środa, 15 maja 2019

TAU: "Wybrałem drogę robienia muzyki rap ze słowem, które może pomóc człowiekowi" [Wywiad]

Piotr Kowalczyk (TAU) to postać bardzo dobrze znana na rynku hip-hop w Polsce. Jeszcze jako Medium w latach 2010-2013 z sukcesami współpracował z wytwórnią Asfalt Records nagrywając z takimi raperami jak O.S.T.R, Bisz czy Te-Tris. W 2013 roku z momentem odejścia z Asfalt Records Kowalczyk opublikował ponad czterdziestominutowy wywiad, w którym opowiedział o swoim nawróceniu. Pod koniec tego samego roku przyjął nowy pseudonim - TAU.
Pomimo tych zmian, raper w niczym nie stracił z kunsztu posługiwania się słowem, do jakiego przyzwyczaił nas jako Medium. Tuż po rozstaniu z jedną z najbardziej prężnych wytwórni muzycznych, Kowalczyk założył własną - Bozon Records, pod której szyldem wydaje płyty z muzyką określaną przez niektórych jako „rap chrześcijański". Jego album „ON” w 2017 roku dotarł do pierwszego miejsca listy sprzedaży OLiS stając się jednocześnie pierwszym z gatunku rapu chrześcijańskiego, któremu udało się tego dokonać w Polsce.
My rozmawialiśmy z Tau przy okazji jego koncertu w londyńskiej Scali, gdzie wystąpił w ramach „Beats of Mercy vol.1”.  

Fot. Mirek Kraszewski

Anna Piątkowska: Twoje nawrócenie to był proces, czy nastąpiło gwałtownie, pod wpływem chwili? 

TAU: Samo nawrócenie oznacza odwrócenie się od czynów ciemności czyli próba wydostania się z rzeczywistości grzechu. Na co dzień żyłem z brakiem świadomości tego, że żyję życiem grzesznym. Fascynował mnie świat nadprzyrodzony, który jest przepełniony grzechem. Nie uznawałem samego grzechu jako pewnej rzeczywistości, dla mnie on był tylko słowem i terminem chrześcijańskim. Chrześcijaństwem również gardziłem i nienawidziłem jako struktury czy systemu. Myślałem, że jest to system filozoficzny - miałem po prostu zakłamane pojęcie na temat katolicyzmu. Nawrócenie, jako metanoja, czyli zmiana myślenia, u mnie następowała w długim procesie. Natomiast ten nagły zwrot akcji, kiedy postanowiłem, że muszę coś zrobić ze swoim życiem wydarzył się w takim momencie, kiedy bardzo nisko upadłem moralnie.

Dzięki temu, że miałem depozyt wiary w postaci chrztu i bierzmowania, ale również nauk Bożych - to mnie uratowało - ta ukryta iskra, w moim wnętrzu, która wskazała mi drogę powrotu do normalności. Byłem bardzo pogubionym człowiekiem, bo miałem pseudonim Medium, co już mówi samo za siebie. Próbowałem wywoływać duchy, fascynowało mnie wychodzenie z własnego ciała, świadome śnienie, kontrola świadomości, podświadomości, systemy karmiczne, obce cywilizacje, satanizm, okultyzm, spirytyzm, magia, czary, przekleństwa, wróżbiarstwo… Mógłbym tutaj jeszcze długo wymieniać. Ja nie mówię tego, w celu promocji tych “zabiegów”, ale żeby nakreślić jak wiele jest zagrożeń, które mogą zniewolić współczesnego człowieka. Mój powrót do Kościoła był spowodowany właśnie moim niskim upadkiem moralnym. On mi pokazał dopiero, co tak naprawdę dzieje się w moim życiu, bo używki, nieczystość seksualna czy inna, to był tylko wierzchołek góry lodowej, a cała najgorsza cześć została ujawniona poprzez praktykę duchową czyli to, że byłem bardzo głęboko zniewolony demonicznie, można powiedzieć: opętany. Stąd moje radykalne podejście do wiary, do chrześcijaństwa, do tego, że głoszę Chrystusa. Mam w tym swoją tożsamość, jestem w tym bardzo wolny.

Anna Piątkowska:Po tym wszystkim zmieniłeś także swój pseudonim artystyczny? 

TAU: To było konieczne. Słowo Boże mówi, że jeśli nie narodzimy się na nowo za życia, to nie wejdziemy do Królestwa Niebieskiego. Przekładając to na nasze rozumienie, chodzi o to, że po śmierci nie zostaniemy zbawieni, jeśli nie narodzimy się na nowo za życia. Narodzenie się na nowo jest właśnie tą metanoją - zmianą myślenia. To, co było dla mnie przekleństwem w życiu, muszę zacząć rozumieć jako błogosławieństwo.
Muszę wszystkie moje nawyki, moje postawy, moje myśli, moje przyzwyczajenia – po prostu przemienić. Stąd również chciałem tak radykalnie “przemienić” swoje pseudonim – z Medium na Tau. Medium to osoba wywołująca duchy, a Tau to krzyż, symbol zbawionych, ostatnia litera alfabetu hebrajskiego, przedostatnia greckiego; święty Franciszek posługiwał się symbolem TAU. W Biblii jest zapisany jako TAV. W “Apokalipsie” św. Jana aniołowie nakreślają ten znak na czołach ludzi, którzy w dniach ostatecznych mają być ocaleni. Przez zmianę mojego pseudonimu otworzyłem nowy rozdział w swoim życiu. Zmiana pseudonimu to był manifest tego, że zaczynam wszystko na nowo. Od tego wszystko się zaczęło.
Anna Piątkowska: Niedawno, po czterech latach braku aktywności umieściłeś na profilu facebook’owym Medium kilka informacji o swojej najnowszej płycie. Jak to rozumieć, bo niektóre portale internetowe już obwieszczają powrót Medium? 

TAU: Tuż po nawróceniu– to jest takie szumnie słowo, ale to było w czasie mojego zmagania się ze sobą, kiedy to na początku jest euforia i człowiek podchodzi do wszystkiego bardzo emocjonalnie i wszystko jest nowe. Nie znałem terminologii, bo przecież nigdy nie żyłem świadomie w Kościele katolickim - to był dla mnie tylko jakiś obrządek i nie żyłem we wspólnocie, nie rozumiałem, że w tym jest głębia, nauczanie, skarbiec wiedzy czy depozyt, tak jak wcześniej wspomniałem. Po tamtym czasie stworzyłem projekt, który zatytułowałem Egzegeza. Egzegeza to jest nauka badająca święte pisma. Wtedy fascynowała mnie symbolika słowa i znaczenia tych słów. Więc wybrałem projekt Egzegeza jako projekt przejściowy między zmianą pseudonimów. Jako artysta bardzo mocno identyfikuję się z moją sztuką - ona jest odzwierciedleniem mojego życia oraz esencją tego, co przeżywam.
Anna Piątkowska: Album Egzegeza “Księga słów” powstał w bardzo krótkim czasie...

TAU: Napisałem go w dwie noce. Wymyśliłem do tej płyty teledysk piętnastominutowy, koncepcje płyty, tytuły, nazwy utworów. Mój artyzm najbardziej objawia się w przestrzeni słowa. W takim sensie, że ja uwielbiam wymyślać spójne koncepcje, które mają wiele znaczeń. Wiadomo, że dla niektórych muzyka rap może nie być formą sztuki, ale jeśli zaczynamy ją zgłębiać, to okazuje się, że jest sztuką. Najlepiej czuję się w przestrzeni pisanego słowa. W ramach ciekawostki powiem, że niedawno zrobiono badanie… 

Anna Piątkowska: Właśnie uprzedzasz moje kolejne pytanie (śmiech). 

TAU: Byłem zdumiony, a z drugiej strony szczęśliwy.

Anna Piątkowska: Znalazłeś się na czele rankingu polskich raperów, którzy posługują się największą ilością unikatowych słów. Ranking powstał na podstawie badania Mateusza Sawki. Okazuje się, że przegrywasz w tym zestawieniu jedynie, i to już poza swoją konkurencją, z Adamem Mickiewiczem. 

TAU: Po drodze, żeby nabrać pokory włączyłem sobie “Pana Tadeusza”. Zdumiewający jest tam język jakim posługuje się Adam Mickiewicz. 

Anna Piątkowska: Skąd u Ciebie ten talent do posługiwania się słowem? 

TAU: Pochodzę z rodziny intelektualistów i erudytów. Moi dziadkowie byli profesorami języka polskiego, rektorami, lekarzami, nauczycielami, działaczami. To byli niezwykli ludzie, którzy mieli wkład w rozwój kultury lokalnej i w pewnym sensie również ojczystej, jako całości. Jako dziecko przychodziłem na dyktando czy wypracowanie do mojej babci. Babcia mi opowiadała o literaturze, dbała o higienę mojego języka – w ten sposób rozkochała mnie w słowie pisanym i mówionym. Niestety, nie rozkochałem się nigdy w czytanym słowie. Nie mam wyrobionego w sobie nawyku, że chwytam książkę i czytam. 

Anna Piątkowska: Talent do słowa masz w takim razie wrodzony? 

TAU: Po prostu każdy z nas ma jakiś talent. Dzisiaj jedno z czytań podczas Mszy mówi o tym, że Kościół to jest jedno ciało, a każdy z nas jest innym członkiem tego ciała. Jedni mają dar uzdrawiania, drudzy prorokowania, jeszcze inni jakiś inny dar. Ja nie mam ogromnej wiedzy, takiej światowej, bo byłem “leserem” w szkole i przechodziłem z klasy do klasy, bo ściągnąłem. To wynikało z dysfunkcji rodzinnej - jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Mieliśmy bardzo smutne dzieciństwo pod wieloma względami. Oczywiście to nie była nasza wina - po prostu wychowaliśmy się w środowisku biedy moralnej i materialnej. W tym wszystkim znalazłem jakąś tratwę i tą tratwą była pasja do teatru, filmu, i muzyki.
Należałem do grupy teatralnej, pisałem wiersze, grałem w reprezentacji mojego miasta w koszykówkę, piłkę nożną, recytowałem wiersze, komponowałem muzykę. Fascynowało mnie wiele rzeczy i to mnie utrzymało przy życiu, bo jak wracałem do domu, to zastawał mnie opłakanym widok: biedy, agresji, braku zrozumienia i miłości. Przez całe dzieciństwo nie słyszałem słów “kocham cię”, nie miałem kontaktu psychofizycznego z rodzicami. To są aspekty, które na starcie “wyrywają człowiekowi serce”. Tacy ludzie chodzą po ulicach. My patrząc na takich ludzi powinniśmy patrzeć przez ten pryzmat “wyrwanego serca”. Jego postawa, którą, mówiąc technicznym terminem, emituje, a którą zauważamy, jest wynikiem dysfunkcji wewnętrznej. Płytkim jest patrzenie na człowieka jedynie przez pryzmat jego zachowania czy gustu. To pokazuje tak naprawdę naszą własną płyciznę. 

Anna Piątkowska: W którym momencie zauważyłeś, że poprzez muzykę wpływasz na innych? 

TAU: Z racji moich zdolności władania słowem, mam również zdolność manipulowania ludźmi. Oczywiście manipulacje rozróżniamy na dobrą i złą. Dobra manipulacja jest prewencyjnym wariantem zachowania. Kiedy nie ma już możliwości dyplomatycznego załatwiania sprawy, wówczas używamy języka manipulacji pozytywnej, by na przykład wyciągnąć dziecko z kłopotów. Ja wówczas, jako Medium, wykorzystałem swój dar do manipulowania ludźmi, by mnie kochali jako artystę. Sekwencja zdań, które układamy może w sposób realny i fizyczny formatować ludzki umysł.
Fot . Mirek Kraszewski 
Szczególnie taki, który nie zwraca uwagi na słowo, bo uważa, że słowo jest tylko słowem. Podczas gdy słowo ma moc i dobrze to wiemy. Szczególnie Boże Słowo. Zatem, kiedy się nawróciłem pytałem się Boga w jaki sposób mogę dotrzeć do ludzkiego serca, aby przekazać kluczowe dla naszego życia prawdy – prawdy Ewangelii. Wszystko finalnie tak naprawdę sprowadza się do tego, że człowiek powinien pójść się wypowiadać, pomodlić, czytać Słowo Boże, pokutować i zgłębiać naukę Kościoła Katolickiego. Zadanie polegało na tym, aby ułożyć utwór, który to wszystko będzie zawierał, bo dla ludzi, poprzez propagandę medialną, te elementy, które wymieniłem stały się trywialnym reliktem przeszłości, podczas gdy w rzeczywistości są one narzędziami, które prowadzą nas do zbawienia. Pytałem się więc Boga, co mam zrobić. To była metoda prób, błędów i setek podejść, aż w końcu znalazłem dzięki łasce sposób, by mówić prostym językiem. Dostrzegłem też, że należy nazywać rzeczy po imieniu.

Fot. Mirek Kraszewski

Anna Piątkowska: Tak jak to zrobiłeś wypowiadając się w słynnym video, które wykorzystała TVP pod tytułem „Ratujmy dziki”? 

TAU: Tak jak między innymi w akcji „Ratujmy dziki”. Należy nazywać rzeczy po imieniu. Pytałem Boga, czy mogę pokolorować to jakaś emocją. Emocje są produkowane w mózgu. Człowiek przeżywa średnio siedemdziesiąt cztery emocje dziennie, nauka rozpoznaje ich około trzystu czterdziestu, a więc miałem całą paletę emocji, które mogłem dobrać, by pokolorować ten przekaz i wybrałem właśnie takie. Podobnie jest z pisaniem tekstów – koloruję emocją, przyprawiam akcentem i mieszam kompozycją.
Anna Piątkowska: Odpowiadasz też za wszystko inne, bo z tego, co wiadomo jesteś perfekcjonistą, jeśli chodzi o swoje projekty muzyczne. 

TAU: Czuwam nad wszystkim: montuję teledyski, komponuję muzykę, piszę teksty, nagrywam, realizuję, miksuję. Każdy z tych elementów procesu produkcji jest ważną składową całego dzieła. Nie można zaniedbać choćby jednego z nich. W dziele ewangelizacyjnym, bo w takim pogańskim, zwykłym i światowym śpiewaniu, to “róbta co chceta”.

Fot. Mirek Kraszewski
Anna Piątkowska: W twoich wywiadach jednak nie zawsze wprost mówisz o swojej muzyce jako dziele ewangelizacyjnym. Czy wynika to z obawy przed zaszufladkowaniem cię jako rapera chrześcijańskiego? 

TAU: Nie mam żadnych obaw! Ja się boję tylko diabła. Nazywam rzeczy po imieniu. Był także czas, kiedy mówiłem, że “nie jestem chrześcijańskim raperem- jestem chrześcijaninem, który robi rap”. Ale to jest bzdura. Wszystko, co jest w mojej przestrzeni, jest chrześcijańskie, bo ja to “namaszczam” swoją obecnością, a dotykając tego sprawiam, że to jest chrześcijańskie. Jeśli poświęcę swój samochód, to staje się on chrześcijański.
Jeśli mój dom jest ubrany w wizerunki religijne – wówczas w pewnym wymiarze staje się domem chrześcijańskim. Oczywiście trzeba tutaj uważać, bo łatwo można wejść w myślenie magiczne, dlatego tu pomaga mi nauka katolicka. Natomiast, czy mój rap jest chrześcijański? Jest! Jeśli nie nazwę swojego rapu chrześcijańskim to tak, jakbym nie miał twarzy. To jest twarz tego projektu. Czyli jaki jest twój rap? Ja mam się domyślać, jaki jest mój rap? Ewangelii nie można się domyślać! W Ewangelii można się domyślać poprzez przypowieści, ale samej jako takiej - nie. Tam jest dopiero moc i petarda. Moje teksty to jest nicość w porównaniu do jednego słowa, które wymawia Bóg na kartach Ewangelii. Tam za słowem kryje się żywa i realna moc Boga. To jest niesamowite i fascynujące. 

Anna Piątkowska: Twoją najnowszą płytę zatytułowałeś “Księga pszczół”. Skąd pomysł na taką koncepcję i zainteresowanie tematyką pszczół? Ciekawe są również tytuły utworów, bo każdy z nich to nazwa jakiejś ulicy. 

TAU: Jako twórca przemieszczam się pomiędzy formami. Miałem czas fascynacji pszczołami. Pszczoła jako najbardziej pracowite stworzenie na planecie, musi przelecieć trzydzieści tysięcy kilometrów, aby zebrać jeden kilogram miodu. Czyli musi oblecieć kulę ziemską dookoła, dla tego kilograma miodu. Pszczoły żyją w grupach – rojach, bronią swego ula, zbierają nektar, z którego korzystają inni. Główną postacią w ulu jest królowa, która jest pewnym fenomenem, bo jako jedyna ma zdolność rozmnażania się i produkcji feromonu, którym naznacza pszczoły, dzięki któremu pszczoły mogą się rozpoznawać w społeczności i bronić, gdy dochodzi do napadu szerszeni lub os. Królowa jest chroniona przez pszczoły, bo w okresie rozrodczym produkuje od dwóch do pięciu tysięcy jajek i naznacza przy tym je wszystkie swoim feromonem. Wiemy, kto jest tą “Królową” w chrześcijaństwie. 
Anna Piątkowska: Moje skojarzenie z tym pomysłem było nieco inne. Szukałam źródeł twojej inspiracji w Starym Testamencie. Jest taki fragment w Księdze Sędziów o tym, że Samson odnajduje miód w padlinie lwa, gdzie zagnieździł się rój pszczół i się tym miodem posila. Nie wiem skąd mi to akurat przyszło do głowy, może ze względu na ciekawy projekt pudełka w limitowanej wersji płyty. 

TAU: Kształt pudełka to pojedyncza komórka plastra miodu. Jeśli chodzi o ulice, to zastanawiałem się w jaki sposób mogę poprowadzić odbiorcę w przestrzeń, w której on sięgnie do walorów i zdolności kreatywnych w swoim umyśle. Żyjemy obecnie w dobie odtwarzania. Ludzie chcąc się czegoś dziś dowiedzieć sięgają po smartfon. W związku z tym przestali być oryginalni i kreatywni przez to, że mają informacje na wyciągnięcie ręki. Ja kiedyś robiłem gry planszowe, kolekcjonowałem kapsle – robiłem takie rzeczy, które bardzo rozwijały moją wyobraźnię i kreatywność. Dlatego mój syn na przykład, nie ma telefonu i nie będzie go miał dopóki nie będzie odpowiedzialny. Dzięki temu gra na fortepianie, gra w klubach w koszykówkę, jeździ na nartach, żegluje, jeździ na hulajnodze, rysuje, śpiewa, tańczy. Jest uśmiechniętym i energicznym chłopcem, pełnym werwy i życia. Modlimy się razem, rozmawiamy o seksie, pszczołach, wszechświecie i on to rozumie. Jeśli chce sobie zagrać, to gra półtorej godziny w ciągu tygodnia na Play Station w FIFE albo NBA i tyle. On nie potrzebuje więcej.

Fot. Mirek Kraszewski
Wracając do pszczół. Muzyka rap jest muzyką blokowisk, muzyką ulic. Ja jestem kojarzony ze środowiskiem proletariatu. Nie bez kozery noszę łysą głowę. Chcę się identyfikować z nimi, chce się czuć jednym z nich, bo jestem jednym z nich. Kiedy ktoś słyszy "ulica”, to kojarzy mu się z czymś szarym, mokrym, gdzie coś po niej jeździ lub chodzi. Ulica w skrócie to “ul”. Jedni przejdą, przemkną po tej ulicy, a inni sięgną ręką do tego “ula” po nektar. Ten drugi typ odbiorcy zyska, a ten pierwszy nie. Stąd „ul”, który nawiązuje do ulicy. Mamy więc tutaj do czynienia z dwoma typami postrzegania rzeczywistości: płytkim i głębokim. 

„Pszczoła” jest symbolem Ducha Świętego, a “księga” mówi o tym, że każdy z nas jest jak księga i może dać się przeczytać lub nie. Cała oprawa graficzna i historia związana z pudełkiem, to aspekt czysto estetyczny i artystyczny, który mnie fascynuje. Przepraszam, że to powiem, ale nie widziałem piękniej wydanej płyty już bardzo dawno (śmiech). To jest limitowana edycja, ponieważ zawiera dużo dodatków, które były bardzo kosztowne. Nie wiadomo czy wyjdziemy na zero po produkcji tej płyty, chociaż cena jest dość spora, bo koszt produkcji był bardzo duży. Ufam Bogu, że wyjdziemy na zero. W środku są puzzle, jest też pewien system pomocniczy dla odbiorcy i kilka takich narzędzi, które człowiek może wykorzystać, żeby wzrastać. 

Anna Piątkowska: Jako artystę, który nie boi się mówić prawdy, dotyka cię też problem "hejtu". Zwłaszcza, że otwarcie deklarujesz się jako chrześcijanin. W jaki sposób udaje ci się walczyć z tym zjawiskiem? 

TAU: Jest taki fragment z Ewangelii, kiedy Apostołowie po biczowaniu się cieszą z tego, że mogli “trochę wycierpieć za Chrystusa”. Ja się z tych negatywnych reakcji cieszę, bo jeśli tego wszystkiego nie byłoby, to oznaczałoby to, że idę złą drogą, bo diabeł się nie wścieka. Jeśli się wścieka, to jest świetnie.
Dopóki się wścieka, czuję się bezpiecznie, że nie głoszę herezji. Bardzo dużo negatywnych komentarzy jest czyszczonych na naszych profilach, a jest ich zdecydowanie więcej niż widać. Robimy tak, dlatego żeby nie gorszyć ludzi. To są zazwyczaj wulgaryzmy i sformułowania, których nie przystoi cytować, czy patrzeć na nie. Człowiek nie powinien patrzeć na zło. “Nie dotykajcie się zła” “Niech nawet mowy nie będzie o złu”. Ja mam unikać zła, a nie go analizować. Ja mam analizować dobro, bo jest powiedziane “zło dobrem zwyciężaj”. 

Anna Piątkowska: Ten sam ranking, o którym wspomnieliśmy wcześniej, pokazał na przykładzie USA, że raperzy w ostatnich latach przestali używać unikalnych słów w swoich tekstach, ponieważ hip hop skomercjalizował się na tyle, że chcąc pozostać na rynku muzycznym raperzy muszą iść w powtarzalność słów zamiast różnorodność. Czy zaobserwowałeś podobne zjawisko na rynku polskim? 

TAU: Myślę, że jest dużo znaków na ziemi i niebie mówiących o tym, że powinniśmy szykować swoje dusze. Jeśli w przestrzeni słowa ludzie przestali dostrzegać wartość, to nie ma drogi wyjścia. Słowo stworzyło świat i jeśli jad został wypuszczony w przestrzeń słowa, to jest to jakiś przepotężny znak czegoś, co się zbliża. Wiemy, że Boże Słowo przenika dogłębnie i jest jak miecz obosieczny, potrafi przerwać każde więzy ciemności związane poprzez moc słowa nieczystego.

My musimy implikować Słowo Boże w przestrzeń publiczną. Wiąże się to między innymi z tym, żeby nazywać rzeczy po imieniu. Musimy mówić wprost: Chrystus, Ewangelia, spowiedź, grzech, piekło, potępienie, diabeł… To wszystko trzeba wpuszczać jak odtrutkę do przestrzeni publicznej. Jeśli nie będziemy tego robić, to ta trucizna będzie mutować, przybierać na sile i zmieniać kierunki. To będzie armagedon. Ludzie sami zniszczą się słowem.

Anna Piątkowska: Mówisz “Słowo Boże”, ale przecież hip-hop jest takim gatunkiem, który mówi wprost o rzeczywistości. 

TAU: Coś uporządkujmy najpierw. Hip-hop to subkultura, która składa się z kilku elementów: muzyka rap, b-boying czyli taniec breakdance, DJing czyli sztuka poruszania się na płytach winylowych i gramofonach oraz graffiti. To są cztery elementy, które składają się na subkulturę hip-hop. Czyli gdy mówimy o muzyce – mówimy rap - tak dla uporządkowania. Ja byłem hip-hopowcem – hip-hop był dla mnie religią. Ja byłem gotów zabić za hip-hop. Tak jak kiedyś punki, skinheadzi czy dzieci-kwiaty- tak samo był hip-hop. Wszelkie subkultury czyli świat we wszechświecie - byle się odróżnić. Hip-hopu nie ma – hip-hop umarł!
Żyje tylko w głowach i sercach niewielu ludzi. Dziś rap został wykorzystany do tego, żeby zarabiać pieniądze. Nie ma już tańca breakdance w tym wszystkim graffiti czy DJingu. Nie mówi się już o jedności, strukturach i społeczeństwie, rapie czy zasadach. Jak było w rapie – „each one teach one” – przekazuję wiedzę i motywuję brata. Nie ma! Został już tylko rap, który mówi o niczym. Ja jestem ponad tym wszystkim, ponieważ po co mam się poruszać w czymś, co jest martwe. Ja wybrałem drogę robienia muzyki rap ze słowem, które może pomóc człowiekowi. Nie tylko na poziomie moralnym, ale też głębszym- duchowym, bo może go prowadzić do Boga Wszechmogącego, który stworzył wszechświat, prawo grawitacji, zwierzęta, ludzi, słowo czy dźwięk, który teraz dociera do naszych uszu. On to wszystko stworzył i powołuje ludzi, którzy pokazują jak dojść do tego Boga. To jest moja definicja tego, co robię.

Fot . Mirek Kraszewski

Anna Piątkowska: Dziękuję  za rozmowę. Czego ci na koniec życzyć? 

TAU: Radości - radość jest błogosławieństwem. Pogody ducha, momentu oddechu i odpoczynku - to jest to, czego mi brakuje. Zaraz ruszam w trasę. Będzie trzydzieści koncertów: Polska, Irlandia, Szkocja, Stany Zjednoczone potem festiwale, robię fundację, markę odzieżową, a przecież przede wszystkim jestem ojcem i mężem, pracodawcą, tworzę teksty, robię muzykę i prowadzę studio.

Fot. Mirek Kraszewski

MuzykTomaniA składa podziękowanie Mirkowi Kraszewskiemu za
przekazanie zdjęć na potrzeby wywiadu.



***



(c) Anna i Tomasz Piątkowscy
Współpraca  redakcyjna Izabela Sanocka

niedziela, 14 kwietnia 2019

"Nie chodzi o to, żeby każdy myślał tak samo, ale aby szukać mostów" - rozmowa z Krzysztofem Trebunią-Tutką i Anitą Rysiewską o płycie "Duch Gór"

W 2016 roku ukazała się płyta „Duch Gór”, którą zespół Trebunie Tutki nagrał z Quintetem Urmuli z Gruzji.  Album zawiera dwanaście utworów, które opowiadają o tym wszystkim, co wspólne u mieszkańców gór, niezależnie od szerokości geograficznej, z której pochodzą. Niepowtarzalny klimat płyty został dostrzeżony i doceniony przez wielu krytyków muzycznych. Co ciekawe, wśród nich znaleźli się i tacy,  których delikatnie mówiąc, do fanów tego rodzaju muzyki nie można zaliczyć. MuzykTomaniA  tylko w pięćdziesięciu procentach pochodzi z Podhala, a więc tylko połowa z nas rozumie i czuje kulturę skalnego Podhala na tyle, na ile potrafią ją zrozumieć Górale. Kiedy jednak słuchamy "Ducha Gór", to dźwięki tej płyty docierają do najodleglejszych zakątków naszych emocji i potrafią wzruszać nas oboje. Można by śmiało pokusić się o stwierdzenie, że każdy ma w sobie ukrytą góralską duszę. Szacunek dla tych, którym udało się ją odkryć i obudzić. 


Fot. Archiwum Zespołu
Ania Piątkowska: Jak doszło do tego kolejnego spotkania międzykulturowego, skąd taki pomysł? 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Spontaniczne muzykowanie z przedstawicielami innych, często odległych mentalnie i geograficznie kultur praktykujemy od lat przy okazji różnych festiwali. Tutaj chodziło o coś więcej, aby cały projekt był przemyślany, spójny. Spotkanie z Gruzinami wymyśliła Anita, manager zespołu, prywatnie moja żona. Mimo, że nie jest góralką, doskonale czuje naszą muzykę i góralszczyznę. Opisała wszystko w projekcie i zaprosiła do współpracy wydawnictwo płytowe Unzipped Fly. 

Anita Rysiewska: Najważniejszym przesłaniem i ideą, która od początku towarzyszyła zespołowi, choć może nie od razu zdefiniowaną, jest to, że muzyka naprawdę łączy. Siadamy wspólnie przy stole, dzielimy się przysłowiowym chlebem, pijemy dobre wino, rozmawiając o rodzinie, miłości, zdrowiu i pokoju. To najważniejsze, uniwersalne sprawy. Cały czas kusiło nas, żeby sięgnąć jeszcze dalej, do początków tego, co wszyscy mamy w sercach, nawiązać do najstarszych tradycji, duchów przodków, magii Zakopanego i Tatr. To cały czas gdzieś się przewijało w twórczości Krzysztofa. Potrzebowaliśmy takiej klamry.

Krzysztof Trebunia-Tutka: Zwykle piszę „do szuflady”, gromadzę melodie i teksty, które czekają na swój czas. Nie ukrywam, że tęsknota za tym, co minęło, szacunek dla naszego dziedzictwa często się w nich pojawiają, ale w dzisiejszych czasach mało kogo to zajmuje. Szukam bratnich dusz i porozumienia przez muzykę, a każde spotkanie jest dla mnie bardzo inspirujące. 

Anita Rysiewska: Zakopane jest miejscem spotkań wielu górali z różnych części świata. Bywamy na imprezach o charakterze regionalnym, spotykają się górale z różnych części świata. Wydają się tacy sami, bo mentalność góralska niezależnie od szerokości geograficznej jest podobna. Szukamy tych jej najpiękniejszych przejawów, bo są i te gorsze, choćby wspomniana hermetyczność. W niej też można znaleźć jakiś specyficzny wdzięk, może nawet klucz do rozumienia góralszczyzny. Wpadłam na pomysł, że nic tak pięknie nie zobrazuje charakteru góralskiego i klimatu najdawniejszej góralszczyzny, jak zderzenie z drugą prastarą kulturą - gruzińską.

Fot. Archiwum Zespołu

W zrealizowaniu tego pomógł nam Instytut Adama Mickiewicza i Radiowa Dwójka. Zaprosiłam do współpracy zaprzyjaźnionego z nami producenta z Warszawy – Karola Czajkowskiego. Szukaliśmy z Krzysztofem partnera ze strony gruzińskiej - zespołu, który byłby w jakiś sposób podobny do Trebuniów. Mieliśmy trochę falstartów, bo szukałam na własną rękę, w sieci, korespondowaliśmy z Gruzinami zajmującymi się muzyką. 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Obserwowaliśmy różnych interesujących artystów, a rozwiązanie było bardzo blisko...

Anita Rysiewska: Zależało nam, żeby to był ktoś, kto w sposób podobny podchodzi do swojej tradycji, czyli tak, jak Krzysztof sam o sobie mówi „jest opętany wolnością i spętany tradycją”. Poszukiwaliśmy kogoś, kto tak to czuje, ale jednocześnie nie boi się eksperymentów, aby nie tylko bazować na tradycji, ale iść dalej, aby pojawiła się pewna świeżość, wynikająca z kontynuacji tradycji i nowe na nią spojrzenie. Karol Czajkowski przypomniał nam o Quintecie Urmuli z Tbilisi, który Krzysztof miał okazję poznać na festiwalu Nowa Tradycja w Warszawie, i to był strzał w dziesiątkę.


Krzysztof Trebunia-Tutka: Kiedy pojechaliśmy z Anitą i z Karolem do Gruzji na taki trochę rekonesans, żeby się poznać i omówić szczegóły, okazało się, że już na pierwszym spotkaniu zaczęliśmy wspólnie grać, śpiewać. Potem były wspólne biesiady i wycieczki, a nawet wyprawa w góry.

Anita Rysiewska: Pisząc projekt, marzyłam jak to będzie wyglądać, a potem okazało się, że rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania, powstało coś wyjątkowego, wzruszająca opowieść o życiu, miłości, śmierci, ale niepozbawiona humoru i brawury, właściwej góralom. Bardzo zależało nam, aby pokazać pokrewieństwo tańca góralskiego, jego energii. W tańcu góralskim zawsze dominuje mężczyzna, ale w najpiękniejszy sposób, bo tańcząc — popisuje się przed kobietą. Gruzini to górale z krwi i kości, a każdy góral, jeżeli nie jest wytrawnym tancerzem, to nie będzie tańczył, bo on musi tańczyć najlepiej na świecie (śmiech).

Fot. Archiwum Zespołu
Zgodnie z tą zasadą, nasi Gruzini długo się wzbraniali, ale okazało się, że teraz nawet sami aranżują taniec, chętnie i żywiołowo tańczą na koncertach. Tańczy najmłodszy i najstarszy muzyk w Urmuli, razem z Krzysztofem. Na koncertach, oprócz dialogu muzycznego, widać też to pokrewieństwo w tańcu, to jest taka energia, że przechodzą ciarki. W szufladzie Krzysztofa znalazło się kilka takich utworów, które idealnie się do tego nadawały. 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Dato Ratiani doskonale zna się na tańcach gruzińskich z różnych regionów jest instruktorem tańca i kierownikiem zespołu tanecznego, ale trochę na początku się krygował, mówiąc że w zespole pełni role wokalisty i basisty(śmiech)

Anna Piątkowska: Na You Tube dostępny jest fragment nagrany dla TVP Kultura, gdzie widać ten wasz wspólny taniec.

Anita Rysiewska: Polecam też nagranie TVP Kultura z ubiegłego roku, koncert „Duch Gór”, który został nagrany podczas Festiwalu EtnoKraków/Rozstaje w przepięknym kościele Augustianów.


Anna Piątkowska: Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, z tego, co czytałam, a w każdej podkreślane jest to, że te dwa światy się łączą i to jest największa wartość płyty „Duch Gór”. Trudno się z tymi opiniami nie zgodzić słuchając tej płyty. Rozumiem, że na album „Duch Gór” od waszej strony Krzysztof pisał teksty? 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Tak, teksty i muzykę, ale wykorzystałem też dwa teksty napisane wspólnie z moim ojcem - „Hej Giewoncie” i „Powstańcie przodkowie”. Napisałem też do nich muzykę, a Gruzini pomogli nam go wykonać.

Anita Rysiewska: Namawiamy naszych Gruzinów ukochanych, żeby „Hej Giewoncie” wykonywali po polsku, ponieważ kiedy rozgrzewają głos przed koncertem — śpiewają go przepięknie z nienagannym akcentem polskim!


Krzysztof Trebunia-Tutka: Mają taki niesamowity słuch muzyczny, że słyszą te wszystkie sylaby, akcenty, a ich głosy przepięknie współbrzmią. 

Anita Rysiewska: Opanowali też do perfekcji Hymn Polski — dwie zwrotki z refrenem. Odśpiewali go na święcie organizowanym przez Ambasadę Gruzji w Warszawie w którym uczestniczyliśmy. Kiedy zabrzmiał hymn, to było naprawdę idealnie odśpiewane — w dodatku z pamięci. 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Próbowaliśmy zaśpiewać ich hymn, ale okazało się to bardzo trudne. Chcieliśmy się w jakiś sposób odwdzięczyć, ale to było właściwe ponad nasze siły. Dobrze, że śpiewali razem z nami, to jakoś się udało. (śmiech)


Fot. Archiwum Zespołu.

Anita Rysiewska: Krzysztof oczywiście przesadza, bo na koncertach zespołu Trebunie Tutki, które odbywają się bez Gruzinów, żeby zaakcentować i przypomnieć o naszym projekcie — jako hołd dla płyty i dla naszej współpracy, wykonujemy jeden z utworów „Moja dziewczyno”. Jedną ze zwrotek śpiewa po gruzińsku, a refreny cały zespół , i całkiem fajnie im wychodzi.

Krzysztof Trebunia-Tutka: Jedną się udało, ale alfabetu gruzińskiego jeszcze nie opanowałem (śmiech). Znam dwie litery. 

Anna Piątkowska: Czyli część tekstów wy napisaliście, a część oni? 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Tak. Jadąc do Tbilisi, miałem szkice utworów, które powstały wcześniej. Przesłuchałem dokładnie dyskografię Urmuli, starając się się poczuć i zrozumieć tę muzykę. Później razem z Nugzarem Kavtaradze, liderem grupy, szukaliśmy utworów, które mógłby w pewien sposób dialogować z naszymi. Taka też jest idea tych fuzji, że nikt nikogo nie naśladuje, ale wzajemnie się wspieramy. Szczególnie w melodiach balladowych, które są nowymi kompozycjami, wzorowanymi na starych balladach góralskich. Śpiewali je starzy górale, śpiewają i współcześnie niektóre kapele góralskie, niestety, nie zawsze z duchem tradycji, bo bardzo łatwo o ich spłycenie. My posiłkujemy się instrumentarium gruzińskim, akustycznymi i archaicznymi brzmieniami. Chcieliśmy, aby nie straciły nic ze swej dostojności, żeby pozostały szlachetne w brzmieniu i formie, ale były też interesujące muzycznie. Jesteśmy podobni w usposobieniu, postrzeganiu świata, zachowaniu, temperamencie, ale nasza muzyka różnie się instrumentarium i sposobem śpiewania w taki sposób, że wzajemnie się dopełnia, uzupełnia.




Anna Piątkowska: Co jest także podkreślane w wielu bardzo dobrych recenzjach płyty w Polsce i zagranicą. 

Anita Rysiewska: To, z czego zespól Trebunie-Tutki słynie, co zostało docenione nie tylko w krajach europejskich to otwartość na innych i niezamykanie się, ale w Polsce nie zawsze jest to atutem.... W swojej twórczości bardzo podkreśla szczerość i to, aby nikogo nie udawać i nie naśladować, cały czas być sobą. Ta zasada jest podstawą wszystkich projektów muzycznych, choćby z artystami rodzimymi, uznaną grupą Voo Voo, z którą cały czas jesteśmy w przededniu nagrania drugiej płyty – co może uda się dokończyć w przyszłym roku. Aby pięknie się różnić, potrzeba pewnej dojrzałości i świadomości własnej kultury. Mam nadzieję, że również jako naród zrozumiemy, że podstawą jest to, co podkreślał ksiądz Tischner czy Jan Paweł II - to dialog to jest naszym wkładem w przyszłość. W szczególności dialog muzyczny, bo przez muzykę, przez to, że siedzimy przy stole i rozmawiamy, rodzi się porozumienie i jedność. Cały czas poszukujemy tego, co łączy ludzi, niezależnie od polityki.

Trebunie Tutki i Voo Voo/ Fot. Archiwum Zespołu

Krzysztof Trebunia-Tutka: To, że każdy ma inne spojrzenie na świat, świadczy o bogactwie świata, różnorodność jest siłą napędową wielu pozytywnych rzeczy. Staram się mówić o pewnych wartościach, których nie musimy podzielać, ważne byśmy je szanowali. My, górale jesteśmy indywidualistami. Gdy zbierze się dwóch, to zwykle mają trzy racje (śmiech). W naszej trudnej sytuacji, gdy - z wiadomych względów - jesteśmy podzieleni jako społeczeństwo, często mówi się, że „szkoda, że nie jesteśmy jednością”. Nie chodzi o to, żeby każdy myślał tak samo, ale aby szukać mostów. Są sprawy i idee, w których nam się to udaje - np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Tym, co niezaprzeczalnie powinno nas łączyć jest kultura — zwłaszcza narodowa, która nie powinna dyskryminować mniejszości. Staram się uczyć tego dzieci przez muzykę. Niech grają i poznają muzykę zaczynając od muzyki naszych sąsiadów, po węgierską czy rumuńską, bo jest nam bardzo bliska, ale zawsze podkreślam, że mają być najlepsi w muzyce góralskiej, bo to jest nasza, oryginalna muzyka naszych ojców i dziadków. 


Fot. Archiwum Zespołu
Anna Piątkowska: Jakie wrażenie zrobiła na Was Gruzja i jej mieszkańcy? 

Krzysztof Trebunia-Tutka: Po przyjeździe do Tibilisi spotkało nas bardzo wiele miłych, wręcz swojskich akcentów. W momencie, kiedy ktoś dowiadywał się, że jesteśmy z Polski byliśmy bardzo ciepło przyjmowani, próbowano „zagadać” do nas po polsku. 

Anita Rysiewska: Gratulowano nam tego, jak bardzo Polska się rozwinęła, i że jesteśmy ważnym członkiem Unii Europejskiej, żyjemy w dobrobycie i wolności.

"Magiczne Zakaukazie" fot. Anna Bednarczyk

Krzysztof Trebunia -Tutka: Niestety, oni wciąż mogą sobie o tym tylko pomarzyć. 

Anita Rysiewska: Dla nas, tuż po tym, jak zaczęła się nagonka na Unię Europejską w Polsce, był to kolejny przykład, jak nie doceniamy tego, co mamy. Chodziliśmy ulicami Tbilisi, a tam przy każdym urzędzie i w niektórych sklepach są wywieszone flagi unijne, pomimo że oni w Unii nie są i pewnie szybko nie będą. Nasi przyjaciele z Gruzji są pod wrażeniem, jak Polska wystrzeliła do przodu, naprawdę nam zazdroszczą. Rozmawialiśmy o tym w gronie muzyków i zwykłych ludzi, bo goszczono nas w swoich domach. W Gruzji istnieje oryginalna kultura stołu, czyli słynne supry gruzińskie, toasty — my to poczuliśmy najpiękniej jak można. Ich trudny, ale piękny i niepodobny do innych język jest wyzwaniem, które chętnie podejmuję - zawsze staram się powiedzieć coś po gruzińsku, jakieś miłe zwroty i słówka, które bardzo ich cieszą. Tak jak z Twinkle Brothers była i jest bliskość , ale z Gruzinami rozwinęła się prawdziwa przyjaźń. My się naprawdę uwielbiamy!


Krzysztof Trebunia-Tutka: Zaskoczeniem dla nas było to, jak bardzo są otwarci. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to są górale, choć wszyscy obecnie mieszkają w Tbilisi, tez położonym na wzgórzach i skałach. Oni oczywiście dzielą swój kraj, który naprawdę nazywa się Sakartvelo na regiony bardziej i mniej górskie. Specjalnie na wspólna płytę szukali repertuaru z tych „bardziej górskich” regionów. Część ich muzyki skomponował Nugzar, z wielkim wyczuciem dawnych kanonów.




Anita Rysiewska: Poczuliśmy prawdziwą „pradawność” tej kultury podczas jednego z ich świąt, kiedy trzeba było iść w upale pięć kilometrów w górę. Mieliśmy okazje zobaczyć, jak świętują i jest to trochę pokrewne do naszego świętowania góralskiego, związanego z rytuałami pór roku czy obrzędami pasterskimi.

"Magiczne Zakaukazie" /Fot. Anna Bednarczyk

Krzysztof Trebunia-Tutka: To, co się dzieje na scenie, jest tylko fragmentem tego, co poczuliśmy obcując z ich kulturą.

Anita Rysiewska: Ważne jest to, co dzieje się poza sceną, jak bardzo oni wszyscy tą kulturą żyją. Chłopcy sześcio- lub siedmioletni ubierają się w swoje czarne kostiumy, futrzane czapy, obcisłe, skórzane buty za kolano. Zakładają to wszystko, biorą noże i tańczą tak wściekle w trzydziestostopniowym upale, że aż pot z nich tryska jak deszcz! Są też jeźdźcy na koniach, półdzicy i półnadzy, cwałujący na oklep między ludźmi, są grupy śpiewacze kobiece i męskie, przepiękni ludzie o twarzach jak ze starych rycin… Warto to poczuć i zobaczyć, a Polacy są tam szczególnie dobrze przyjmowani.

Tomasz Piątkowski: Jak wygląda sytuacja Gruzinów po wojnie z Rosją?


Kaukaz/ Fot. Anna Bednarczyk

Anita Rysiewska: Nie dało się wyczuć niepokoju, ale oni cały czas tym żyją i jest to dla nich wciąż otwarta rana.

Krzysztof Trebunia-Tutka: Przy toastach, długich i kwiecistych szef zespołu Nugo, który jak większość swojego narodu przeszedł rusyfikację, zwykle zaczynał od słów: „Niestety, abyśmy się zrozumieli, musimy mówić do was po rosyjsku...” (śmiech) Szef zespołu jest wykształconym wiolonczelistą oraz specjalistą w instrumentach tradycyjnych i w repertuarze tradycyjnym — jednym z najwybitniejszych w kraju, jest także nauczycielem i pedagogiem. Znakomicie i stylowo śpiewa. Jako starszy i doświadczony muzyk wydawał się trochę dominujący w swoim zespole, ale jest przecież jego liderem, a ze mną współpracuje znakomicie. Bardzo dobry kontakt mam ze wszystkimi, ale szczególna sympatią darzę Shalvę Abramashvili, wspaniałego wokalistę i muzyka, który na co dzień gra na kontrabasie w filharmonii, a obdarzony jest głębokim i donośnym głosem.


Anna Piątkowska: Na koniec zapytam jeszcze, czy po tym kolejnym doświadczeniu kulturowym odnaleźliście jednego, wspólnego „Ducha Gór” czy może tych duchów było jednak więcej?

Krzysztof Trebunia-Tutka: Okazało się, że ten duch jest jeden. I jak na początku napisała Anita „będziemy budzić jednego tatrzańsko – kaukaskiego ducha”, tak się stało. Polecam jej opisy do utworów, które znajdują się na płycie, które wiele wyjaśniają. 

Anita Rysiewska: Odpowiadając na twoje pytanie, ten ''Duch Gór” to jest ta „jednia”, czyli to, co łączy. To najlepiej widać na koncertach. Tam najwięcej się dzieje, także i w warstwie wizualnej. Jest kilka nowych rzeczy, które trzymamy dla siebie, bo na wszystko musi przyjść czas.


Krzysztof Trebunia-Tutka: A im dłużej się znamy, tym mamy większą odwagę, aby razem improwizować. Płyta staje się na pewnym etapie dziełem skończonym, a ten projekt cały czas się jednak rozwija. Myślimy o nowych utworach i jest to kwestia organizacyjna, bo przyjacielsko bardzo byśmy tego chcieli. Znamy się wystarczająco długo, zagraliśmy razem już wiele koncertów, a kolejne przed nami. Zawsze kiedy się spotykamy, jest święto.


Trebunie Tutki i Quintet Urmuli / Fot. Archiwum Zespołu



MuzykTomaniA składa podziękowanie Krzysztofowi Trebuni -Tutce i Anicie Rysiewskiej za możliwość rozmowy oraz

przekazanie zdjęć na potrzeby wywiadu.

Podziękowania dla Anny Bednarczyk za udostępnienie zdjęć ze swoich podróży po Gruzji


***



(c) Anna i Tomasz Piątkowscy
Współpraca  redakcyjna Izabela Sanocka









środa, 13 marca 2019

"Myślę, że nie jesteśmy już takim  undergroundowym  zespołem jak na początku i ludzie w końcu wiedzą, że istniejemy" - rozmowa z Trixem, założycielem polsko-brytyjskiej formacji Bad Solution

Do rozmowy z Trixem, liderem i założycielem zyskującej coraz większą popularność polsko-brytyjskiej grupy Bad Solution, doszło na kilka tygodni przed ich trasą w Polsce. Trasą, która już okazała się sukcesem, bo bilety na większość koncertów są już od jakiegoś czasu wyprzedane. Jest zatem spora szansa na to, że ich popularność w kraju dorówna tej, którą zespół ma wśród prawie milionowej Polonii na Wyspach.    

Fot. Bartosz Chomiak

Anna Piątkowska: Jak  uformował się aktualny skład Bad Solution?


Trix: Byłem już od około dwóch lat w Anglii i tak sobie cały czas myślałem, że byłoby dobrze coś pograć (śmiech). Przyjechałem z nadzieją na założenie jakiegoś zespołu, bo grałem już wcześniej, kiedy mieszkałem w Polsce. Zacząłem poszukiwania na Gumtree i najpierw znalazł się gitarzysta Mariusz, następnie basista Wojtek, potem bębniarz Maniek, a na koniec, nasz pierwszy wokalista Wojtek Redzicki. Z czasem jednak członkowie zespołu zaczęli się zmieniać. W 2012 roku dołączył Alex, nasz obecny wokalista, który potem przyprowadził Joe, naszego perkusistę.


Fot. Stephen Vincent Photography

Anna: Od początku mieliście jasną wizję tego, co chcecie grać i jakim chcecie być zespołem?

Trix: Jeżeli chodzi o gatunek, to do tej pory nie umiemy określić, co gramy. Ludzie nas często pytają, co my właściwie gramy. Zazwyczaj mówimy, że jak nas posłuchacie, to sami odpowiecie sobie na pytanie, co gramy (śmiech). Ja i Mariusz odpowiadamy w większości za składanie kawałków. Ja słucham głównie hard rocka i heavy metalu, a on nu metalu. Wychodzą nam z tego pomieszane riffy heavy metalowe z przygrywkami nu metalowymi – tak bym to określił. Nigdy nie było jakiegoś przyjętego przez nas celu, do którego będziemy dążyć, jeżeli chodzi o granie.


Anna: Wydaliście EP-kę „Self destruct”, a potem LP „The War Within". To są płyty w konwencji nu metalowej i to począwszy od tekstów, poprzez muzykę, a skończywszy na projekcie graficznym okładki.

Trix: Tekstami zajmuje się głównie Alex, a ja mu czasem pomagam. Nawiązują one do naszego życia, ale nie tylko. EP-kę zatytułowaliśmy „Self Destruct”, bo te teksty zawierają wszystko, co siedzi wewnątrz nas. Jeżeli chodzi o long play’a, to początkowo nie mieliśmy pomysłu na nazwę i chcieliśmy nadać jej tytuł jednego z kawałków, podobnie jak zrobiliśmy to przy EP-ce, ale potem stwierdziliśmy, że może spróbujemy czegoś innego. Trochę nam zajęło myślenie nad tytułem. W końcu powstało „The War Within” (tłum. wewnętrzna wojna). Zgodnie stwierdziliśmy, że to pasuje. Jeżeli chodzi o projekt graficzny, to nasz kolega z Polski, Piotr Szafraniec się tym zajął. Genialny człowiek, jeżeli chodzi o projekty graficzne dla zespołów. 


Tomasz Piątkowski: Kim są muzycy Bad Solution?

Trix: Zacznę od siebie. Oprócz tego, że gram na gitarze, jestem też wokalem wspomagającym w Bad Solution. W Anglii jestem od dziesięciu lat. Z Mariuszem, drugim gitarzystą, założyliśmy zespół zaraz po tym, jak spotkaliśmy się w styczniu 2010 roku. Oprócz tego, że gramy w jednym zespole, to do tego jeszcze razem pracujemy, a zajmujemy się układaniem płytek wiktoriańskich. Pomimo takiej ilości czasu spędzanego w swoim towarzystwie, ciągle brakuje nam chwili, żeby pogadać o riffach na nową płytę (śmiech). Wojtek, nasz basista, pracuje przy ściąganiu azbestu, a w wolnych chwilach lubi zbierać kamyczki w Brighton (śmiech). To oczywiście taki żart, który wziął się stąd, że za każdym razem, kiedy jest jakiś wolny dzień i próbujemy zorganizować próbę czy koncert, Wojtek ma zaplanowany wyjazd do Brighton. Zaczęliśmy w końcu żartować, że jeździ tam zbierać kamyczki na plaży (śmiech).Joe przycina drzewa, czyli po polsku to będzie chyba, utrzymanie zieleni? Nie wiem dokładnie, ale mniej więcej czymś takim, próbuje też zająć się deweloperką. Alex zaangażował się w promocję, czyli próbuje nas wcisnąć gdzie się da, a oprócz tego szuka stałej pracy (śmiech).

Bad Solution/ Fot. Archiwum Zespołu

Tomasz: Logo waszego zespołu, to żyletka. Przyznam szczerze, że pierwsze moje skojarzenie, to okładka “British Steel” zespołu Judas Priest.

Trix: Na początku mieliśmy zupełnie inne logo. Z tego, co pamiętam, to pomysł z żyletką nie do końca był nasz. Nasza ówczesna manager poprosiła znajomego, żeby nam coś zaprojektował. Nie byliśmy od razu przekonani do projektu z żyletką, właśnie dlatego, że kojarzył się z „British Steel”, ale potem doszliśmy do wniosku, że czemu nie. W końcu to nie było identyczne. Logo i nazwa Bad Solution są spójne i wpisują się w treści większości naszych tekstów, które nawiązują do rzeczy typu alkohol czy dragi, ale nie tylko. Staramy się pomagać i wspierać wszystkich, którzy doświadczają jakichś problemów w życiu. Nazwa i logo to też przesłanie, że odebranie sobie życia to nie jest dobre rozwiązanie (Bad Solution). To wszystko nie brzmi może zbyt optymistycznie, ale przy kolejnej płycie mamy nadzieję zmienić trochę klimaty. 




Anna: “Dear Sarah” jest zainspirowany prawdziwą i tragiczną historią. Czy możesz trochę więcej o nim powiedzieć?

Trix: Utwór dedykowany jest dziewczynce, której niestety nie ma już wśród nas. Jej rodzina wiedziała o jego powstaniu, ale prosiła nas, żeby nie ujawniać szczegółów, dlatego nie możemy zbyt dużo o tej historii opowiadać. Myślę, że każdy może się jej domyślić z tekstu piosenki. Historia jest prawdziwa i wpłynęła na zmianę prawa w Wielkiej Brytanii.


Tomasz: Skąd się wziął twój pseudonim i dlaczego unikasz używania swojego nazwiska?

Trix: Ukrywam się przed skarbówką i eksżoną (śmiech). Powiem szczerze, że nie wiem, skąd się wziął mój pseudonim. Powstał ze dwadzieścia lat temu, ale nie pamiętam, jak do tego doszło (śmiech). Odkąd zacząłem poznawać ludzi, zawsze byłem Trix. Nigdy nie zwracano się do mnie po imieniu, dlatego mało kto zna moje imię. Niestety, nie wiążą się z tym żadne tajemnicze historie (śmiech). Nic w tym nie ma — po prostu nie chcę ujawniać mojego nazwiska. Kiedy ludzie pytają o nie, mówię im, że jestem Trix i to musi im wystarczyć (śmiech).

Trix/ Fot. Bartosz Chomiak

Tomasz: Bad Solution ma za sobą występ na jednej scenie z Soulfly. Czyli musiałeś spotkać wielką ikonę metalowego grania, jaką z pewnością jest Max Cavalera — były wokalista Sepultury? Miałeś okazję z nim porozmawiać? 

Trix: Widziałem się z nim, ale nie rozmawiałem. Alex z nim rozmawiał, to było na Guildfest w Guildford. Bardzo fajna impreza (śmiech). Granie z nimi było dla nas wielką przygodą. Kiedy zaproponowano nam występ na tym festiwalu, to pierwsze sprawdziliśmy kto tam gra. Widzieliśmy, że jakieś popowe zespoły, więc początkowo nie byliśmy specjalnie przekonani. Kiedy zauważyliśmy, że gra tam też Soufly byliśmy mocno zdziwieni. Zagranie z nimi na tej samej scenie, to świetna przygoda i coś do zapisania w kartach historii zespołu.

Anna: Bad Solution zagrało też na Ukrainie. Jak wasze doświadczenia z pobytu w tym kraju?

Trix: Ukraina jest ciekawym krajem. Kijów to przepiękne miasto, ale powiem szczerze, że ludzie czasem dziwnie do nas podchodzili. Parę razy zostaliśmy oszukani. Robili nas na kasie, jak mogli. Poznaliśmy kilku fajnych ludzi ze studia tatuażu, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że wydajemy trochę więcej, niż powinniśmy (śmiech). Nadzialiśmy się też na podrobioną kasę w taksówce. Kiedy wysiadaliśmy z taksówki, nikt na to nie zwrócił uwagi, ale następnego dnia, kiedy przyjrzałem się lepiej, okazało się, że wydano nam banknot, który został wydrukowany na domowej drukarce i składał się z dwóch różnych nominałów (śmiech). Mimo to poznaliśmy tam wielu fajnych ludzi, z którymi do tej pory jesteśmy w kontakcie. Zapraszali nas, żeby ponownie przyjechać. Dobrze tam się koncertowało, choć sprzętowo trochę było trudniej i jeden z nas niestety musiał jechać samochodem (śmiech). Przyjęcie publiczności było bardzo dobre. Uważamy, że to był udany wypad.

Fot. Bartosz Chomiak
Tomasz: Macie obecnie podpisany kontrakt z jakąś wytwórnią?

Trix: Mieliśmy kontrakt z włoską firmą, dzięki której zagralismy na Ukrainie obok Dead by April, ale niestety nie była to tania impreza. Wszystko było na początku fajnie. Zaproponowali nam żeby zagrać z Sepulturą, ale po wypłaceniu kolejnej kasy okazało się, że nie możemy z nimi zagrać, bo ktoś kto to organizował miał już wszystkie zespoły zabukowane.

Fot. Bartosz Chomiak

Później mieliśmy więcej ciekawych propozycji, ale niestety wiązało się to z kosztami. Musielibyśmy za każdy koncert zapłacić około tysiąca euro, do tego przejazdy i przeloty. Większość koncertów w kierunkach Rosja, Ukraina itd. Podziękowaliśmy im. Teraz prowadzi nas Rafał Półtorak i genialnie daje sobie z tym rade. Zagraliśmy dzięki niemu z Acid Drinkers, Illusion i z Nocnym Kochankiem, z którym teraz w marcu jedziemy do Polski zagrać parę koncertów.



Tomasz: W zeszłym roku w ostatniej chwili zagraliście w miejsce Luxtorpedy na 20-leciu Illusion.

Trix: Tak, Litza chyba miał wtedy jakiś problem z żebrami i wskoczyliśmy na scenę w ich miejsce w ostatniej chwili. Jeden z naszych przyjaciół z zespołu, który współorganizował to wydarzenie zadzwonił do mnie na tydzień przed z pytaniem, czy bylibyśmy w stanie zagrać przed Illusion. Przyznam szczerze, ze miałem wątpliwości, czy to nie żart i na chwilę zamilkłem z wrażenia. Byliśmy zazdrośni, kiedy dowiedzieliśmy się, że Metasoma z nimi zagra, a tu w pewnym momencie ktoś dzwoni i proponuje nam to samo (śmiech).



Tomasz: Czy między wami, a Metasomą jest więcej przyjaźni czy konkurencji?

Trix: Na początku było trochę konkurencji. Kiedy założyliśmy zespół, Polskie Radio Londyn zorganizowało konkurs polskich talentów. Wtedy, jeszcze z poprzednim składem, zrobiliśmy videoclip, który został nakręcony na jakimś podwórku, zwykłą kamerą. Niestety już dawno nigdzie go nie ma w sieci, a szkoda. Dobrze nam szło w tym konkursie, ale dwa dni przed zakończeniem Metasoma niespodziewanie wskoczyła na pierwsze miejsce i wygrała. Wtedy było w nas trochę zazdrości. Potem zadzwonił do mnie Misiek z Metasomy i spędziłem z nim kilka godzin na telefonie. Chłopak lubi gadać (śmiech). W tej chwili jesteśmy dobrymi znajomymi. Mamy nadzieję kiedyś znowu razem zagrać, ale na razie się mijamy.


Tomasz: Jak jest z rozpoznawalnością Bad Solution? Jesteście rozpoznawalni nie tylko wśród emigracji?

Trix: Myślę, że chyba tak. Graliśmy niedawno na Camden. Przyszło masę ludzi i bardzo fajnie nas przyjęto. Na koncertach z Acid Drinkers bardzo podobnie – fantastyczny odbiór. Myślę, że już nie jesteśmy takim undergroundowym zespołem jak na początku i ludzie w końcu wiedzą, że istniejemy (śmiech). Bardzo dobrze, bo pracowaliśmy na to osiem lat .

Anna: W marcu wybieracie się w trasę z Nocnym Kochankiem. To nie jest wasz pierwszy występ w naszym kraju. Powiedz, gdzie jeszcze będzie was można usłyszeć w Polsce?



Trix: Graliśmy już tam dwa lata temu, chyba ze trzy koncerty. Mamy sygnały, że jakaś część ludzi w Polsce już nas kojarzy. Na pewno częściowo za sprawą Facebooka. Mieliśmy bardzo dużo pozytywnych opinii i wiem, że są ludzie, którzy czekają, żeby nas zobaczyć. Podczas trasy z Kochankiem będziemy mieli czterodniową przerwę. Planujemy w tym czasie zrobić dodatkowe koncerty. Jeden z nich odbędzie się 21 marca w Bielsko Białej w klubie Rudeboy. Może uda się też zagrać z Over the Under, z którymi graliśmy już wcześniej. Mamy nadzieję, że to wszystko wypali.

Fot. Archiwum zespołu
Anna: Jak prace nad nową płytą?

Trix: Skupiamy się teraz na składaniu nowych kawałków. Mamy nadzieję w przyszłym roku wydać nową płytę. Mamy już jeden utwór. Tekst jest trochę w tych samych klimatach, co ostatnia nasza płyta, ale pracujemy nad tym, żeby trochę rozweselić ludzi, a nie dołować tekstami więc nie wszystkie nasze teksty będą smutne. Mieliśmy też parę negatywnych opinii na ten temat, które wzięliśmy pod uwagę. Mariusz ma sporo fajnych pomysłów na riffy, które trzeba dopracować.

Fot. Bartosz Chomiak

Tomasz: Braliście udział w festiwalu Open Flames Festiwal, którego współorganizatorem był Rafał Półtorak. Zagrały takie zespoły jak: Nocny Kochanek, Gabinet Looster, Kabanos czy Metasoma. To musiała być mocna impreza (śmiech).

Trix: Było genialnie! Nie pamiętam, z czyjej inicjatywy powstał ten festiwal. Rafał Półtorak był tym, który doprowadził go do końca. Zagraliśmy jeden koncert, a potem niestety, tylko już z samym gitarzystą, pojechaliśmy na dwa kolejne. Byliśmy tam tragarzami sprzętu (śmiech). Gdyby reszta zespołu z nami pojechała, to jeszcze coś byśmy zagrali, bo w Manchesterze jakiś zespół się wysypał i była okazja. Na każdą imprezę przychodziła masa ludzi. Organizacja była rewelacyjna i wszyscy się świetnie bawili. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będzie powtórka tego festiwalu.

Tomasz: Jesteście nastawieni na karierę w Polsce czy w UK?

Trix: Kiedy dwa lata temu zagraliśmy w Polsce koncerty, ludzie nas bardzo fajnie przyjęli. Alex i Joe byli tak zaskoczeni, że pojawiły się nawet plany zakupu chaty w Polsce. Mieliśmy tam zostawić sprzęt, żeby w razie przeprowadzki mieć gdzie mieszkać. Chłopaków skusiły przede wszystkim ceny w Polsce, które w porównaniu do Wielkiej Brytanii są bardzo atrakcyjne. W Polsce jest dużo więcej możliwości, jeśli chodzi o odbiór muzyki, którą gramy. Przykładem jest Hunter czy Nocny Kochanek. Tu, w Wielkiej Brytanii, jest bardziej parcie na krzyczenie do mikrofonu. Heavy metal czy hard rock nie są tak popularne, jak w Polsce. Kiedy przyjechałem do Wielkiej Brytanii, miałem plany na kapelę, sławę i inne wielkie rzeczy, ale kiedy zobaczyłem, jak to jest w rzeczywistości, to mój zapał trochę ostygł. W tej chwili mogę powiedzieć, że gramy przede wszystkim dla przyjemności. Oprócz grania każdy z nas codziennie normalnie pracuje, a to, co robimy na scenie, jest formą wyluzowania się od codzienności.

Fot. Archiwum Zespołu

Tomasz: Jaka była twoja reakcja na recenzje waszego albumu na brytyjskich portalach?

Trix: Czytałem niektóre z nich. Zgadzam się w większości z ich opinią. Jeśli chodzi o krytykę, to nie mamy z nią problemu. Jesteśmy otwarci na różne zdania. Nie można słuchać tylko pochwał, bo krytyka też nas trochę rozwija. Każdy ma swoje zdanie i ma do tego prawo. Najwięcej uwag dotyczyło tekstów. Zarzucano nam, że większość z nich jest o Alexie i jego doświadczeniach. Nie jest to do końca zgodne z prawdą, bo teksty dotyczą wielu problemów życiowych, z którymi spotyka się większość z nas lub naszych znajomych. Każdy tekst ma jakieś przesłanie. Najważniejsze, że album został zauważony przez brytyjskie media. To jest jakiś sukces.



Anna: Kiedy można będzie was usłyszeć w Anglii?

Trix: Zagramy coś w czerwcu, ale na razie jesteśmy skupieni na wyjeździe do Polski i pisaniu materiału na nową płytę, bo zdajemy sobie sprawę, że od wydania ostatniego albumu minęło już trochę czasu. Mariusz ma sporo nowych pomysłów na riffy i tak jak mówiłem, prace nad nowym albumem trwają, problemem jest brak czasu, na spotkanie z chłopakami.


Anna: Czy często słyszycie swoje kawałki w stacjach radiowych?

Trix: Niestety nie. Jeśli chodzi o radia brytyjskie, to dostać się gdzieś do Radia Karanga, na przykład, to jest tragedia, ale pracujemy nad tym. W Polskim Radiu Londyn kiedyś nas grano, ale tylko tuż przed Open Flames, bo PRL promowało ten festiwal. Naszym problemem, z którego zdajemy sobie sprawę, jest to, że mamy dużo niecenzuralnych słów w tekstach. Niestety w tej chwili w naszym dorobku jest tylko jeden kawałek radio friendly, który został skrócony do trzech minut. Przy nagrywaniu kolejnej płyty skupimy się na tym, żeby zrobić ich więcej. Udało się nam dotrzeć dość wysoko z „Drawning” na liście Polisz Czart Sławka Orwata w Radiu Wnet. Byliśmy z tego bardzo zadowoleni. Na pewno jeszcze coś zaproponujemy na tę listę w przyszłości i udostępnimy linki. Mamy polskich i angielskich fanów, którzy na nas zagłosują, a Alex jakoś to wszystko rozrusza (śmiech).

Fot. Anna Piątkowska


***

MuzykTomaniA dziękuje Trixowi za spotkanie i życzy całemu zespołowi dalszych sukcesów.


***


(c) Anna i Tomasz Piątkowscy
Współpraca  redakcyjna Izabela Sanocka