piątek, 14 grudnia 2018

"Mieliśmy w sobie nadmiar dźwięków" - druga część rozmów o legendarnym Cytrusie z Andrzejem Kaźmierczakiem i Mietkiem Pawlakiem .

W momencie oddawania do publikacji ostatniej części wywiadu o Cytrusie nadeszła smutna wiadomość. Po długiej chorobie zmarł jeden z jego założycieli, perkusista Andrzej Kalski. Tak się złożyło, że ta, ostatnia już część wywiadu, zawiera również wspomnienie o nim. Postanowiliśmy zatem zadedykować ją Andrzejowi Kalskiemu. Jest to kolejny już muzyk Cytrusa, który dołącza do Mariana Narkowicza i Waldemara Kobielaka, aby razem "wydawać złotą nutę” po tamtej stronie świata muzyki.


Andrzej Kalski/ fot. Facebook GAD Records

Tomasz Piątkowski: Dlaczego nazywaliście się Cytrus? Skąd taka oryginalna nazwa zespołu?

Andrzej Kaźmierczak: Dyskutowaliśmy u mnie w domu w kilka osób, że mamy być tacy kwaśni, bez cukru. Bardzo lubię cytrynę, ale biorę ją i wydłubuje sobie wszystkie pestki, a potem sypię na to cukier. Ona wtedy zajebiście smakuje. Natomiast taka mocna cytryna potrafi porządnie ściąć gardło, aż szkliwo czasem pęka od nadmiaru kwasu. Mieliśmy być właśnie takim Cytrusem, co w tamtym czasie kojarzyło się z czymś miłym. Nawet Bogdan Łazuka śpiewał: „W kolejce po cytryny...”. 


Mietek Pawlak: Cała w tym prawda! Tylko na święta były dostępne!

Andrzej Kaźmierczak: To był towar ekskluzywny. Wszyscy szukają jakiś wymyślnych, zaskakujących, bulwersujących, prowokacji słownych, a to jest takie proste — głupia cytryna! (śmiech). Z tego, co pamiętam tak to wyszło — zwykła nazwa. Będziemy kwaśni, będziemy powodować kwas u ludzi. Nie ma żadnego innego podtekstu.

Lemon world by Vitaly Urzhumov

Tomasz Piątkowski: Początkowo nazwa zespołu miała być inna. Mieliście się nazwać Zopott?

Andrzej Kaźmierczak: Tak. Próbowaliśmy też: Władca much i Belzebub (śmiech). Kawałek Ściany — miałem kiedyś taki zespół. To wyszło zupełnie przypadkowo. Wymyśliłem to w wieku 16 lat, a piosenka Pink Floyd wyszła o wiele później. Kawałek Ściany mogło być fajną nazwą, ale reszta zespołu nie chciała się na nią zgodzić, bo byłaby to kontynuacja jakiegoś wcześniejszego projektu, co też nie miało większego sensu. 


Tomasz Piątkowski: Założycielami Cytrusa byłeś Ty, Marian oraz Andrzej Kalski. Andrzej był ważną postacią tego zespołu, ale bardzo cichą. 

Andrzej Kalski oraz Andrzej Kaźmierczak

Andrzej Kaźmierczak: Tak, to prawda, był założycielem. Wbrew pozorom cichy on nie był. Być może teraz to tak wygląda, bo jego sytuacja zdrowotna jest trudna, dlatego on sam się nie udziela. Natomiast on dłużej grał niż ja. Założył grupę nagłaśniającą koncerty i jako perkusista od czasu do czasu też się udzielał. Przekazał tą firmę potem synowi, który prowadzi ją do dziś. 

Mietek Pawlak: Ta firma prosperuje do dzisiaj, bo niedawno coś robili. Andrzej Kalski jeszcze dwa lata temu grał na perkusji. 



Andrzej Kaźmierczak: Miał coś jakby mini-studio, gdzie nagrywali demo dla różnych zespołów, więc Kalski wcale nie zapadł się tak zupełnie pod ziemię. Jest obecny w muzycznym środowisku i ciałem, i duchem. Może teraz mniej, bo fizycznie nie daje rady. Utwór „Narodziny Patryka” jest o jego pierwszym synu. To był nasz ukłon w jego stronę. Teraz kiedy mam wnuki, to wiem, że narodziny to ważna sprawa, wręcz kosmiczna, bo oto na świat przychodzi nowy człowiek. Gratuluje Andrzejowi, że ma „Narodziny Patryka”, bo ja nie mam takich „narodzin” swoich dzieci (śmiech).

Mietek Pawlak: To może coś jeszcze razem nagramy Andrzej? (śmiech)

Tomasz Piątkowski: Jaki rodzaj muzyki grał Cytrus?


Andrzej Kaźmierczak: Ja bym powiedział, że rock-jazz, a nie jazz-rock. Wiadomo, że to się mówi odwrotnie, bo tak to się przyjęło, ale to nie był czysty rock ani czysty jazz. Dużo improwizowaliśmy, mało tego — utwory zapisane w studiu rzadko były potem odtwarzane identycznie. Tylko jeśli jakiś moment był na tyle znaczący, że trzeba go było powtórzyć, to powtarzaliśmy tylko ten kawałek, a resztę, sąsiednie dźwięki można sobie pozmieniać. Staraliśmy się, żeby ta muzyka żyła, ale byliśmy za słabi jako instrumentaliści w tamtym czasie, żeby móc każdy zapisany utwór odtworzyć w stu procentach. Mieliśmy w sobie nadmiar dźwięków. Wartość Cytrusa byłaby o wiele większa, gdybyśmy mieli, chociaż dwa koncerty zanotowane. 

Mietek Pawlak: Cytrus grał po prostu progresywnie — grał progresywnego rocka.

Mietek Pawlak
Tomasz Piątkowski: Jak powstawały utwory Cytrusa? Wiele z nich ma dość interesujące tytuły, na przykład: „Jeźdźcy smoków”, „Tęsknica nocna”, „Trzecia łza od słońca”, „Kobra”. Skąd takie surrealistyczne tytuły? 



Andrzej Kaźmierczak: Jeżeli chodzi o „Tęsknice” to jest to tytuł Marcina. Jeszcze po jakimś czasie dodał „nocna”. Poza „Tęsknicą” reszta tytułów był wynikiem kompromisu. Na zasadzie: co komu wpadnie do głowy. Podobały nam się zawsze motywy islandzkie, perskie, ale na pewno nie góralskie, ani z Mazowsza. Z reguły pod takim natchnieniem graliśmy na próbach oraz improwizowaliśmy, a potem wieczorem słuchaliśmy co z tego wyszło i najczęściej wychodziło. „Bycza krew” wpadła mi do głowy cała od razu. Maniek strasznie kręcił nosem, a Kaziu w ogóle nie chciał tego śpiewać. 

Tomasz Piątkowski: Cytrusa poznałem przypadkiem, kiedy u Sławka Orwata na Polisz Czart leciał cover “Byczej Krwi” w wykonaniu zespołu Mietka. 

Andrzej Kaźmierczak: Cover? Może był lepszy od oryginału? (śmiech) 

Mietek Pawlak: Andrzej, puszczałem ci ten cover, bo musiałeś go ocenić. Jak miałem go wydać bez ciebie? (śmiech) 


Tomasz Piątkowski: Skąd pomysł na to, żeby odświeżyć utwór „Bycza Krew” Cytrusa? 

Mietek Pawlak: Ja mam misję ratowania ciekawych rzeczy. Więcej coverów robię. Zrobiłem jeden kawałek z Cytrusa, „Bycza Krew” oraz „A statek płynie” Korby. Będzie więcej ciekawych rzeczy, ale to dopiero za jakiś czas, jak Toffik dojdzie do siebie (śmiech). 


Tomasz Piątkowski: Wróćmy do genezy powstania utworu. Jak doszło do jego powstania? Czyżby Cytrus zainspirował się hiszpańską corridą? 

Andrzej Kaźmierczak: Nie! To nie ma nic z tym wspólnego. Z powstaniem „Byczej krwi” wiąże się zupełnie inna historia. Ten utwór powstał przypadkiem i dzisiaj mogę o tym opowiedzieć. Nagrywaliśmy w gdańskim studiu, gdzie się okazało, że komisarz wojskowy cenzurował nie tylko nasze teksty, ale też muzykę, czego nie mogłem zrozumieć, bo jak muzyka może być też polityczna? Okazało się, że może być! 

Mietek Pawlak: Może jakieś radzieckie nutki usłyszał? (śmiech) 


Andrzej Kaźmierczak: Motyw początkowy tej piosenki był zupełnie inny. Tam miał być protest song z motywem instrumentalnym w formie pochodu. Maszerujące wojsko hitlerowskie, gdzie słychać kroki na bruku, które później się zrównują, a na koniec dochodzi przemówienie Adolfa Hitlera. To miało być doniosłe i wyraźnie antywojenne. Tak to sobie wyobraziłem. Chciałem kawałek niemieckiego języka, ale znajdź teraz w archiwum komunistycznym przemówienie Hitlera! Myślę, że może by się znalazło, ale nie zdążyliśmy już zapytać, bo natychmiast przybiegł ten wojskowy i powiedział nam, że mamy zakaz grania przez dwa lata, jak i nagrywania. Zrobiłem wielkie oczy ze zdziwienia na ten dwuletni zakaz pokazywania się na rynku, ale na szczęście redaktor Aleksander Szostak złagodził całą sytuację i możliwe, że nie czekaliśmy tych dwóch lat. On miał do mnie potem pretensje, ale przecież do głowy by mi nie przyszło, że będzie z tego jakiś problem, bo przecież ten utwór nie miał być ani antyniemiecki, ani antyrosyjski czy antypolski. To miał być utwór o wymowie antynazistowskiej, który opowiada o niepotrzebnym rozlewie krwi. Zależało mi na tym obciążeniu, żeby brzmiało bardziej heavy metalowo i wyraziście. Motyw pochodu miałem zagrać z basem i on nawet chyba został w części, ale potem kiedy musieliśmy ten kawałek przerabiać, to powyrzucałem masę rzeczy. Maniek wtedy chyba coś gadał o „byczej krwi” na próbie, to kazałem mu już dopisać tekst do końca. 
Podobnie powstała „Kurza twarz”. Maniek gdakał po kurzemu i ja mu mówię: „To gdacz”! To będzie się nazywać „Kurza twarz”. 


Tomasz Piątkowski: Czyli utwory Cytrusa powstawały przypadkiem. 

Andrzej Kaźmierczak: Raczej w momentach natchnienia albo dyskusji. To nie zawsze jest skorelowane, ale akurat utwór pod tytułem „Jeźdźcy smoków” powstał na przykład, kiedy mieliśmy chwilową fascynację filmem. 

Tomasz Piątkowski: Słuchając muzyki Cytrusa ma się wrażenie, jakby oglądało się film lub przedstawienie. 



Andrzej Kaźmierczak: Muzyka Cytrusa jest bardzo ilustracyjna. Cytrus sprzedał kilka swoich utworów, przy czym była to taka sprzedaż w znaczeniu takim jak na tamte czasy, czyli facet wpadał i zgarnął do torby, co leżało na biurku. To wszystko szło na zachód, bo tam potrzebowali dużo ilustracyjnej muzyki jako podkładu do wiadomości, reportaży czy filmów. Jak wszystko się skończyło, to zaczynali dochodzić, kto jest właścicielem nagrań. Utwory Cytrusa były z reguły nieopisane i jakież było moje zdziwienie, gdy przyszło z ZAIKS-u powiadomienie, że sprzedano nasze utwory do Francji. Połowę z wynagrodzenia brał ZAIKS, drugą połową obdzielali wszystkie trzy strony: muzyków, studio nagrań i managera, który to sprzedał. Ja dostałem tysiąc pięćset dolarów, a za jakiś czas dziewięćset dolarów, ale to były takie jednorazowe strzały. Ta sytuacja mi uświadomiła, że Maniek nie powinien mieć pieniędzy, bo od razu mu odbijało. Obawiałem się, że jeśli to wszystko, o czym my marzymy, zaczęłoby się realizować, to mogło się skończyć nieszczęściem. Sukces mógłby nas zabić. 

Tomasz Piątkowski: Współpracowaliście z Teatrem Magicznym Sopot. Byliście przez pewien czas kompozytorami oraz aranżerami... 


Andrzej Kaźmierczak: Z Teatrem to raczej było dużo słów, a mniej treści. On cały czas funkcjonował i my coś nagraliśmy dla nich raz czy może dwa. Tak sobie to wszystko wymyślił twórca, a twórcą Teatru Magicznego i jego spektakli był późniejszy szef Radiokomitetu Marian Terlecki. Nic dobrego z tego dla nas nie wyszło, bo Maniek jak się dowiedział, że jest Terlecki, to znowu coś „odjechał”. 

Tomasz Piątkowski: Które wydarzenie muzyczne w historii istnienia Cytrusa było najważniejsze? 


Andrzej Kaźmierczak: Na pewno koncerty w Operze Leśnej, ale też Kart Rock, który bardzo fajnie był robiony przez telewizję. Kart Rock to taki rock na wyspie. Na wokalu wtedy był Kaziu Barlasz, Kalski też z nami grał, czyli skład był naprawdę archaiczny. Świetni ludzie! Coś wtedy się posypało sprzętowo i został nagrany taki blues ad hoc na tym koncercie. Pamiętam, że w tej piosence jest pewne refleksyjne stwierdzenie: „Dawniej było tu inaczej a co dziś? Co dzień chwytam się za głowę i nie wiem dokąd iść”. Chyba tak to brzmiało i to jest tekst napisany przez Mańka pięć minut przed wejściem na scenę. My sami tego nigdy nie nagraliśmy, ale telewizja zarejestrowała dwa programy po 30 minut i dość dużo teledysków. 

Fot. Anna Piątkowska
Tomasz Piątkowski: Czy próbowaliście reaktywować Cytrusa? 

Andrzej Kaźmierczak: Były tylko rozmowy. Do chwili kiedy Maniek żył, to było realne, ale kiedy odszedł, wszystko się zawaliło. Moja żona ma pretensje, że za wszystko obwiniam Mańka. Pewnie ma dużo racji, bo nie ma ludzi niezastąpionych. 

Tomasz Piątkowski: Jaki miałeś udział w powstaniu trzech ostatnich kompilacji Cytrusa? 

Andrzej Kaźmierczak: W momencie, kiedy były nagrywane, mieliśmy wpływ na same nagrania jak każdy wykonawca, natomiast jeżeli chodzi o same płyty, to najczęściej dowiadywałem się o nich, jeżeli maczał w tym palce Marcin. On mi przysyłał maila z zapytaniem, czy się zgadzam, ale ja mu mówiłem, że cokolwiek zrobisz, będzie dobrze, bo to wszystko jest już jakby archiwum. 


Tomasz Piątkowski: Jak wspominasz okres Stanu Wojennego? Jak Cytrus przetrwał ten trudny czas? 

Andrzej Kaźmierczak: Fatalnie! Dowiedziałem się o tym w nocy. Przyjechała do mnie koleżanka, bo czekała na telefon z Londynu od chłopaka. Czekaliśmy i nic. Ja mówię do niej: „Może wprowadzili stan wojenny?” Włączam telewizor i okazuje się, że rzeczywiście w nocy było to przemówienie Jaruzela. Następnego dnia – obwieszczenia i wszystko zmilitaryzowane. Ja miałem cały sprzęt w Operze. Teraz weź to stamtąd i przenieś. Po różnych pokojach i aż pod ściany zacząłem to rozstawiać. Gdyby wtedy mi pozwolono, to ja nawet w samych kąpielówkach przeszedłbym przez granicę. Wziąłbym gitarę i wyszedłbym stąd, bo stan wojenny, to już jest syf. 


Oczywiście wprowadzono zakaz koncertów, ale potem odpuszczali stopniowo i wszystko zelżało w pewnym momencie. Mimo, że stan wojenny jeszcze był, to pozwolono zrobić BART-owi koncert. BART nie miał za bardzo kim się posłużyć i postanowił zrobić miejscowy koncert. Miało być Kombi albo Cytrus. Nie chcieliśmy się łączyć z Kombi, bo to zupełnie różna muzyka. Postanowiono, że Cytrus sam zagra. Trochę się obawiałem czy na pewno będzie komplet. Okazało się, że wszystkie bilety zostały wyprzedane. Koncert był wspaniały. Na drugi dzień również sprzedano oba komplety. Ludzie byli wygłodzeni, bo przez tyle czasu nic się nie działo. To była taka nagroda za ten stan wojenny, który spowodował taką posuchę, bo wszystkie koncerty były odwołane i żaden zagraniczny gość nie miał wstępu, więc jak Cytrus pojawił się na słupie, to nieważne, jaka cena, ludzie każdą odżałowali. Potem władza zaczęła się coraz chętniej zgadzać na koncerty, bo było spokojnie, bez żadnych burd. Ludzie wchodzili posłuchać muzyki i wychodzili. 
Sam stan wojenny to był dla nas dramat, próby odwołane, nie było żadnych perspektyw. Każdy myślał tylko jak to przetrwać, ale przez ten czas marka Cytrusa na rodzimym rynku się umocniła.

Tomasz Piątkowski: Cytrus w pewnym momencie został wzbogacony o wokal Kazimierza Barlasza. Przekształciliście się wtedy w zupełnie inny zespół. Powstała Korba. 


Andrzej Kaźmierczak: Sprawa jest bardzo prosta. Cytrus miał zostać, a Korba miała być tylko dodatkiem, żebyśmy zaczęli zarabiać. Doszliśmy z Mańkiem do wniosku, że zespoły instrumentalne to było obrzeże rynku komercyjnego. One funkcjonowały i nie twierdzę, że były to zespoły małowartościowe, ale ich egzystencja w tamtym czasie była utrudniona przez zalew przebojów i dobrych płyt zachodnich grup rockowych jak: Van Halen, Deep Purple, Black Sabbath, Yes, Colosseum, King Crimson czy Jethro Tull, które jednak miały wokal. Nawet mój ulubiony Ten Years After! Był taki okres, kiedy Maniek był chory i graliśmy tylko w trójkę. 
Zrobiliśmy wtedy kawał fajnej muzyki. Ja sam nauczyłem się trochę śpiewać w tamtym czasie, co może było niewiarygodne i śmieszne, ale ten okres minął jakoś bez rezultatów. Korba wtedy zaczęła się właśnie tworzyć. Próbowaliśmy zrobić coś, co robią inne zespoły rockowe, gdzie ten wokal zawsze był. Nawet Hendrix coś wył i coś tam sobie gadał. Próbowaliśmy to jakoś skleić, niechętnie czasem, ale z drugiej strony, dlaczego nie? Przecież wszyscy śpiewają! Kaziu naturalnie przeszedł do Korby, bo już wcześniej śpiewał trochę w Cytrusie, a po drugie, wokalistów wtedy było bardzo mało. Kaziu i tak był rozchwytywany, bo ciągnął Exodus i Med Max
.

Pojawił się też Olewicz i przyniósł ze sobą niezłe teksty. Nam się wydawało, że to pójdzie, bo tak nam mówił Olewicz. Oba zespoły mogły funkcjonować obok siebie. Myśmy wszystko czasem mieszali (śmiech), bo trochę śpiewaliśmy z Korby, trochę graliśmy z Cytrusa, a to nie zawsze było dobrze, bo należy być wyrazistym. Nagrywaliśmy, ale znowu zaczęły się problemy. Teraz już nie pamiętam, ale chyba zamieszanie na tle politycznym. Zaczęły padać różne firmy wydawnicze. Maniek poważniej się rozchorował. 


Teledysk do piosenki Korby „A statek płynie” zrobił człowiek, który otworzył sobie nim drogę do kariery. Pojechaliśmy wtedy do fortu. Facet, który tam występuje, to dozorca tych fortów, były stoczniowiec, który właśnie wtedy jadł śniadanie i nakładał sobie kaszankę. Był taki moment, kiedy idziemy z nim ramię w ramię i on mówi, że całe życie zmarnował. Od piątej rano, przez czterdzieści lat pracował, a teraz nawet na emeryturze musi dorabiać, bo im z żoną nie starcza na życie. To było straszne oskarżenie. Teledysk jest autentyczny i pokazuje tamte czasy, ma wyraźne przesłanie anty-systemowe i antykomunistyczne. 


Tomasz Piątkowski: Powiedziałeś kiedyś, że muzyka Cytrusa przestała interesować ludzi, dlatego przestaliście grać.

Andrzej Kaźmierczak: Nie! To jest mój błąd, to zdanie jest nieprawdziwe. Musiałem odczekać trochę czasu i teraz kiedy widzę, jak ludzie reagują na tę muzykę, mam inne zdanie na ten temat. Wówczas, kiedy to powiedziałem, takie miałem wrażenie. To było też trochę takie samousprawiedliwienie, żeby móc w końcu spokojnie zająć się rodziną. Ożeniłem się w wieku 39 lat, matka mi umarła, a ona zawsze czekała na to, żebym miał porządną dziewczynę. Moja mama była zwolenniczką tego, żebym miał zwykłą dziewczynę, która ceni sobie rodzinę i przyszedł na mnie taki moment, kiedy miałem te 38 lat. Stwierdziłem, że mi czas przelatuje przez palce i wszystko się rozsypuje. W podobnej sytuacji była większość muzyków. Na szczęście poznałem w życiu tę właściwą dziewczynę. Zaczepiłem ją pierwszy, z pełną premedytacją chciałem, żebyśmy się w sobie zakochali i chciałem zrobić wszystko, żeby ona się we mnie zakochała. Po trzech dniach od zapoznania chciała, żebym się z nią ożenił. Trzy dni! To nie ja, tylko ona chciała! (śmiech)
Ślub wzięliśmy 26 lat temu w naszym kościele. Nigdy się nie kłóciliśmy, nigdy nie myśleliśmy o rozwodzie. Doczekaliśmy się trzech wnuków, a przed ślubem znaliśmy się tylko miesiąc. Zaczepiłem ja, kiedy szła przede mną, a więc nawet nie wiedziałem, jak wyglądała (śmiech). Widziałem tylko jej włosy, kierowałem się intuicją. Miałem przez moment przekonanie, że się pomyliłem i może tak naprawdę nie chcę tego ślubu, ale wszystko mi się wyjaśniło, kiedy ksiądz czytał „Hymn o miłości” św. Pawła. „Miłość łaskawa jest, miłość nie zazdrości” - jak on to czytał, to wiedziałem już, że
wszystko jest w porządku, bo jesteśmy związkiem sakramentalnym.

MuzykTomaniA z Andrzejem Kaźmierczakiem  fot. Mietek Pawlak

Mietek Pawlak: Ciebie to totalnie od muzyki odsunęło. 

Andrzej Kaźmierczak: Tak to prawda, ale do początku lat dziewięćdziesiątych nie byłem nawet w stanie kupić strun, a do tego poznałem dziewczynę, z którą chciałem założyć rodzinę. Nie od razu zrezygnowałem, grałem jeszcze pięć lat po ślubie. Robiłem jakieś koncerty, bo mieliśmy kupę sprzętu, który uzbierał się po latach grania. 

Mietek Pawlak: Było trochę tych gratów. (śmiech) 

Andrzej Kaźmierczak: Tylko jak zapłacić tym ludziom za koncerty, jeżeli wszystkie firmy leżały, a sklepy muzyczne się zamykały? Tkaczyk się zamknął, jego następca się zamknął. W pewnym momencie chciałem sprzedać sprzęt wart czterysta dolarów za dwieście złotych, a nikt i tak nie chciał tego kupić. Wiesz co zrobiłem z tym sprzętem? Oddałem za free. Zadzwoniłem do chłopaków i powiedziałem, że mają sobie zabrać wszystko, co jest w piwnicy. Wszystko jest do ich dyspozycji. Miałem jeden warunek: piwnica do jutra ma być czysta. Trochę ciężko mi było na sercu, bo to były lata bitew o to wszystko, a teraz lekką ręką wszystko oddałem, ale chciałem, żeby to komuś służyło. 

Andrzej Kaźmierczak/fot. Anna Piątkowska
Niech jakiś muzyk z tego korzysta, przecież to bezsensu, żeby to niszczało, kiedy ja nie mam czasu, żeby grać. Potem przyszły lata dwutysięczne i sytuacja muzyków się bardzo poprawiła, na pewno dzisiaj jest lepsza, ludzie sobie jakoś radzą. Ja samodzielnie, bez niczyjej pomocy kupiłem dom w Sopocie, kupiłem samochód i nie brałem żadnych kredytów. Zdążyłem wychować dwoje dzieci, moja żona nie pracowała, bo miała wystarczająco dużo roboty z dziećmi. Nikt nam w niczym nie pomagał i bardzo dobrze. Bardzo się z tego cieszę, bo nikomu nic nie zawdzięczam. Tylko Bogu. Wszystko, co mam, to tak naprawdę jest wypożyczone, bo przecież nie zasługuję na to. Pan Bóg mi tam kapnął, to wszystko należy do niego. Trzeba mieć pokorę w sobie. Człowiek dostaje czasem małpiego rozumu, w początkowym okresie życia i to też jest powód, dlaczego nie wróciłem do muzyki, chociaż mogłem. Cały czas się łudziłem, że wrócimy. Miałem plan powrotu, ale Maniek mi umarł. Bez Mańka nie ruszę. Szukałem skrzypka albo flecisty. Leszek Ligęza też próbował mi znaleźć, ale do dzisiaj cisza. 

Fot. Anna Piątkowska
Tomasz Piątkowski: Z tego, co opowiadasz, bardzo tęsknisz za Cytrusem.

Andrzej Kaźmierczak: No pewnie, ale co minęło, to minęło! Tego się już nie reaktywuje, bo nie ma już Waldka, nie ma Mańka, Kalski nie daje rady już grać. Trzeba mieć energię, a ja tej energii już nie mam. Ja do tej rozmowy musiałem się przygotować, bo przeważnie tylko słucham. Ostatnie lata wypłukały mnie z energii. Tylko właściwe dźwięki mogą człowieka zachwycić. Nie można muzyki robić tylko dla artyzmu albo jakiegoś pokazania swojej profesji. Trzeba ją robić głównie pod emocje. Niektóre przeżycia są tylko jednorazowe, nie znajdziesz drugi raz tych samych emocji. Możesz ich poszukiwać, możesz stworzyć ich imitację, ale to będzie już tylko imitacja. Pusty wewnątrz niczego nie wymyślę. Jeżeli już coś nagrywać, to musi być wyjątkowe, a ja bez energii tego nie zrobię.

Mietek Pawlak: Iskry nie złapiesz, jak nie wjedziesz na salę prób! (śmiech) A jak złapiesz tę iskrę, to będziesz przychodził i grał. Czekam cały czas na ciebie, salka jest gotowa, tylko tę iskrę trzeba w tobie wywołać! (śmiech)



(c) Anna i Tomasz Piątkowscy





2 komentarze:

  1. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten wywiad. Rzuca trochę światła na historię zespołu. Mimo tych wszystkich przejść muzyka Cytrusa przetrwała, a ich kawałki mają setki tysięcy odtworzeń w internecie (więcej, niż niejeden zespół, który święcił sukcesy wydawnicze w latach 80). Tymczasem informacji jak na lekarstwo.

    OdpowiedzUsuń