiłem. Kiedy potem sprawdziłem, było tysiąc pięćset udostępnień w pierwszym dniu, a w drugim ponad dwa. Byłem w szoku. Widocznie ludzie potrzebowali tego głosu, skoro tak się utożsamili z tym, co napisałem.


Anna Piątkowska: Myślę, że dla ludzi też ważne było to poczucie, że nie są sami w tym obcym świecie pełnym relatywizmu moralnego i że jest ktoś, kogo można się w pewnym sensie uchwycić.

Darek Malejonek: Tak, tak. Ja też się chwytam tego, co mówił Jan Paweł II, Faustyna, Chesterton czy ktoś, kto jest postacią ważną w moim życiu. Widzę, że oni też przechodzili pewne sytuacje, też byli niezrozumiani, ale tak naprawdę to się opłaciło, dlatego, że tak naprawdę, nie oszukasz samego siebie, choć możesz udawać, że wszystko jest okey itd. Ta presja środowiska jest tak mocna, że dobrze, że jest Kościół, że są ludzie, którzy myślą tak jak ty i ja, i że nie jesteśmy sami. Jest to jakaś taka grupa wsparcia.


Fot. Artur Grzanka 
Anna Piątkowska: Czyli według ciebie w dłuższym rozrachunku opłaca się podejmować to ryzyko i próbować myśleć inaczej?

Darek Malejonek: Myślę, że się opłaca. Ludzie często nie wiedzą, że można myśleć inaczej niż na przykład lekarz mówi. „No bo kim ja jestem? Ja się nie znam. Przecież lekarz, taki autorytet w tej dziedzinie mówi, że nie da się nic zrobić, no to znaczy, że się nie da”. Tak byliśmy nauczeni. Tu się okazuje, że nie! Mamy prawo się przeciwstawiać, negować, bo własne sumienie jest ważniejsze niż czyjaś opinia. Jeśli coś nie jest zgodne z moim sumieniem, to ja mam prawo protestować.

Anna Piątkowska:
Chciałabym pociągnąć nieco ten temat przekraczania granic z pozoru niemożliwych do przekroczenia. Obecnie w Polsce powstały podziały między ludźmi, jakich chyba wcześniej nie było. Dotyczy to również niestety osób znanych. Każdy ma jakiś program w TV, w którym jest mniej lub bardziej niemile widziany. Ty jesteś dla mnie swego rodzaju ewenementem, bo nie tylko pojawiasz się wszędzie, ale także pokazujesz, że można wyrażać swoje dość jednoznaczne poglądy bez obrażania kogokolwiek. Powiedz, jak ci się to udaje?




Darek Malejonek:
Ja nie wiem. Uważam, że chyba jest to moja misja, którą mam w życiu. Podobnie było z „Pannami Wyklętymi”, gdzie zaprosiłem dziewczyny z mainstreamu albo hiphopowej sceny. Mainstream nie ma wiele wspólnego z patriotyzmem i z prawicowością. Nie chcieliśmy się zamykać w jakimś getcie, tylko chcieliśmy, żeby ten patriotyzm poszedł do ludzi bez względu na to, czy jesteś wyznawcą takiej czy innej partii, takiego światopoglądu czy innego. To się udało, bo te dziewczyny mają przecież swoich fanów w środowisku mainstreamowym, które nie jest za bardzo patriotycznie nastawione. Było mi bardzo przyjemnie, kiedy Natalia Kukulska powiedziała, że dzięki mnie odkryła patriotyzm. Ja też odkryłem go z kolei dzięki komuś innemu. To dzieje się na zasadzie przekazu. Darek Gawin wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego powiedział, że my zapoczątkowaliśmy oddolny ruch patriotyczny. Z naszymi piosenkami mogą się utożsamiać wszyscy, bo te piosenki nie atakują nikogo. Staramy się, żeby nie było to moralizatorstwo, ale opowieści i żywe historie o ludziach. Chcemy pokazywać tych naszych bohaterów od strony atrakcyjnej dla młodych ludzi poprzez muzykę. Do każdej płyty oprócz Panien Morowych dodajemy płytę instrumentalną, żeby ludzie mogli wykonywać te nasze utwory. Otrzymujemy mnóstwo feedbacków z całej Polski z domów kultury i szkół, gdzie ludzie wykonują te piosenki i przysyłają nam często nagrania, co jest dla nas bardzo podbudowujące i motywujące.

Anna Piątkowska: Jak ci się udało namówić do współpracy te wszystkie wokalistki?

Darek Malejonek:
To też jest jakaś tajemnica. Nie wiem, może mój czar osobisty (śmiech)

Fot. Anna Piątkowska

Anna Piątkowska:
Kasia Kowalska wyraża się o udziale w tym projekcie w samych superlatywach.

Darek Malejonek: Ja myślę, że te dziewczyny mają to wszystko głęboko w sercu, tylko to było nieodkryte. Na przykład Halinka Mlynkowa. Nigdy bym nie pomyślał. To było trochę ryzyko, żeby zaprosić dziewczynę z mainstreamu, która wcześniej nie śpiewała takich piosenek. Okazuje się, że ona ma taką głębię w sobie. Te teksty, które napisała jak „ Panie generale” czy „ Za wolność” na „Morowych Pannach” to są takie killery, że ja przy tym płaczę. Tak samo Kasia Kowalska czy wiele innych z tych wykonawczyń.

Anna Piątkowska: No i jest jeszcze jedna rzecz, w której wyprzedziłeś modę. Obecnie panuje moda na promowanie kobiet. Ty znów zrobiłeś to już wcześniej.




Darek Malejonek: No właśnie! Feminista! (śmiech) No ja jestem feministą w jakiejś formie.

Anna Piątkowska: Zaangażowałeś kobiety w najbardziej męski z tematów, czyli w wojnę.

Darek Malejonek: No tak. Podkreślanie rangi kobiet, ich wpływu na życie, historię i na nas. Bez kobiet bylibyśmy ułomni, bylibyśmy takimi „kadłubkami” w sensie duchowym i rożnym innym. Dzieki kobietom wygrywa się wojny. Powstanie mogło trwać tyle dni, Żołnierze Wyklęci mogli przetrwać w lasach dzięki zaangażowaniu kobiet. Inka była taką bohaterką, że niewielu facetów wytrzymałoby takie tortury co ta siedemnastoletnia dziewczynka. Okazuje się, że kobieca dusza jest niezbadana. Tak jak Arwena czy Eowina we „Władcy Pierścieni” kobiety mają mocnego ducha w sobie. One walczą o miłość, one walczą z miłości „do”: do swojego kraju, do swoich bliskich i walczą o swoich bliskich, a nie kierują się nienawiścią do innych. To jest chyba ta tajemnica.


Fot Artur Grzanka 

Anna Piątkowska: Z płytą „Panny sprawiedliwe wśród narodów świata” idealnie wstrzeliliście się w środek dość burzliwej dyskusji o stosunkach Polsko – Żydowskich.

Darek Malejonek: To był w ogóle szok. Mówili „ ty masz układy jakieś?” (śmiech). W takim momencie wyszła ta płyta, a miała wyjść o pół roku wcześniej, ale wtedy nie byłoby w ogóle tego samego oddziaływania. To tak jakby ktoś z góry to wszystko reżyserował. Opóźnienie było z mojej winy i myślałam, że zawaliłem przez to, że płyta wyjdzie o pół roku później. Pomyślałem, że to już za długo, a tu się okazało, że ta płyta czekała na te wydarzenia. Dzięki temu dużo więcej ludzi po nią sięgnęło i dotarła do nich dzięki telewizji i koncertowi. Nas się teraz oskarża strasznie, że jesteśmy współsprawcami holocaustu, że razem z Niemca... z NAZISTAMI. Polacy z Nazistami! To jest ciekawe (śmiech). Z jakimiś Nazistami, a tak naprawdę, to nie wiadomo kto to byli ci Naziści. To jacyś kosmici (śmiech). Nasz cel jest taki, żeby odkłamywać tę historię, bo to inni piszą na nowo historię, a my ją odkłamujemy. Jasne, że byli szmalcownicy i podli ludzie, ale to jest wojna. W czasie każdej wojny wypływają na wierzch męty, a ci sprawiedliwi są mniej widoczni. Dobro jest zawsze mniej widoczne, ale właśnie po to my jesteśmy, żeby tych ludzi odkrywać i pokazywać. Zło jest zawsze bardzo krzykliwe i natarczywe, i zawsze się świetnie sprzedaje. Ludzie dobrzy się nie afiszują. Wielu ludzi, którzy ratowali Żydów nie przyznawało się do tego. Dla nich było to oczywiste, że postąpili jak trzeba. To jest niesamowite, dlatego ja jestem dumny z naszej historii, ale nie oskarżam z drugiej strony.



Tomasz Piątkowski: Nie obawiasz się, że jest to tylko chwilowa moda na patriotyzm, która zaraz się skończy?

Darek Malejonek: Jasne. To kiedyś przejdzie. Jeżeli to przejdzie w ten mainstream, to zacznie się bunt przeciwko temu wśród młodych ludzi i kontestacja. To jest rzecz naturalna. My kiedy zaczynaliśmy „Panny Morowe” i to było w 2012 roku, kiedy nie było jeszcze tej „mody” na Wyklętych i koszulki, w których chodzą teraz ludzie.

Tomasz Piątkowski: Czego ci życzyć na koniec naszej rozmowy?

Darek Malejonek: Wszystko mam (śmiech). Zdrowie się przyda. Jak pieniądze się pojawiają, to tez nie odrzucam (śmiech). Myślę, że tego, żebym dalej miał inspiracje i pasję do tworzenia. Żebym dalej miał tę dziecięcą chęć do tworzenia, która mam, a nie chciałbym tego stracić.

Anna Piątkowska:
To w takim razie tego właśnie ci życzymy oraz nowych wspaniałych projektów muzycznych na które już czekamy.
                                        
***

Autorzy dziękują Sławkowi Orwatowi za nieocenioną pomoc w zorganizowaniu i publikacji niniejszego wywiadu oraz okazane wsparcie na każdym etapie powstawania naszego bloga. 




poniedziałek, 2 lipca 2018

Polski metal mógł kiedyś pozamiatać Europę - z liderem Ceti - Grzegorzem Kupczykiem rozmawiają Tomek Piątkowski i Sławek Orwat

Poniższy artykuł ukazał się oryginalnie na blogu Muzyczna Podróż


Fot. Anna Piątkowska


Grzegorz Kupczyk - legenda polskiego heavy metalu, najsłynniejszy wokal w polskim ciężkim rocku. Legenda Turbo, Ceti, Non Iron i wielu innych rockowych bandów, oraz występów gościnnych (Esqarial - „Klassika”, PanzerX). Współpracował z Czesławem Niemenem na płycie Czarna Róża (Bieg Straceńców, Ściana Płaczu). Z liderem Ceti spotkaliśmy się tuż przed koncertem tego zespołu w The Pioneer Club w miasteczku St. Albans - tym samym, gdzie w niedalekiej przeszłości gościły już tak znane polskie kapele metalowe jak Quo Vadis (dwukrotnie) i Pandemonium

fot. Artur Tarczewski

Dzień wcześniej podążyliśmy wraz z Tomkiem do Londynu, gdzie udało nam się "złapać muzyków Ceti pomiędzy Pałacem Buckingham, a Trafalgar Square i spędzić z nimi kilka chwil na rozmowach i spontanicznej sesji zdjęciowej. Rozmowa z Grzegorzem przebiegała w niezwykle przyjaznej atmosferze, a nasz gość nie unikał żadnych tematów i ze szczerą otwartością dzielił się z nami swoimi wspomnieniami i przemyśleniami. Zapraszamy do lektury.



Tomek Piątkowski: Młody Grzegorz Kupczyk i początki jego aktywności muzycznej, jak to się zaczęło? 


Grzegorz Kupczyk: Pewnie to z genami wyniosłem. Pierwszy raz na scenie stanąłem, zdaje mi się, jako sześcioletni gówniarz i śpiewałem piosenkę “Te opolskie dziołchy”.


Potem była szkoła podstawowa... stawałem z drewnianą łyżką przed lustrem i udawałem, że trzymam mikrofon. Wydzierałem się na klatce schodowej i jestem do dziś pełen podziwu dla moich sąsiadów, że mnie nie wyzywali, bo echo niosło (śmiech). Pod koniec szkoły podstawowej założyłem pierwszy zespól wokalny, a w szkole zawodowej poznałem ludzi, którzy chcieli grać. Pojawiły się pierwsze zespoły: De Luxe, Wbrew, Quant, Kredyt. Oczywiście były też poboczne projekty, były szanty, grałem bluesa i wiele innych. Z Kredytu trafiłem bezpośrednio do Turbo, a dalej to już wiecie. 



Sławek Orwat: Nazwę Ceti zaczerpnąłeś z programu poszukiwań cywilizacji pozaziemskich NASA z 1971 roku. Aż tak fascynuje cię życie pozaziemskie?


Grzegorz Kupczyk: Tak, jestem wielkim fanem tematu UFO i w ogóle science-fiction. Mam setki książek o tej tematyce, przygodowych, science-fiction jak i naukowych. Sam też próbowałem kiedyś pisać książkę o tematyce science-fiction, ale jak doszedłem do trzechsetnej strony, to gdzieś zaginęła i do dziś nie wiem, co się z nią stało. 



Właściwie to zawsze odkąd pamiętam, interesowałem się tematyką science-fiction jak i tematyką biblijną. Bardzo lubię ten temat drążyć, dociekać, zastanawiać się. Kiedy powstawał zespół, to rożne były pomysły na nazwę, ale w końcu - a co mi tam - nazwaliśmy go skrótem od Communication With Extraterestrial Inteligence. Teraz ten program nazywa się już The Search for Extraterrestrial Intelligence i przez to Search skrót brzmi już SETI, ale nasza nazwa Ceti została


Sławek: Czy tego chcesz, czy nie, zawsze będziesz już kojarzony z pewnym legendarnym utworem, który publicznie wykonałeś już pewnie tysiące razy na różne sposoby i z rożnymi składami. Czy jest to dla artysty błogosławieństwo, czy przekleństwo, że ma w swoim dorobku taki kawałek, z którym zawsze już się będzie się kojarzył niezależnie od tego, pod jakim szyldem wychodzi na scenę? 

Fot. Artur Tarczewski

Grzegorz Kupczyk: Wiesz co, przekleństwem to może nie jest, ale na pewno jest to upierdliwe. Tak się akurat złożyło, że jedna z piosenek, którą śpiewam, jest jednym z największych przebojów w historii polskiego rocka. Cóż, staram się śpiewać "Dorosłe dzieci" najlepiej jak umiem i wszystko w temacie (śmiech). 


Sławek: Czy z Wojciechem Hoffmannem i z pozostałymi muzykami Turbo łączą cię dobre, przyjacielskie relacje? 


Grzegorz Kupczyk: Tak, relacje mamy dobre. 


Sławek: Jak oceniasz drogę, którą Turbo poszło bez ciebie? 


Grzegorz Kupczyk: Hmm... trudne pytanie. Na pewno wystartowali dobrze, ale to, co teraz tam się dzieje i to nie tylko ja tak uważam, jest trochę takim rozmienianiem się na drobne. 
Niestety, to nie jest już ta klasa, która była kiedyś. Ja nie chciałbym wypowiadać się w zasadzie w tym temacie, ponieważ jakby nie wypada mi i cokolwiek powiem złego, czy średniego, będzie odczytywane, że jestem złośliwy. Mówić znów, że wszystko jest dobrze i pięknie, byłoby niezgodne z moim sumieniem, więc lepiej będzie jak damy sobie po prostu spokój. Generalnie uważam, że niepotrzebnie zespól Turbo robi pewne rzeczy, lecz nie jest to moja sprawa. Ja mam swój zespół i to jest mi bliższe. 


Fot. Anna Piątkowska


Tomek: Będziesz w tych dniach koncertował w kraju, w którym pod koniec lat 70-tych pojawiło się zjawisko nazwane New Wave of British Heavy Metal. Z tej fali wywodzą się m.in. Judas Priest, Iron Maiden, Saxon, Motorhead. Czy zaobserwowałeś podobne zjawisko w w Polsce? 




Grzegorz Kupczyk: Wiesz, w Polsce jest bardzo dużo dobrych zespołów i zawsze to powtarzam, że gdyby władze na to pozwoliły i zaopiekowały się wtedy tą młodzieżą, to polski rock, polski metal mógłby bez problemu pozamiatać Europę. Takie jest moje zdanie i ci sami ludzie, którzy kiedyś się ze mnie śmiali, teraz sami zaczynają pewne rzeczy zauważać. 


Sławek: Jest bardzo dużo niewykorzystanych szans na zrobienie zagranicznej kariery takich zespołów jak Quo Vadis, Pandemonium i kilku innych równie świetnych kapel. Światowy poziom popularności tak naprawdę osiągnęły jedynie Vader i Behemoth, ale to są dość skrajne nurty heavy metalu. A co z klasycznym metalem i popularnym w latach 80-tych hard rockiem?


Fot. Artur Tarczewski


Grzegorz Kupczyk:
W tej chwili jeżeli chodzi o typową czystą muzykę hardrockową i heavy metalową to tak naprawdę zostaliśmy tylko my - Ceti. 


Sławek: Jest jeszcze Nocny Kochanek, ale oni traktują metal prześmiewczo. 


Grzegorz Kupczyk: Cokolwiek to jest, trudno to gdziekolwiek zakwalifikować. Mają swoje 5 minut, znaleźli na siebie sposób, korzystają z tego i za chwilę pewnie zaraz to się skończy. Tak samo było z Kabanosem i z innymi podobnymi kapelami. W takim małym kraju jak Polska taka pompa nie może trwać długo. 


Sławek: Z metalem jest obecnie tak, że albo się śpiewa się "z jajem" po polsku, jak robi Nocny Kochanek, albo śpiewa się go po angielsku. Czy niemożliwe jest zrobienie dziś czegokolwiek w metalu śpiewając po polsku na poważnie? 


Fot. Artur Tarczewski


Grzegorz Kupczyk: Ależ oczywiście! Przygotowujemy teraz nowy materiał i na poważnie zaczęliśmy zastanawiać się, w jakiej wersji ta płyta powinna zostać nagrana - polskiej, czy angielskiej i nawet nasi kontrahenci poprosili, żeby zrobić ją raczej po angielsku. Sprzedaż płyt w Polsce jest taka, a nie inna, a przez miesiąc, czy dwa sprzedamy tych płyt za granicą więcej, niż przez rok w Polsce.


Tomek: W roku 1989 powstał zespół Ceti, ale ten moment wiążę się także z obsadą wokalisty w Non Iron. Jak się tam znalazłeś? A przy okazji warto może przypomnieć postać zapomnianego już dziś nieco Leszka Szpigla, który zdecydował się wtedy na wyjazd do Niemiec. 

Fot. Anna Piątkowska


Grzegorz Kupczyk: To był specyficzny rocznik. Takie nazwiska jak nasza Marysia [Maria "Marihuana" Wietrzykowska - przyp. red.], ja, Magda Durecka, Leszek Szpigiel, Maciej Matuszak z Wilczego Pająka, Tomek Goehs, Paweł Stasiak z Papa Dance i jeszcze kilku innych... myśmy wszyscy kończyli Szkołę Muzyczną w tym samym roku, tyle że my (Marysia i ja) wydział wokalny, a oni piosenkarski. Nauka na wydziale wokalnym trwała cztery lata, a na piosenkarskim dwa lata, a że my z Marysią przyszliśmy trochę wcześniej, więc wszyscy kończyliśmy tę szkołę razem. Nie wiem dlaczego Leszek wyjechał wtedy do Niemiec, ale poproszono mnie żebym nagrał i dokończył pierwszą płytę Non Iron Inni Niepotrzebni. Pomyślałem... czemu nie, ale wyszło tak, jak wyszło. Myśmy z Jasiem Musielakiem się przyjaźnili, no i na kogo padło, na tego bęc, a że padło na mnie, to zrobiliśmy dwie fajne płyty, a potem to ja już miałem Ceti i nie miałem żadnego interesu w tym, żeby zostać w Non Iron. 


Tomek: Zaśpiewałeś na dwóch płytach? 


Grzegorz Kupczyk: Na dwóch 


Tomek: Na Inni niepotrzebni śpiewa Leszek Szpigiel. 


Grzegorz Kupczyk: Ale jedną piosenką ze mną 

Fot. Sławek Orwat

Sławek:
Za oficjalną datę powstania Ceti uważa się 12 października 1989. Co kierowało 31-letnim dojrzałym mężczyzną, aby zaczynać coś nowego? Niespełnienie w Turbo? 

Grzegorz Kupczyk: Tak, niespełnienie w Turbo. Myśmy zaczęli grać taką muzykę, którą nie to, że nie rozumiałem. Ja jej nie akceptowałem w moim wykonaniu. Ja byłem zawsze raczej wokalistą klasycznym, czyli Led Zeppelin, Deep Purple i te sprawy i ja po prostu takie rzeczy chciałem śpiewać, a tam zaczęły aię jakieś trashowe i techno metalowe jazdy, a to dla mnie zupełnie odpadało. 
To miało być pierwotnie jako odskocznia, miałem nagrać, pośpiewać i to miało się skończyć, a okazało się, że zespół po dwóch, trzech nagraniach ma dwa wielkie przeboje no i poszło. 



Sławek: Na debiutanckim krążku Czarna róża wydanym w 1989 roku gościnnie wystąpił Czesław Niemen. Jak udało ci się namówić kogoś takiego do współpracy z zespołem, który stawiał dopiero pierwsze kroki? 


Fot. Tomasz Piątkowski


Grzegorz Kupczyk: To jest duża zasługa takich panów jak Krzysztof Wodniczak i Ryszard Gloger - ówczesny szef redakcji muzycznej Radia Merkury. Oni z Czesławem dość blisko się znali i to oni nas ze sobą skumali, dogadali i byli moimi mentorami w tym temacie. Pamiętam, że przekazaliśmy mu kasetę z nagraniami. Przyszedł w dniu, w którym zaczynaliśmy zgrania... świetny człowiek! 


Tomek: Na okładce płyty Demony czasu nazwa zespołu jest ledwie widoczna. Album praktycznie wygląda tak, jakby był firmowany tylko twoim imieniem i nazwiskiem. Dlaczego zdecydowałeś się na taki zabieg? 




Grzegorz Kupczyk: Tomasz Dziubiński nie chciał nazwy Ceti, a ja pomyślałem sobie, że się wycwanię. No dobra... wydamy to jako Grzegorz Kupczyk, a że skład był ten sam, grafikowi, który to robił, kazałem ukryć nazwę. A najlepsze jest to, że Dziubiński zauważył to dopiero po dwóch latach od ukazania się płyty! (śmiech). 


Fot. Artur Tarczewski

Sławek: Jak myślisz, czy ludzie bardziej dziś rozpoznają słowo Kupczyk, czy Ceti? 


Grzegorz Kupczyk: Kupczyk. 




Sławek: Wiadomo, że czasu już się nie odwróci, ale czy gdyby ten zespół od początku nazywał się Kupczyk, mógłby osiągnąć większą popularność? Myślałeś o tym? 


Grzegorz Kupczyk: Pewnie że myślałem. 


Sławek: Muszę ci powiedzieć, że kiedy namawiałem moje tutejsze środowisko do przyjścia na wasz koncert, to pomimo, że zespól istnieje już blisko 30 lat, większość ludzi wiedziała, kim jest Grzegorz Kupczyk, ale mało kto kojarzył nazwę Ceti


Grzegorz Kupczyk: Powiem ci, że spotkałem się ostatnio z czymś dramatycznym. Ludzie często nie wiedzą, co to jest TSA czy Perfect. 




Sławek: Wierzę. Jakiś czas temu byłem na grillu i leciały sobie w tle różne piosenki, w tym oryginalne wykonanie „Dni których, nie znamy”. W pewnym momencie jakiś nastolatek woła: "znam to! Bednarek!"


Grzegorz Kupczyk: Bo u nas w mediach nie edukuje się, nie wyjaśnia się, co z czego się wzięło i nie tłumaczy się młodym ludziom genezy ważnych piosenek. 


Tomek: W jednym z wywiadów powiedziałeś: „...moim autorytetem jest Dekalog...”. Mógłbyś to rozwinąć? 




Grzegorz Kupczyk: Uważam, że przykazania nam podane są bardzo mądre i tak naprawdę wcale nie są trudne do przestrzegania, tylko należy zastanowić się, kto tutaj się bardziej pomylił, czy Ten, który te przykazania dał, czy ci, którzy je wzięli, bo czasem mam wrażenie, że obie strony nie dorosły do tego. 


Fot. Anna Piątkowska


Sławek: Mam także swój pogląd na ten temat, gdyż przez około 5 lat przy pomocy teologów próbowałem poznawać prawdy zawarte w Biblii...


Grzegorz Kupczyk: Ja też, bo Kawalerię... pisałem w oparciu o Biblię. 




Sławek: Od lat staram się na przykład zrozumieć skąd wziął się Romantyzm w sztuce i to jego nieustanne nawiązywanie do demonów i zjawisk nadprzyrodzonych. Nie będę odkrywczy, jeśli powiem, że opisany przez Miltona w "Raju utraconym" bunt aniołów był zapewne idealnym wzorcem dla buntu młodych twórców Romantyzmu wobec prawd naukowych, czyli tego wszystkiego, co można dotknąć i zbadać empirycznie. Bóg człowiekowi dał wolną wolę, a istoty wyższe, które stały tuż przy Nim tego daru nie otrzymały i część z nich zwróciła się przeciw Stwórcy. 


Fot. Artur Tarczewski


Grzegorz Kupczyk: Mówisz bardzo fajną rzecz. U nas Marysia jest bardzo wierząca i kiedyś rozmawiając z nią powiedziałem, że Bóg wcale nie jest doskonały, bo gdyby był, nie pozwoliłby ludziom na wojny i wtedy Marysia powiedziała, że Bóg dał nam wolną wolę, przez co dla mnie tym bardziej nie jest kompetentny, bo skoro z tego tytułu są wojny i wszelkie zło, to jako Istota doskonała, powinien wiedzieć, że temu gatunkowi nie można dać wolnej woli i wszystko w temacie. 




Tomek: Który z wokalistów polskich i zagranicznych najbardziej wpłynął na twoją karierę? 


Grzegorz Kupczyk: Z polskich to stanowczo Niemen, Wojciech Gąssowski w zespole Test. Ja słuchałem przedziwnych wokalistów. Potrafiłem słuchać zespołu Babsztyl, Aleksandra Nowackiego z Homo Homini i prawdopodobnie ta moja wszechstronność, o której tak często się mówi, wynika z tego, że słuchałem przeróżnej muzyki, słuchałem piosenki aktorskiej, Ireny Santor, Skaldów i wielu innych i dlatego ja to wszystko do teraz w sobie mam. 


Fot. Artur Tarczewski


Tomek: A zagraniczni? 


Grzegorz Kupczyk: Od zarania dziejów zawsze wpływali na mnie Ian Gillan, David Coverdale i może trochę mniej Ozzy Osbourne, ale oczywiście też bardzo go lubię. 


Tomek: Dave Coverdale chyba jednak najbardziej na ciebie wpłynął, bo kiedy go słucham, to mam wrażenie, że wasze wokale bardzo mocno są do siebie podobne. 




Grzegorz Kupczyk: Pewnie, że tak! (śmiech). Miałem fioła na puncie naśladowania jego techniki i prowadzenia frazy wokalnej. Uwielbiam i śmiertelnie zakochany jestem też w Led Zeppelin i w Plancie i to jest mój silny numer jeden. Był u mnie jednak taki moment, kiedy Marysia powiedziała: przestań udawać kogoś, kim nie jesteś, śpiewaj swoim wokalem i będzie dobrze. Wziąłem to sobie do serca i taki był koniec moich eksperymentów i to było najlepsze, co mogłem zrobić. 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek:
"Na progu serca" był waszym pierwszym wielkim przebojem, który przez wiele tygodni okupował czołowe miejsca radiowych list przebojów. Grzegorz Kupczyk (śpiew, gitara basowa), Marihuana (instrumenty klawiszowe), Andrzej Łysów (gitara). Jak dziś wspominasz tamten czas? Czy coś zmieniłbyś patrząc z dzisiejszej perspektywy? 




Grzegorz Kupczyk: Zawsze wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Zawsze jest tak, że jeżeli coś się dzieje, to dzieje się po to, żeby wydarzyło się coś następnego. Z tego, co pamiętam i co wspominam, to niewiele w swoim życiu bym zmienił, bo skoro coś się wydarzyło, to widocznie tak miało być. "Na progu serca" nagrywałem na gitarze basowej. Potem była zabawa z komputerem, bo nie mieliśmy jeszcze wtedy perkusisty i ten kawałek był - tak jak powiedziałeś - tworzony w trzy osoby, czyli ja, Andrzej i Marysia i dopiero potem ten skład był rozbudowywany. Jedliśmy i spaliśmy w studiu Izabelin, bo nie było wtedy dla nas hotelu (śmiech). 


Fot. Anna Piątkowska


Tomek:
Pozwól, że wrócę na chwilę do czasów Turbo. Wytłumacz mi, w jaki sposób album Dorosłe dzieci uniknął w latach 80-tych cenzury? 


Grzegorz Kupczyk: On był cenzurowany, tylko tak jakoś wyszło, że przeoczyli parę rzeczy. Pamiętam, że cenzura przyczepiła się na poważnie dopiero wtedy, kiedy „Dorosłe dzieci” schodziły już z list przebojów, a poza tym, to nie przypominam sobie, żeby - poza kilkoma drobiazgami - Turbo miało kiedykolwiek jakiś poważniejszy problem z cenzurą. Jakoś nas to ominęło, albo ja o tym po prostu nie wiem. Być może załatwiał to menadżer. 




Pamiętam tylko, że był problem z utworem „Sztuczne oddychanie” w momencie: „...budzą mnie poranne lęki, budzi mnie poranny wzwód...”, który był wyciszany. Potem ten kawałek był nagrany przez Ceti i też był wyciszany dokładnie w tym samym momencie (śmiech). 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek: Na krążku Lamiastrata wykorzystane są motywy baśniowe. Podobne odniesienia znamy z albumów grupy Collage. Ballady Kata też pełne są demonów i nawiązań do świata niematerialnego. Jak myślisz, dlaczego ta tematyka jest tak lubiana przez ostro grających dojrzałych mężczyzn? 




Grzegorz Kupczyk: Ta tematyka otwiera horyzonty. Wszystko można wymyślić, o wszystkim napisać, a mężczyźni - jak dobrze wiesz - do końca życia są dorosłymi dziećmi. Ciągle musimy mieć pod ręką jakieś zabawki, kolejki, śrubokręty, samochody i zawsze lubimy się czymś bawić, z czegoś pośmiać, o czymś pomarzyć i tak powstała Lamiastrata. 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek: W
jednym z wywiadów powiedziałeś, że Lamiastrata jest najważniejszym albumem w dorobku zespołu, bo od niego tak naprawdę ludzie zaczęli słuchać Ceti. Pod koniec roku 2000 ukazał się natomiast krążek Demony czasu uznany za najlepszy w waszym dorobku przez wielu krytyków, co potwierdza też ilość sprzedanych egzemplarzy. Który z tych dwóch albumów jest w twojej opinii tym najważniejszym? A może jest jeszcze inny? 




Grzegorz Kupczyk: To zależy jak do tego podejdziemy. Na pewno ważna jest Lamiastrata, na pewno Czarna róża, bo pierwszy. Ważny też jest Shadow of the Angel, którą Kaczkowski w Trójce zapowiedział: proszę państwa to naprawdę jest polski zespół. Trzy ostatnie albumy też są ważne i dlatego trudno powiedzieć który, bo każdy coś ważnego wniósł. Ja myślę, że z punktu widzenia, który ty masz na myśli, to jednak Lamiastrata, bo on nie był jeszcze albumem komercyjnym, przez co stał się albumem kultowym i w związku z tym będziemy go wkrótce wznawiać na winylu. 


Fot. Artur Tarczewski


Tomek:
Wsłuchując się w dwa ostatnie albumy Ceti Brutus Syndrome i Snakes of Eden i The Book of Souls Iron Maiden można zadać sobie pytanie: czy Ceti jest polskim Iron Maiden, czy to Iron Maiden jest brytyjskim Ceti? 




Grzegorz Kupczyk: Wiesz co, to jest zbieg okoliczności. Naprawdę! Ja nas nie porównuję, to ludzie nas porównują. Kiedyś zadano mi pytanie: "dlaczego Kupczyk śpiewa jak Dickinson", a jak ja zamiast na nie odpowiedzieć, zadałem inne: "a może to Dickinson śpiewa jak Kupczyk?" i dodałem: stary, zastanów się, jesteśmy z tego samego rocznika, różnimy się tylko dwoma miesiącami, zaczęliśmy śpiewać mniej więcej w tym samym czasie, w podobnych zespołach. Kto wtedy myślał, że w ogóle istnieje Iron Maiden? Wtedy chłopak się wyautował (śmiech). 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek:
Pomimo upływu lat, twój głos i kondycja na scenie są bez zarzutu, a energią, jaką prezentujesz podczas koncertu mógłbyś zarazić niejednego dwudziestolatka, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę z muzyką. 




Grzegorz Kupczyk: To jest naturszczykowskie, ale to wymaga też dużo pracy, higieny życia, siłowni, biegania. To tylko tak ładnie z góry wygląda, a tak naprawdę to jest potwornie ciężka praca, żeby to utrzymać, ale nie będę ukrywał, że mi się to bardzo podoba, że jestem w takiej, a nie innej formie, bo był to przecież mój rodzaj inwestycji w samego siebie. Mnie zawsze śmieszy, kiedy słyszę, że Kupczyk na koncertach daje radę. Raz już nawet nie wytrzymałem i w jednym wywiadzie powiedziałem: słuchaj, do furii mnie doprowadzacie, kiedy piszecie, że daję radę, bo dawać radę to można przy przenoszeniu worków na budowie, a na scenie to ty po prostu musisz dać rade. Wchodzisz i albo jesteś dobry, albo won! 


Fot. Artur Tarczewski


Tomek:
Ostatnie albumy nagraliście w języku angielskim. Macie zamiar wrócić do języka polskiego? 


Grzegorz Kupczyk: Był taki zamiar, ale dopóki nie ruszy sprzedaż płyt w Polsce, mija się to z celem 




Sławek: Czyli generalnie jest szansa, żeby wrócicie do języka polskiego? 


Grzegorz Kupczyk: Nie potrafię tego obiecać (śmiech). 


Fot. Anna Piątkowska


Sławek:
Czyli nastawiacie się jednak na zagraniczną karierę? 


Grzegorz Kupczyk: Wiesz, fajnie się gra zagranicą, ale czy my zrobimy tam karierę? To jest łut szczęścia, to jest ruletka, ale jakbym powiedział, że o tym nie myślę, to kusiłbym los. 




Sławek: W twoim życiu muzycznym odnotowałem trzy konflikty. Pierwszy z nich pojawił się około roku 1994 podczas nagrywania albumu Rasizm, rok później w składzie Ceti pojawili się Marcin Sauter i Valdi Moder, który po sześciu miesiącach został usunięty ze skutkiem natychmiastowym. W roku 2003 na kilka miesięcy opuściłeś Turbo na skutek konfliktu z wytwórnią Metal Mind. Który z tych momentów przeżyłeś najgorzej? 


Nasza cierpliwa fotoreporterka wywiadu Anna Piątkowska z Mistrzem (fot. Sławek Orwat)


Grzegorz Kupczyk:
Trudnym przeżyciem dla mnie, na pewno było odejście Andrzeja i Macieja Przybylskiego, przez co musiałem prawie cały skład montować od nowa, ale na pewno najgorszym, co mogło się wydarzyć, było przyjęcie do zespołu Sautera i Modera. To była absolutna pomyłka, to był dramat. Okazało się, że Moder po prostu nie umiał grać na gitarze, co wydawało się wszystkim niemożliwe. Tak, on nie umiał grac na gitarze! 




Jak zaczynał grać próg wyżej, to on już nie słyszał, że gra obok, bo nauczył się grac na pamięć jakieś tam rzeczy i miał chłop po prostu pozamiatane. Znalezienie gitarzysty po tym wszystkim było dość trudne i karkołomne. Na szczęście znalazł się Przemek Burzyński i został chyba ze cztery lata. Po nim pojawił się Barti, którego zresztą odkrył dla mnie Wojtek Hoffmann i dzięki Bogu, bo to doskonały muzyk i przyjaciel. Jest z nami do dzisiaj i mam nadzieję, że tak zostanie. 

Kolekcja zdjęć z wybitnymi wokalistami z kręgu ostrych brzmień Tomkowi Piątkowskiemu powiększyła się. Po Philu Moggu  z UFO tym razem najjaśniejsza gwiazda z Polski - Grzegorz Kupczyk (fot. Sławek Orwat)


Tomek:
A wracając do twojego dawnego konfliktu z Metal Mind... nie obawiałeś się powrotu pod ich skrzydła? 


Grzegorz Kupczyk: Teraz jest zupełnie inaczej niż kiedyś. Ja jestem obecnie zachwycony współpracą z Metal Mind. Bardzo nam pomagają, wspomagają, wspierają.... zupełnie inna bajka niż dawniej. 


Fot. Artur Tarczewski


Tomek:
Twój najważniejszy koncert w całej karierz
e? 


Grzegorz Kupczyk: Wydaje mi się, że Metalmania 86, bo to było być, albo nie być w Turbo. Bardzo fajny dla mnie personalnie, był też wspólny występ z Glenem Hughes w Proximie. 





Sławek: „Usta Micka Jaggera”, powiedz coś o tym. Rzadko cię chyba o to pytają? 


Grzegorz Kupczyk: To była bardzo fajna sprawa. Oni chcieli tam wykorzystać muzykę The Rolling Stones, ale ich menadżer się na to nie zgodził, więc zwrócili się z tym do mnie, a ja zgodziłem się. Nagrałem to, zarobiłem bardzo dużo pieniędzy, a teatr dostał jeszcze nagrodę za wykonanie muzyki Stones-ów. Bardzo fajna przygoda. 


Tomek: Masz jakieś głębsze relacje z polską sceną metalową i hard rockową w Anglii? 


Grzegorz Kupczyk: Tak, cały czas, a Facebook bardzo pomaga. 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek: Z czego wynika ban dla rocka, a dla metalu w szczególności w niemal wszystkich największych polskich stacjach radiowych? Kto tak naprawdę za tym stoi? 


Grzegorz Kupczyk: Wydaje mi się, że duży udział w tym ma jednak Kościół. 




Sławek i Tomek: Naprawdę?! 


Grzegorz Kupczyk: Tak mi się wydaje, bo nie wiem czy wiesz, ale ja byłem przepraszany przez portale internetowe o tematyce kościelnej za to, że nazwano mnie satanistą. Jako jedyny heavy metalowy wokalista zostałem oficjalnie za to przeproszony w gazetach, w necie i na starej stronie internetowej na pewno to znajdziesz. 

Fot. Artur Tarczewski


Sławek:
Czy dlatego tak cię nazwano, że w 2014 skrytykowałeś zakaz koncertu Behemotha w Poznaniu? 


Grzegorz Kupczyk: Nie. Przyczepili się do mnie za płytę Kawaleria Szatana nie znając tekstu. Wiesz, tam była zadyma straszna, bo wyraziłem tam dość odważne poglądy. 




Jestem osobą wierzącą, a to, że nie chodzę do kościoła, zresztą... kiedyś, ktoś bardzo mądrze powiedział, że nie trzeba być religijnym, żeby być wierzącym i na odwrót. Najlepiej jest nie robić jeden drugiemu krzywdy. 


Tomek: Odbiegając na moment od Ceti, możesz powiedzieć parę zdań na temat współpracy z Esqarialem i powstaniem płyty Klassika


Fot. Artur Tarczewski


Grzegorz Kupczyk:
Płyta jest jedną z najlepszych w życiu, jaką nagrałem. Zaproponował mi to Mariusz Kmiołek. Pojechałem do nich na próbę, zaśpiewałem im linie melodyczne i tak już zostały, potem weszliśmy do studia, oni część nagrali we Wrocławiu, ja nagrałem wokale w Poznaniu i w Pile i wyszło to, co wyszło. Kiedy to usłyszałem, to szczęka mi opadła. Wyszło naprawdę bardzo dobrze. 




Tomek: Wśród słuchaczy ta płyta jest oceniania jako jedna z najlepszych w historii polskiego heavy metalu. 


Grzegorz Kupczyk: Ja teraz walczę o to, żeby ją re-edytować i żeby wydać ją w dobrym nakładzie, bo to jest płyta, która zasługuje na to na pewno. 


Fot. Artur Tarczewski


Sławek:
Sporo miałeś na drodze swojego życia artystycznego podsumowań i rocznic. Pojawiali się na nich różnie goście, w tym legendy lat 80-tych. Kogo myślisz zaprosić za rok na wasze trzydziestolecie?






Grzegorz Kupczyk: W lutym zaczęliśmy dopiero poruszać ten temat i zastanawiać się. Mógłbym zrobić tak, jak robi większość zespołów, czyli pozapraszać moich byłych muzyków, ale tak naprawdę... (zastanowienie) 


Sławek: Myślałeś o tym, żeby zaśpiewać kiedyś w duecie z Romanem Kostrzewskim? 


Rozmowa z Markiem Piekarczykiem podczas koncertu TSA w Londynie (fot. Marek Jamroz)


Grzegorz Kupczyk:
Był kiedyś taki pomysł, żeby zrobić koncert trzech "tenorów". Miał być Kostrzewski, Ja i Piekarczyk, ale... dostałem Złoty Krzyż Zasługi i zaczęły tu i ówdzie padać pytania typu: dlaczego nie ja i rożne takie tam... 


Sławek: Serio takie rzeczy się dzieją?! 




Grzegorz Kupczyk: To jest ludzkie. 


Sławek: To może teraz się uda? 


Grzegorz Kupczyk: Widzisz, Marek niedawno odszedł z TSA... trudno w tej sytuacji cokolwiek przewidzieć.

***