piątek, 23 sierpnia 2019

"Byliśmy oznaką wolności" - z Józefem Skrzekiem, legendą i ikoną polskiej muzyki rozmawiają Anna i Tomasz Piątkowscy.

Gdyby powstał ranking dziesięciu najbardziej legendarnych muzyków w historii polskiego rocka, Józef Skrzek bez wątpienia znalazłby się w jego czołówce. Założyciel SBB, jednej z najbardziej oryginalnych brzmieniowo grup w historii rocka progresywnego, kompozytor, multiinstrumentalista, muzyczny wizjoner i ikona. Można o nim powiedzieć więcej wielkich słów i żadne nie będzie przesadzonym określeniem dla jego talentu czy artystycznej osobowości. Wielu współczesnych artystów dwoi się i troi, aby uchodzić za gwiazdy muzyki, a Józef Skrzek należy to tych, którzy nie muszą tego robić, bo jego dorobek jest zapisany na stałe na kartach historii polskiej muzyki. Nie musimy dodawać, że Józef Skrzek jest największą gwiazdą, z jaką udało się porozmawiać MuzykTomanii. Cieszymy się ogromnie, że możemy się podzielić zapisem tej krótkiej, ale treściwej rozmowy, która odbyła się przy okazji HRPP Festival 28 października 2018 roku.

fot. Anna Piątkowska


Tomasz Piątkowski: Wystąpisz w duecie z Krzysztof Głuch Oscillate w ramach HRPP Festival 2018 w Toruniu. Jesteś tutaj pierwszy raz? 


Józef Skrzek/fot. Anna Piątkowska


Józef Skrzek: Gram dzisiaj ze składem ze Śląska: Krzyśkiem Głuchem, Andrzejem Ruskiem, Agnieszką Łapką... Jest to fajne spotkanie — drugie albo trzecie. Byłem na Śląsku, kiedy nagle wyciągnęli mnie do tego miejsca — więc w porządku (śmiech). Wiele razy bywałem w Toruniu, dość często w Planetarium, zwłaszcza za życia dyrektora Lucjana Józefa Broniewicza, który niestety nagle odszedł. Mam tutaj wielu znajomych, bardzo różnych. Pamiętam, że te spotkania zawsze były piękne. W Hard Rock Pub Pamela jestem pierwszy raz, a to dlatego, że mnie zaprosił ten skład ze Śląska, kiedy byłem z SBB w Ostrawie, a więc się pozbierałem i jestem. 



Tomasz Piątkowski: Skąd twoje zamiłowanie do syntezatorów i klawiszy? 


Józef Skrzek: Od małego byłem kierowany przez mamę na pianistę. Było oczywiście trochę śpiewania — jakieś śląskie pioseneczki i chóralne śpiewy. Z czasem okazało się, że lubię trochę inne barwy i brzmienia.
Od jakiegoś czasu dużo gram na organach piszczałkowych, do których dołączam syntetyzator albo moog. Kiedy żegnałem kumpli ze środowisk bluesowych np. Jurka Kawalca, w katedrze grały na zmianę organy i harmonijka ustna. Zupełnie jak Dawid i Goliat. To było fantastyczne brzmieniowo i myślę, że trafione w sedno! W tym przypadku były to pożegnania wszech czasów. Nawet Janek, mój brat stwierdził, że brzmienie jest wyjątkowe.



Tomasz Piątkowski: Które momenty w historii SBB uważasz za „historyczne”?


Józef Skrzek: Osobiście najbardziej pamiętam mój koncert urodzinowy w Roskilde, kiedy Mr Bob Marley z dziewczynami zaśpiewał mi „Happy Birthday” (śmiech). To było dla SBB wyjątkowe szczęście znaleźć się wśród tak znakomitych artystów. Zaczynaliśmy od piwnicznego grania (underground), co wtedy było dość mocne stylistycznie. Był to dla nas czas poszukiwania czegoś za żelazną kurtyną — przede wszystkim wolności. Kawałeczek tekstu napisany z pewnym kumplem polskiego pochodzenia z Londynu — Markiem Milikiem na serwetce w kawiarni „Freedom” spowodował polskie stwierdzenie o wolności. Miało to niesamowity wydźwięk, jeżeli chodzi o wszystkie koncerty za żelazną kurtyną. Kiedy graliśmy gdzieś w Europie czy na świecie, ludzie żyli wszędzie własnym życiem i tak zawsze było. My za żelazną kurtyną mieliśmy swoje perypetie, dlatego w tamtych czasach SBB było wznoszone wysoko przez publiczność polską, czeską i węgierską. Byliśmy oznaką wolności.




Tomasz Piątkowski: Był moment, że SBB miało szansę stać się gwiazdą o zasięgu globalnym. Co się stało, że jednak nie w pełni to się wam udało? 





Józef Skrzek: Nagle okazało się, że poszczęściło się nam w jakiś sposób. Być może trzeba było jeszcze wykonać parę ruchów zasadniczych. Jeśli bym nagrał muzykę do filmu „Shout" z Jerzym Skolimowskim i Tonym Banksem z Genesis — film był fenomenalny. Byłem wtedy zakontraktowany, miałem trasę europejską, a wszelkie kontrakty zobowiązują. Z Jerzym zrobiłem później muzykę do filmu „Ręce do góry". Oczywiście, gdyby to działo się na Wyspach, byłoby dużo lepiej, jeśli chodzi o show-biznes. Niestety taki jest ten zawód. Jak umiesz się w tym wszystkim poruszać i z kim się zadajesz — takim się stajesz.
Zostałem w Polsce, mam moją „ojcowiznę” i „bazę” na Górnym Śląsku. Tam, gdzie się urodziłem — tam mam pracownię. Urodziłem się „w doma" w sypialni i tam mam pracownię.


Tomasz Piątkowski: Jak wyglądała twoja współpraca z Czesławem Niemenem? 


Józef Skrzek: Wspaniale! Dostałem zaproszenie od Czesława Niemena, który przygotowywał się do nagrania z niemiecką wytwórnią CBS utworu „Dziwny jest ten świat” w wersji angielskiej. Świetnie zaaklimatyzowałem się w zespole, w którym już był Tomek Jaśkiewicz i Czesław Ratkowski. Podczas spacerów z Niemenem, zwierzyłem mu się na temat SBB. On wtedy zmienił taktykę, przyjął zupełnie nowy skład, nowy aranż - zrobiła się nowa grupa Niemen. Nagraliśmy „Strange is this world” dla CBS, czyli „Dziwny jest ten świat”, „Marionetki” z tekstami Cypriana Norwida, które Czesiek uwielbiał. Doszło jeszcze „Requiem dla Van Gogha”, a potem „Ode to Venus”. Wtedy też pierwszy raz zaśpiewałem z Czesławem. Tak sobie myślałem: „Czesław ma taki brylant w głosie i mam z nim śpiewać?” - ale zaśpiewałem (śmiech). Wielki szacun!




Tomasz Piątkowski: Album SBB “Za linią horyzontu”, który ukazał się dwa lata temu jest albumem wyjątkowym. Został nie tylko nagrany przez oryginalne trio, ale także wzbogacono go o wiele elementów współczesnych, co było dla fanów pewną nowością. 





Józef Skrzek: Jurek wymyślał, całą stylistykę i bardzo siedział przy tej produkcji. Będąc w Stanach, stwierdził, że tam tak grają, ale my raczej chcieliśmy zagrać po swojemu. Ta płyta jest zrobiona na życzenie Trójki i jest naszym kompromisem, próbą tego, czy siebie rozumiemy. W ramach zamknięcia kontraktu trzeba było nagrać płytę, to nagraliśmy ją we dwóch z Anthimosem. Brzmieniowo jest wyjątkowa, ale to jest nisza — progresywny rock na takiej granicy, której nie potrafię określić.
Niedawno dostałem wiadomość od Dyrektora Radia Opole, że 15 listopada ma wyjść koncertowe wydanie płyty SBB z Filharmonią Polską. Wystąpił na niej oryginalny skład: Ja, Piotrowski i Anthimos. To jest w dalszym ciągu muzyka w stylu osobliwym — w sumie cały czas była, tylko że ona najczęściej bywała trochę taka, jakie są mody. Niesamowita sytuacja! My nie gramy stale, mieliśmy dwie dekady pewnej luki - od lat siedemdziesiątych i dopiero w nowym wieku znowu zaczęliśmy grać. Z innym bębniarzem co prawda, bo Jurek próbował być w Stanach, gdzie dziś mieszka. Zespół się kula lekko. Czasami coś sobie zagra . Teraz będziemy grać 11 listopada w Warszawie, utwór „Dziwny jest ten świat”.


Tomasz Piątkowski: Czy można powiedzieć, że rock progresywny jest w Polsce gatunkiem będącym w zaniku?


Józef Skrzek: Zanika. Nie chwyta to, bo ludzie przerzucają się na disco polo, na bardziej „zjadalne” dźwięki typu bum bum bum i to się sprzedaje. Trudno jest dziś wyżyć  komuś, kto jest zawodowcem.

SBB (Józef Skrzek, Jerzy Piotrowski, Apostolis Anthimos /fot. Lesław Sagan, źródło: EAST NEWS

Anna Piątkowska: Popularność disco polo wynika z nachalnej promocji, czy popytu na taką muzykę?


Józef Skrzek: Jedno napędza drugie — ja bym to tak odebrał. Wchodząc w pewne rejony muzyki, trzeba mieć pomysł, wyobraźnie, żeby to było otwarte, a ludzie najczęściej traktują muzykę użytkowo – ona się „kula”. Disco polo jest raczej polkowe ale coś podobnego stylistycznie pojawiło się w każdym kraju. To jest muzyka „folkowa z młotkiem", tam leci np. „wlazł kotek na płotek...” i uderzenia młotka. Masz! Załatwione, po weselach idziemy grać (śmiech)! Nie spłycam tego jednak. Jest wielu fantastycznych artystów i tego trzeba się trzymać.


Tomasz Piątkowski: Jak się czuje ktoś, kto jest dziś uważany za wielką legendę i ikonę rocka w Polsce?


Józef Skrzek: Cieszę się, że żyję (śmiech).



Współpraca redakcyjna Izabela Sanocka
(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz