sobota, 3 października 2020

LaNinia "Loneliness Tour" 2020




Jeżeli jesteście fanami twórczości braci Cavalerów z czasów świetności Sepultury, to obowiązkowo musicie poznać grupę LaNinia pochodzącą z wielkopolskich Strzelec Krajeńskich. Zespół gra bowiem muzykę metalową bardzo zbliżoną stylistycznie do tej, jaką  prezentowała ta słynna brazylijska formacja. 

LaNinia powstała w 2018 roku i niedawno wydała swój debiutancki album zatytułowany "Loneliness", który promowany jest w 2020 roku trasą koncertową "Loneliness Tour 2020". MuzykTomaniA miała okazję porozmawiać z dwoma muzykami z tej dobrze zapowiadającej się formacji. Byli to basista Sergiusz "Sergio" Paszkiewicz oraz gitarzysta Daniel "Ludwass" Ludwiczak.

Wszystkich zainteresowanych twórczością zespołu zapraszamy do wysłuchania naszego wywiadu.



Link do wywiadu





Skład :

Mateusz Popis – wokal,
Daniel "Ludwass" Ludwiczak – gitara,
Janusz Duź - gitara
Sergiusz "Sergio" Paszkiewicz – gitara basowa,
Karol Wiśniewski – perkusja.





 

(c) Tomasz i Anna Piątkowscy

piątek, 21 sierpnia 2020

Nasza pierwsza płyta jest postawieniem chorągiewki - "halo, tutaj jesteśmy!" - wywiad z Rockin'Birds

Grupa Rockin'Birds, choć istnieje niewiele ponad rok, to swoją determinacją i śmiałymi poczynaniami na zachodniopomorskiej scenie muzycznej wydaje się doskonale wiedzieć, w jakim kieruneku chce podążać ze swoją karierą. Takie zespoły lubimy! Rockin'Birds dzielił już kiedyś scenę z Hunter, a w lipcu 2019 wydał swój pierwszy album studyjny zatytułowany „Our Place". Obecnie wybudzeni z „lockdown'owego” letargu ostro biorą się do pracy przy promocji swojego materiału.
MuzykTomaniA rozmawiała z gitarzystą Piotrem Paprockim oraz perkusistą Adamem Będlewskim. Zapraszamy do posłuchania podcastu oraz muzyki Rockin'Birds.

                Link do wywiadu z Rockin'Birds                       




fot. Aleksandra Kluska



fot. Andrzej Stasiukiewicz


(c) Tomasz i Anna Piątkowscy

niedziela, 19 lipca 2020

"Pisanie przyszło jako drugie" - rozmowa z dziennikarzem muzycznym Sławkiem Orwatem

Zapraszamy do wysłuchania wywiadu z redaktorem Sławkiem Orwatem, dziennikarzem muzycznym i twórcą Listy Polisz Czart Polska Audycja.
Rozmowa ta odbyła się dokładnie rok temu, kiedy Sławek świętował 10-lecie swojej pracy dziennikarskiej. Opowiedział nam wtedy nie tylko o początkach swojej działalności, ale również o tym, dlaczego zdecydował się bez reszty poświęcić muzyce.







Galeria (archiwum Sławka Orwata)



  



  

  


MuzykTomaniA i Sławek Orwat 2019



(c) Tomasz i Anna Piątkowscy







piątek, 3 lipca 2020

KARRAKAN - "EP#3 " (2020)


Podcast o najnowszej EPce "EP#3" formacji Karrakan z Ostrołęki. 




1 - The Shape Of Infinity

2 - Panto Dance

3 - Allocation Of Beauty

(c) Tomasz i Anna Piątkowscy

sobota, 6 czerwca 2020

"Chcemy żeby było energetycznie" - rozmowa z basistą zespołu Dialekt Mateuszem Augustyniakiem

Dialekt jest polsko-brytyjskim zespołem rockowym, ktory powstał w 2013 roku w hrabstwie Bedfordshire. Z Mateuszem, spotkaliśmy sie w jednym z pubów w godzinach wieczornych, tuż przed tak zwanym "lockdownem". Jest to kolejny band, który rozwija się w szybkim tempie i gra z powodzeniem na scenach Wielkiej Brytanii. Zapraszamy do wysłuchania rozmowy oraz zapoznania się z muzyką, jaką tworzy ten obiecujący zespół.



fot. Marek Jamroz


                                                                       Skład:

                                                          Matt Haynes - wokal
 
                                                          Mariano - gitara
 
                                                          Mat Augustyniak - gitara basowa
 
                                                          Jamie Beaumont - perkusja
 
fot. Marek Jamroz
 


fot. Anna Piątkowska
fot. Anna Piątkowska






(c) Tomasz i Anna Piątkowscy



piątek, 29 maja 2020

Malchus - Dziedzictwo ( 2019)


       Projekt graficzny płyty: Przemysław Bogdan



1. Przypadek 0 
2. Dolina 
3. Przedstrach 
4. Rozpoznanie 
5. Dziedzictwo wojny 
6. Ciało i krew
7. Dziedzictwo krwi 
8. 1
9. Nadzieja nie umiera 
10. Niewinny 
11. Dziedzictwo zwycięstwa. 


 
Skład:
Radosław Sołek gitara, głos, klawisze
Bartosz Tulik gitara basowa
Tomasz"Papirus" Pyzia perkusja
Rafał Ligęzka gitara

                           
fot. Krzysztof Perchał


Powiadają, że w czasie deszczu dzieci się nudzą. Powiedzenie to według mnie jest mocno zdezaktualizowane w dobie YouTuba, Netflixa i szerokopasmowego internetu. Pozwolę sobie jednak na mały fikołek myślowy i przyznam, że w czasie pandemii muzycy się nudzą. Gitary i mikrofony wiszą na kołku, kluby i studia nagraniowe świecą pustkami, licząc straty, a masowe odwoływanie festiwali nie wpływa za dobrze na samopoczucie fanów i organizatorów. Możliwe, że taka przymusowa przerwa spowoduje olbrzymi wybuch kreatywności i napływ masy nowej dobrej muzy, kiedy wyposzczone szarpidruty będą w końcu mogli się spotkać i zacząć tworzyć ponownie, na razie jednak pozostają nam koncerty streamowane na YouTubie i eksploracja serwisów streamingowych, aby jakoś zabić czas podczas kwarantanny.
W taki właśnie sposób w moje ucho wpadła nowa płyta podkarpackiej grupy metalowej Malchus podrzucona mi przez redaktora Tomka Piątkowskiego. Krążek zatytułowany "Dziedzictwo" jest moją pierwszą stycznością z tym zespołem i podszedłem do niego z lekką rezerwą. Rezerwa owa wynikała z dwóch powodów. Po pierwsze nie przepadam za polskim wokalem w metalu, możliwe, że teraz bardzo się narażam takim stwierdzeniem, ale cóż, polski język jest mocno trzeszczący i szeleszczący i mimo że zasadniczo metalowa muzyka polega na trzeszczeniu i szeleszczeniu, wolę, kiedy rolę tę spełniają mocarne gitary i łupana perkusja. Po drugie Malchus obraca się w dość wąskim nurcie chrześcijańskiego metalu, oczywiście nie jest to jakaś nowość, bo podobne pastisze już się zdarzały (Resurrection Band, Jerusalem, czy choćby nu metalowe P.O.D), jednak na oceanie metalu, żagle chrześcijańskich kapel rzadko daje się dostrzec, a tematyka sprzyja wpadaniu w patos.



Okazało się jednak, że moje obawy były zgoła bezpodstawne, a płyta "Dziedzictwo" jest jedną z lepszych rzeczy, jakich dane mi było ostatnio posłuchać i to nie tylko w polskim metalu, a w ogóle. Już pierwszy numer wywala drzwi z buta i poprawia z łokcia, a potem jest tylko lepiej. Ciężko mi jednoznacznie sklasyfikować muzykę Malchusa. Wybuchowy koktajl mieszający chyba wszystkie znane gatunki metalu upchnięty w skondensowanej formie jedenastu kawałków przyjmuje się bez popity i prosi o więcej. Malchus pokazuje, że doskonale czuje się w każdej formie, thrashowe a czasem nawet blackowe riffy przeplatane są melodyjnymi wstawkami czerpiącymi z power czy folk metalu. Wokal Radosława Sołka jest mocny, ryczący, growlujący i dokładnie taki jak powinien być. Mam jednak wrażenie, że mógłby być on nieco mocniej wyeksponowany, gdyż czasem lekko chowa się za ścianami gitar i basu. Wspomniane chrześcijańskie zacięcie jest tutaj tylko bardzo lekko wyczuwalne, a teksty skupiające się na walce, wolności i nadziei nie są wcale pompatyczne, tak więc metalowi puryści wcinający koty na grobach swych wrogów mogą śmiało wrzucać Malchusa na swój talerz. 
Pochwały należą się również za bogactwo aranżacyjne. Oprócz metalowego standardu gitara, bas plus perkusja usłyszymy mocno niestandardowe dla gatunku instrumenty jak akordeon, klawisze, cymbałki, smyczki, fletnie, a nawet... tak, tak trąbkę. Nie stanowią one tutaj jednak głównego dania, a doskonałe dopełnienie do warczących gitar i galopującej perkusji.


Bez wątpienia Malchus jest bardzo ciekawym zjawiskiem na polskiej metalowej scenie. Chłopaki nie starają się odkryć koła po raz kolejny, a tylko czerpią pełnymi garściami z gatunku, zestawiając razem motywy, które rzadko kiedy mają jakiekolwiek punkty styczne. Tutaj jednak działa to bardzo dobrze i mimo że można powiedzieć, że to wszystko już było, to nie przychodzi mi do głowy żadna inna grupa, którą można by określić mianem thrash-folk-melodic-black-christian metalowej. Koniec końców jest to naprawdę świetny album, który z czystym sumieniem polecam każdemu. Tymczasem lecę odkrywać poprzednie dokonania Malchusa, bo nie wspomniałem jeszcze, że płyta "Dziedzictwo" jest już czwartym albumem w portfolio tej podkarpackiej formacji, powinno spokojnie wystarczyć na jeszcze kilka dni dogorywającej powoli kwarantanny :)

Mateusz Augustyniak 


   

                                                                                      











Gitarzysta basowy w zespole Dialekt. Współpracował ze Sławkiem Orwatem i portalem Muzyczna Podróż. Prowadził audycje w Radiu Bedford. Redaktor i założyciel portalu “Polski Wzrok”. 


 "...w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać..." - Mateusz Augustyniak



niedziela, 3 maja 2020

"Gramy rock'n'rolla" - rozmowa z zespołem Lesporium z Bedford

Końcem marca 2020 roku, tuż przed historycznym "lockdown'em" wybraliśmy się do miasteczka Bedford, gdzie spotkaliśmy się z polsko-brytyjską grupą Lesporium. Zespół powstał w 2018 roku i wydał jak do tej pory EPkę, która zawiera trzy bardzo dobre i mocno rockendrollowe kawałki, które wyróżnia nie tylko charakterystyczne brzmienie gitary, ale przede wszystkim oryginalny wokal Tony'ego. Chłopaki wystepują co prawada na scenach Bedfordshire od niedawna, ale już zdążyli dać kilka bardzo dobrych koncertów oraz zwyciężyć w 77 notowaniu Listy Polisz Czart Sławka Orwata w Radiu Wnet




Lesporium/ fot. Ela Walenda-Kozimińska



Skład: 


Leszek - gitara 

Tony - wokal

Paweł - bass

Bolek- perkusja







fot. Ela Walenda-Kozimińska

Leszek i Tony/fot. Anna Piątkowska 

fot. Anna Piątkowska 

(c)Anna i Tomasz Piątkowscy

sobota, 18 kwietnia 2020

.Comin - Człowiek (2020)


1. Kamień
2. W Mordę
3. Po Grób
4. Horror
5. Człowiek
6. Kłamca
7. Zmiany 










Skład: 

Grzegorz Stawicki – wokal
Przemysław Niewiedział – gitara
Piotr Pawlak – gitara
Tomasz Pawlak – bas
Tomasz “Puhy” Kulpa – perkusja

Projekt okładki: Waldemar Bolesta


Dolnośląska formacja .Comin, która wydała ostatnio płytę zatytułowaną „Człowiek”, określiła siebie kiedyś jako zespół grający młodzieżowy metal. Po przesłuchaniu ich najnowszego krążka uznaliśmy jednak to stwierdzenie za mocno nieaktualne. Bardziej odpowiednie wydaje się określenie metal alternatywny. Młodzieżowo to było na debiucie, tu jest dojrzalej i mniej hałaśliwie. Zauważalne jest większe doprecyzowanie i konsekwencja, którą widać choćby w tym, że grupa nadal pisze teksty po polsku. „Człowiek” to na pewno nie liryka z gatunku tych pełnych metafor, alegorii i wyszukanych epitetów – to męskie granie, a więc mamy tu do czynienia z prostym przekazem, co słychać w kawałku „W mordę”. Od razu prostujemy, że proste nie oznacza prostackie. Teksty opowiadają o tym, co bliskie każdemu, nie tylko ".cominowemu" człowiekowi, a więc strach, lęk i ból, ale z drugiej strony walka i nadzieja.


fot. Bogdan Lemański


Instrumenty oraz wokal bardzo dobrze ze sobą współgrają. Na krążku nie brak też dobrego gitarowego grania, w tym solówek, jak w kawałku „Kamień”. Grupa nadal świetnie, a może nawet i lepiej niż na poprzedniej płycie, operuje zmianą tempa. Wszystkie utwory to mocne metalowe uderzenie. Dość trudno nam było wyróżnić ulubiony utwór, bo wszystkie są według nas na bardzo dobrym poziomie, choć może brakować pewnego wytchnienia, trochę spokojniejszego kawałka, który na moment pozwoliłby złapać oddech i ogarnąć natłok dźwięków wydobywających się z płyty.
„Człowiek” w wersji .Comina to na pewno duża dawka energii podobnej do tej, jaką ma amerykański Godsmack i należy to rozumieć jako duży komplement oraz największy atut płyty, oraz powód, dla którego będziemy chętnie wracać do tego krążka.



Na koniec kilka słów o grafice. Front okładki albumu przedstawia postać człowieka pomiędzy dwiema ogromnymi, przytłaczającymi go ścianami lub blokami skalnymi. Kiedy przyjrzymy się bliżej widać, że jego sylwetka jest odwrócona tyłem do obserwatora oraz do tego, co znajduje się za nim, a więc mroku i zimna. Wychodzi on w stronę światła do lepszego, wolnego świata. Ilustracja bardzo pasuje nam do tekstu kawałka „Zmiany”, który zamyka płytę: „Masz zawsze czas by z kolan wstać. By zamknąć drzwi do tamtych lat”. Enigmatyczne liczby: „23 45 32 11 33” wpisane pod nazwą zespołu na pewno wprowadzają pewien niepokój i dużą pokusę zadania pytania o znaczenie. Być może jest to zabieg celowy, bo człowiek to przecież istota wciąż nieodkryta i pełna tajemnic. Tył okładki to arcyciekawy zabieg graficzny. Widzimy tu bowiem twarz mężczyzny złożoną z fotografii członków zespołu. Brawa za pomysł, który naszym zdaniem świetnie dopełnia to bardzo dobre dzieło wałbrzyskiej formacji.



(c) Anna i Tomasz Piątkowscy



poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Monika Lidke "Mamy możliwość tworzenia energii, która wpływa na innych" (WYWIAD)

Monika Lidke to artystka, o której muzycy i sympatycy wyrażają się w samych ciepłych słowach. Swoim delikatnym głosem, pięknymi tekstami i pełną uczuć muzyką w sobie tylko właściwy sposób potrafi docierać do najbardziej pozytywnych emocji schowanych we wnętrzu każdego z nas. Przekonał się o tym każdy, kto choć raz miał okazję posłuchać jej piosenek. Afirmacja życia oraz kontemplacja zjawisk przyrody wyrażona za pomocą słów i dźwięków doskonale oddaje osobowość tej wspaniałej artystki, z którą mieliśmy ogromną przyjemność rozmowy kilka tygodni temu.  


LINK DO WYWIADU Z MONIKĄ LIDKE

Monika Lidke/ fot. Monika S. Jakubowska 

Monika Lidke zaczęła swoją przygodę z muzyką we Francji, dokąd wyjechała na studia językowe w 1992 roku. Nad Sekwaną spędziła dwanaście lat. Tu założyła z kilkoma znajomymi zespół o nazwie NO WAY, a potem rozpoczęła swoją przygodę z jazzem. W 2005 roku zdecydowała się jednak na przeprowadzkę do stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie, jak podkreśliła w wywiadzie dla Sławka Orwata w pełni „dojrzała do realizowania swoich projektów muzycznych i osiągnęła spełnienie”.

W 2008 roku wydała swoją debiutancką płytę zatytułowaną „Waking up to beauty”, którą dostrzegł i docenił sam Marek Niedźwiedzki, określając ją: „piękna, delikatna, uzależniająca”.



Druga płyta Moniki - „If I was to describe you”, to jej dalsze sukcesy. Krążek bowiem został wydany nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Polsce przez Agencję Muzyczną Polskiego Radia i zawiera utwory nagrane przy współudziale takich gwiazd jazzu jak Basia Trzetrzelewska ("Tum tum song") czy Janek Gwizdała ("They say").

Trzeci album „Gdyby każdy z nas...” rozpoczynający się przepiekną piosenką o takim samym tytule, którą Monika zaśpiewała w duecie z Dorotą Miśkiewicz została nagrana w całości w języku polskimi. Tym razem artystka postanowiła napisać muzykę do słów polskiego poety Andrzeja Ballo. Płyta, podobnie jak dwie poprzednie, zebrała znakomite recenzje, a Basia Trzetrzelewska we wstępie do krążka napisała: „To wyrafinowane i eleganckie kompozycje, idealnie oddające poezje pięknych słów”

Monika zdradziła nam podczas wywiadu, że obecnie pracuje nad swoim najnowszym albumem, którego premiera zaplanowana jest na październik 2020 roku. Na tydzień przed wywiadem MuzykTomaniA miała wielką przyjemność uczestniczenia w koncercie Moniki, który odbył się w Jazz Cafe POSK, na którym zaprezentowała niektóre ze swoich najnowszych kompozycji. 






(c) Anna i Tomasz Piątkowscy




sobota, 28 marca 2020

Grupa IV Piętro Wieczór Twórczości Wszelakiej - relacja audio


W lutym 2020 roku mieliśmy przyjemność wzięcia udziału w spotkaniu Grupy IV Piętro w ramach ich corocznego cyklu Wieczór Twórczości Wszelakiej. 


Grupa IV Piętro od lat gromadzi artystów z takich dziedziń sztuki jak muzyka, malarstwo czy poezja, którzy spotykają w londyńskim POSKu na czwartym piętrze w The Polish Centre Club. Była to doskonała okazja do przeprowadzenia kilku rozmów z atystami występującymi na scenie podczas tej imprezy. Fragmenty tych rozmów mogliście usłyszeć kilka tygodni wcześniej na antenie  Radio Wnet. Poniżej przedstawiamy całość tego materiału.





Głównym organizatorem obecnych spotkań artystycznych Grupy IV Piętro jest pisarz, poeta i muzyk Artur Wielgus, z którym zamieniłem kilka słów na tarasie budynku POSK w Londynie. Artur nie tylko odpowiedział na pytania o genezę spotkań Grupy, ale także wspomniał o swojej najnowszej powieści, nad którą pracuje.



Rozmowa z Arturem Wielgusem

Artur Wielgus/Jacek Woropaj fot. Anna Piątkowska


Ryszard Smołowik opowiedział nam o debiutanckiej płycie swojego polsko-brytyjskiego bandu ROSEWICKE. Ryszard interesuje się muzyką bluesową oraz country - blues, jest wielkim fanem polskiej muzyki rockowej i takich zespołów i artystów jak Czerwone Gitary, Breakout, Czesław Niemen, TSA, PERFECT. Z nami podzielił się historią tego, jak on i jego rodzina znaleźli się w Londynie.



Rozmowa z Ryszardem Smołowikiem

fot. Anna Piątkowska

Wśród "przepytywanych" nie mogło oczywiście zabraknąć drugiego obok Artura Wielgusa ważnego współtwórcy i kontynuatora wieczorów - Alexa Sławińskiego. Alex jest znany szerszej publiczności przede wszystkim jako dziennikarz i korespondent Radia Wnet, ale jest on także poetą oraz malarzem. 
Tuż przed samą rozmową słychać przepiękną kompozycję grupy ROSEWICKE.


Rosewicke/fot.Alina Tabisz
fot. Anna Piątkowska



Na scenie zgrały takie grupy jak JEJ oraz ICE, których fragmenty występów udało się nam nagrać. Zarówno klimat spotkania jak i atmosfera sprzyjały rozmowom i biesiadom, a przede wszystkim obcowaniu z muzyką!


niedziela, 15 marca 2020

Szklane Oczy "Rzeczywistość" 2020 - recenzja


Ania Grąbczewska - śpiew, gitara elktryczna

Agnieszka Noga - bas,śpiew

Aleksandra Noga - perkusja


Szklane Oczy to żeńskie trio z Chorzowa, a jego skład to: Anna Grąbczewska, Agnieszka Noga oraz Aleksandra Noga. Dziewczyny grają wspólnie już od prawie czerech lat, mają na swoim koncie ponad siedemdziesiąt koncertów, a ponad to kilka wyróżnień i nagród. Do ich niewątpliwych sukcesów należy zaliczyć wytęp w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Programie Trzecim Polskiego Radia. 
W styczniu bieżącego roku dziewczyny wydały swój debiutancki album zatytułowany „Rzeczywistość”, który zawiera jedenaście utworów utrzymanych w gatunku nowej fali z domieszką punka i rocka psychodelicznego. 

Pierwsze skojarzenie po zerknięciu na okładkę płyty jakie nam się nasunęło to „Akademia Pana Kleksa”, choć samym dziewczynom zapewne znacznie bliżej do Harrego Pottera. Front okładki przedstawia trzy młode dziewczyny lecące ponad blokowiskiem z wielkiej płyty. Pomysł według nas bardzo trafiony, bo grafika świetnie uzupełnia zawartość muzyczną krążka. Dodatkowym atutem jest to, że w dołączonej do płyty książeczce odnajdziemy wszystkie teksty utworów, co w dzisiejszych czasach jest coraz mniej stosowane. Muzykę Szklanych Oczu wyróżnia specyficzne, bardzo nieschematyczne brzmienie, któremu charakter nadaje gitara oraz dziewczęcy wokal Ani Grąbczewskiej. Teksty, których w większości autorką jest ona sama, są odzwierciedleniem sposobu percepcji świata przez osobę, która przeżywa rzeczywistość przede wszystkim za pomocą emocji, a więc często po omacku i z przesadną reakcją. Ze względu na charakterystyczną manierę głosu wokalistki można odnieść wrażenie jakby płyta była fragmentem pamiętnika z wieku dojrzewania. Pełno tu buntu i poszukiwania siebie. Warto jednak przy tym dodać, że dziewczynom udało się zaprawić to wszystko sporą dozą dystansu do siebie i otaczającego je świata. To ten zabieg sprawia, że płyta ma w sobie tak unikatowy charakter i niepowtarzalną energię. 

Nie pozostaje nam na koniec nic innego jak tylko zachęcić do posłuchania debiutanckiego krążka Szklanych Oczu, bo jest to z całą pewnością jedno z najciekawszych wydawnictw, jakie ostatnio wpadły nam w ręce.

Współpraca redakcyjna Izabela Sanocka
(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

czwartek, 6 lutego 2020

SubLunar "A Welcome Memory Loss" 2019 - recenzja




Skład: Łukasz Dumara - wokal

Łukasz Wszołek - perkusja

Jacek Książek - bass

Michał Jabłoński - gitara

Marcin Pęczkowski - gitara

Niby nie powinno się oceniać dzieła po okładce, ale ja akurat jestem jednym z tych, którzy zaraz po otrzymaniu płyty w pierwszej kolejności zwracają uwagę na projekt okładki. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy nośniki fizyczne nie są już tak bardzo popularne, jak kiedyś, dobra i dopracowana grafika stanowi przysłowiową "kropkę nad i” każdego ambitnego dzieła muzycznego. W przypadku swojego debiutanckiego albumu podkarpacka grupa SubLunar zadbała o wysoką jakość i zaangażowała do projektu okładki polską artystkę mieszkającą w Wielkiej Brytanii Bernadettę Dziubiński, która namalowała specjalnie w tym celu obraz inspirowany ich muzyką.

Na krążku „A Welcome Memory Loss” znajduje się dziewięć kompozycji, z których najdłuższy utwór ma ponad trzynaście minut. Płyta rozpoczyna się co prawda dość mrocznie, kawałkiem „Debris”, ale są to raczej kompozycje nastrojowe, co jest zasługą przede wszystkim wokalu Łukasza Dumara. Jedna z moich ulubionych na tym krążku to uduchowiona i bogata w zmienność nastrojów „Grains of Sand”.

Krążek to w większości rytmiczne i gitarowe progresywne granie, które momentami zahacza o mocniejsze klimaty metalowe. Ciekawym zabiegiem było umieszczenie „The longest minute” pomiędzy „Invisible”, a „Squere one”. Jak sugeruje sam tytuł utworu, trwa on minutę i różni się nastrojem od wspomnianych dwóch kompozycji, a jednocześnie jest doskonałym pomostem łączącym oba kawałki.


Na albumie nie znajdziemy ani klawiszy ani wielkich popisów solowych, co według mnie jest jego zaletą i wszystkie zawarte na nim "muzyczne opowieści" tylko na tym zyskują. SubLunar na pewno nie nudzi - mamy  tu zaskakujące zwroty, gitarowe i wokalne, które chwilami są niczym recytowanie wiersza. Mocnym uderzeniem jest ostatni numer „Suspension of Disbelief”. Przyznam szczerze, że po przesłuchaniu całego krążka najbardziej pasowałby mi na początku płyty. 
"A Welcome Memory Loss" zaskoczyła mnie zarówno nieprzeciętnością jak i wyrazistością. Znajdziemy na niej rozbudowane utwory bogato malowane dźwiękami gitary, perkusji i wokalu.  To album, który zapewni ponad godzinne zapomnienie w rock progresywny na naprawdę dobrym poziomie. Płyty słuchałem z niemałą dozą przyjemności, dlatego polecam ją uwadze w szczególności fanom rocka progresywnego.


(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

wtorek, 21 stycznia 2020

"Gramy emocjonalnie i nostalgicznie, ale o czymś co dopiero się tworzy" z Jackiem Ziębą i Krzysztofem Rutką, muzykami krakowskiej formacji Transmission Zero, rozmawia Tomasz Piątkowski.

Na swoim oficjalnym profilu piszą: "broadcasting from a world being born" (tłum. transmisja z rodzącego się świata). Wybrali sobie do tego dość niepopularny gatunek - post rock. Na ich najnowszym krążku nie znajdziemy więc wokalu, a żaden z utworów nie będzie miał skróconej, radiowej wersji, którą chętnie grałyby rozgłośnie komercyjne, bo nie jest to muzyka dla wszystkich i co do tego muzycy grupy Transmission Zero nie mają złudzeń. Jest jednak w ich graniu coś, co przenosi odbiorcę na zupełnie inny poziom komunikacji - od punktu, gdzie "transmisja" ma swoje źródło aż poza przestrzeń - w sobie tylko znane obszary. Być może to sprawia, że dostrzega ich coraz większa grupa fascynatów post rocka i to zarówno w kraju, jak i zagranicą. Album Transmission Zero znalazł się bowiem na liście "Top 10 List" holenderskiego radia De Mist, a kanał WherePostRockDwells umieścił go na 32 miejscu post rockowych Albumów 2019 Roku. Fascynacja i konsekwencja, z jaką ci młodzi muzycy podążają obraną przez siebie ścieżką, każe nam jednak wyrazić nadzieję, że jest to dopiero początek ich sukcesów i być może już niedługo Kraków będzie także znany w świecie jako ośrodek transmisji post rocka na najwyższym poziomie. 


fot. Karol Budrewicz

Skąd u was pomysł na tworzenie takiej muzyki?


Jacek Zięba: Częściowo samo tak wyszło. Wszystko zaczęło się od słynnej już, dla mnie historii, kiedy postanowiliśmy uciec z Krakowa, bo odbywały się tutaj Światowe Dni Młodzieży, co oznaczało straszną ilość ludzi, wszędzie (śmiech). Chcąc stąd uciec, pojechaliśmy do jednego domku w lesie, a potem do drugiego domku na wsi, oczywiście grając na tym etapie jeszcze w różnych projektach. Znajomy przed wyjazdem zażartował, żebyśmy wzięli instrumenty, bo i tak cały czas coś gramy. To my stwierdziliśmy, że to absolutnie nie jest głupi pomysł i weźmiemy ze sobą sprzęt. Załadowanym samochodem pojechaliśmy w te wszystkie odludne miejsca, gdzie zaczęliśmy sobie coś tam pogrywać. Tak powstawały pierwsze pomysły, które przetrwały do dzisiaj, a tak naprawdę tam zaczęły się klarować. Ja cały czas miałem gdzieś w sobie dryg postrockowy, gitarowy i stwierdziłem, że może coś z tym spróbujmy porobić. Zrobiliśmy wtedy trzy numery, które miały potem swoje większe lub mniejsze zmiany, ale są obecnie na płycie. Po wszystkim pozostało nam znaleźć tylko perkusistę. Skontaktowałem się ze swoim znajomym, zagraliśmy próbę, która okazał się po prostu kosmiczna! To było coś niesamowitego! Po tej próbie wiedziałem już, że nie jestem w stanie robić czegoś innego i niestety dotychczasowy projekt, w który byłem wcześniej zaangażowany, będę musiał opuścić. Odtąd na poważnie zaczęliśmy iść w stronę Transmission, robić dużo prób. Wtedy częściowo jeszcze wkręciłem Krzyśka w mój poprzedni projekt - We Stay for Tomorrow, bo mieliśmy koncert do zagrania z zespołem Spoiwo z Gdańska. Zapraszam do posłuchania - bardzo dobra kapela. Wróciliśmy jednak do prób z Transmission Zero. Nie pamiętam jednak czy mieliśmy już na tym etapie nazwę. Chyba jeszcze nie. Po próbie nawet nie rozmawialiśmy ze sobą. Popatrzyliśmy tylko na siebie i pokiwaliśmy głowami. Poczuliśmy tę przepaść tym projektem a innymi. Zaczęliśmy grać razem jako coś nowego, w tym, co ja kiedyś robiłem i wiedzieliśmy, że właśnie tutaj jest coś, na czym trzeba się skupić. Częściowo to wyszło trochę ode mnie i myślę, że to jest dobry kierunek. Próbowaliśmy też grać post black lub rocka progresywnego, ale okazało się, że post rock najbardziej gdzieś tam po mojej stronie działa i podoba się nam wszystkim.





“Transmission Zero” jako nazwa oznacza, że wasza muzyka nie ma konkretnego odbiorcy, czy jest próbą nadania wiadomości w otchłań? Jak ją rozumieć?


Jacek Zięba: Bardzo ciekawa interpretacja. Podoba mi się (śmiech). Im więcej interpretacji tym lepiej, a ta muzyka daje takie możliwości. Jeżeli chodzi o nazwę, to dla każdego z nas, kiedy zakładaliśmy nasze trio, wtedy jeszcze z innym perkusistą, to był nowy początek - taki „na poważnie”, z postanowieniem 'przyciśnięcia” i zobaczenia, co się stanie. Dla mnie po pięcioletnim robieniu „czegoś” wjechał nagle jakiś konkret i zaangażowania z każdej ze stron. Dla Krzyśka to był powrót do grania na basie i próba realizacji czegoś na poważnie. Oczywiście nie z myślą o zarobku, czy niesamowitym sukcesie - zrobieniem materiału, pokazania go i sprawdzenia, czy się obroni. Dla naszego ówczesnego perkusisty był to także powrót do grania po przerwie. Może stąd w nazwie to „Zero”, bo w pewnym sensie był to dla nas wszystkich punkt początkowy - punkt zerowy. „Transmission” to wszystko to, co możemy robić na scenie nie mając wokalu – możemy grać muzykę, przekazywać jakąś transmisję, jakieś emocje . Tylko od odbiorcy zależy, w jaki sposób ją odbierze, co o nas pomyśli i co będzie czuł. Nazwa to połączenie, tego, czym jest ta muzyka i zarazem pewnego punktu zwrotnego. To hasło powstało, kiedy zaczęliśmy luźno rozmawiać ze sobą o tym, co chcemy zawrzeć w nazwie. Dla nas jest to transmisja z rodzącego się świata, pierwsza transmisja, do której wracamy. Często muzyka postrockowa jest o końcu, o tym, że wszystko kiedyś się kończy. My też gramy emocjonalnie i nostalgicznie, ale o czymś, co dopiero się tworzy, a nie o tym, co ma się skończyć.


fot. Agata Maziarz

Wasz long play ukazał się 25 czerwca, wcześniej mieliście nagranie koncertowe ”Live in Piękny Pies”, którego świetnie się słucha. Dźwięki na żywo dodają jeszcze więcej barw waszej muzyce, która sama w sobie jest bardzo obrazowa. Z czego to wynika?


Jacek Zięba: Wydaje mi się, że sam gatunek jest bardzo obrazowy. Muzycy z australijskiej grupy Sleepmakeswaves powiedzieli kiedyś, że post rock daje im możliwość porozumienia się z odbiorcami ich muzyki bez znajomości języka, który zupełnie jest bez znaczenia na koncertach, bo sama muzyka się broni. Każdy wyraża na swój sposób wyobrażenia i emocje, które tworzą się w nas podczas kiedy gramy i my je w ten sposób przekazujemy. Odbiór naszej muzyki jest sprawą indywidualną.


Jeden z portali NewNoise napisał o was: „Z głowami w chmurach astronauci z Transmission Zero prezentują ścieżkę dźwiękową do metafizycznych i astronomicznych doświadczeń”. Takie coś ma kawałek Vostok 0, Closed Circuit oraz totalny odjazd kosmiczny, apokaliptyczny jest w Adrift/Alive. Czy na pewno to jest tylko post rock?




Jacek Zięba: To jest coś, czego szukamy. Nam się w pewnym momencie wydawało, że to coś innego. Staramy się być na bieżąco i obserwować co się dzieje na scenie postrockowej na świecie, co jest mainstreamowe w gatunku, który sam w sobie nie jest mainstreamowy. Nie wiem, czy gramy inaczej, czy dziwniej, bo najgorzej ocenić swoją pracę. Po koncertach zdarza się, że przychodzą do nas ludzie i to nie tylko znajomi czy rodzina i mówią, że było super. Dla nas to jest oczywiście duży komplement. Coś jednak musi być w tej muzie (śmiech). Ciężko nam stwierdzić, co dokładnie tworzymy. Poczekajmy na rozwój sytuacji, na to aż kolejne media nas zauważą. Zobaczymy czy nam przykleja jakąś naklejkę i czy będziemy się z tym zgadzać.


Którą z kompozycji uważacie za najlepszą na płycie?



Krzysztof Rutka: Na pewno Vostok 0 oraz Illusion of Coincidence to dla mnie najważniejsze kawałki.


fot. Agata Maziarz

Jacek Zięba: Za Sebastiana, naszego perkusistę, odpowiem, że będzie to Adrift/Alive. Chyba dlatego, że dołączył do nas dopiero po pewnym czasie, kiedy pewną część materiału mieliśmy już gotową. Do tego utworu akurat nie mieliśmy nagranej perkusji i Sebastian zaczynał z nami właśnie od tego kawałka. To jest chyba ten powód, dlaczego jest tak przywiązany do niego emocjonalnie. Dla mnie jest to dość ciężkie pytanie tak naprawdę. Lost and Found pozostał w prawie niezmienionej formie, odkąd go nagraliśmy prawie dwa lata temu, ale emocjonalnie najlepszy jest Vostok 0, Illusion of Coincidence, bo tam się najwięcej dzieje i jest to obecnie najlepszy przekrój naszej twórczości.



Podczas słuchania płyty, odnosi się wrażenie jakby przechodziło się z jednej opowieści muzycznej do drugiej. Tworzą one jakąś wspólną więź. 


Jacek Zięba: Każdy z numerów powstawał osobno. W zamyśle był to koncept album, ale dopiero od momentu, kiedy usiedliśmy z Sebastianem nad tytułami utworów. Gadaliśmy sobie swobodnie i zaczęła się nam z tego wyłaniać jakaś historia astronauty. Krzysiek stwierdził, że kawałek obecnie nazwany Vostok 0, kojarzy mu się ze startem w kosmos. Vostok to była pierwsza misja kosmiczna. Dodaliśmy „0”, bo to jest o takich lotach, o których nikt nie wie, a które mogły się kiedyś wydarzyć. Kombinowaliśmy trochę z okładką, z człowiekiem w lesie i zniszczoną anteną. Takie science fiction wjechało, że może wyleciał w kosmos, wrócił i może mu się wydaje, że jest na innej planecie. Wytworzyła się następnie kolejność utworów - jakieś tam historie i o czym opowiadają. Zostawiliśmy jednak wolność interpretacji słuchaczowi, żeby nie myślał teraz o rakiecie, tylko o czymś innym i zostawił to dla siebie.


Krzysztof Rutka: Tak więc ta historia jest nieoficjalna, dlatego nie zrobiliśmy do płyty żadnej książeczki. To są tylko nasze wyobrażenia i jak to odbieramy.



Te kompozycje można bez problemu także wmontować do filmów science fiction. Bylibyście świetnym supportem przed festiwalami filmowymi o takiej tematyce.



Jacek Zięba: Jest w Krakowie festiwal filmu, zawsze można spróbować tam uderzyć, jako muzyka ilustracyjna. Część naszych inspiracji wynika również z muzyki filmowej albo z muzyki do gier. Tak jest to science fiction: jest to film, jest to opowieść. Więc jak najbardziej jesteśmy otwarci na takie rzeczy.


Krzysztof Rutka, Jacek Zięba/ fot. Anna Piątkowska

Krzysztof Rutka: Jesteśmy jak najbardziej otwarci na takie typu rzeczy, ale wszystko powoli, najpierw promocja płyty. Mam nadzieje, że uda nam się wskoczyć na ten wyższy poziom, żeby być w stanie zorganizować jakieś własne eventy. Mamy już trochę znajomości w środowiskach post rockowych, można by zorganizować taki festiwal. To byłaby super sprawa, choć to jest jeszcze wciąż zbyt niszowe.


To też jest plus dla Was, bo macie większe możliwości wybicia się.


Jacek Zięba: Jeżeli chodzi o Polskę i jeżeli się uda wybić. Jeśli ktoś zainteresowany tym nurtem w Polsce nas zauważy, co się powoli dzieje, to fantastycznie, bo nie ma tego dużo tak naprawdę. Nawet to, że mamy już płytę i nie jest to epka czy tylko live, ale longplay, który jest konkretny, to nadaje nam może nie renomy, ale wynosi nas na jakiś poziom. 


Czego Wam życzyć?


Jacek Zięba: Na pewno festiwali, podczas których fajnie byłoby się z kimś zmierzyć. Występy w klubach, nagranie płyty - wszystko fajnie, ale festiwal to byłoby wyzwanie.

fot. Anna Piątkowska

Krzysztof Rutka: Więcej powodzenia w tym, żeby ludzie dawali nam szansę i odpisywali, bo siedemdziesiąt procent klubów czy rozgłośni radiowych oraz innych mediów publicznych nie odpisuje. Ciężko jest się samemu gdziekolwiek przebić.


Wszystkiego dobrego chłopaki, bardzo dziękuję za rozmowę.



Jacek Zięba, Krzysztof Rutka: Dziękujemy!


(c) Anna i Tomasz Piątkowscy