Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Recenzje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 marca 2020

Szklane Oczy "Rzeczywistość" 2020 - recenzja


Ania Grąbczewska - śpiew, gitara elktryczna

Agnieszka Noga - bas,śpiew

Aleksandra Noga - perkusja


Szklane Oczy to żeńskie trio z Chorzowa, a jego skład to: Anna Grąbczewska, Agnieszka Noga oraz Aleksandra Noga. Dziewczyny grają wspólnie już od prawie czerech lat, mają na swoim koncie ponad siedemdziesiąt koncertów, a ponad to kilka wyróżnień i nagród. Do ich niewątpliwych sukcesów należy zaliczyć wytęp w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Programie Trzecim Polskiego Radia. 
W styczniu bieżącego roku dziewczyny wydały swój debiutancki album zatytułowany „Rzeczywistość”, który zawiera jedenaście utworów utrzymanych w gatunku nowej fali z domieszką punka i rocka psychodelicznego. 

Pierwsze skojarzenie po zerknięciu na okładkę płyty jakie nam się nasunęło to „Akademia Pana Kleksa”, choć samym dziewczynom zapewne znacznie bliżej do Harrego Pottera. Front okładki przedstawia trzy młode dziewczyny lecące ponad blokowiskiem z wielkiej płyty. Pomysł według nas bardzo trafiony, bo grafika świetnie uzupełnia zawartość muzyczną krążka. Dodatkowym atutem jest to, że w dołączonej do płyty książeczce odnajdziemy wszystkie teksty utworów, co w dzisiejszych czasach jest coraz mniej stosowane. Muzykę Szklanych Oczu wyróżnia specyficzne, bardzo nieschematyczne brzmienie, któremu charakter nadaje gitara oraz dziewczęcy wokal Ani Grąbczewskiej. Teksty, których w większości autorką jest ona sama, są odzwierciedleniem sposobu percepcji świata przez osobę, która przeżywa rzeczywistość przede wszystkim za pomocą emocji, a więc często po omacku i z przesadną reakcją. Ze względu na charakterystyczną manierę głosu wokalistki można odnieść wrażenie jakby płyta była fragmentem pamiętnika z wieku dojrzewania. Pełno tu buntu i poszukiwania siebie. Warto jednak przy tym dodać, że dziewczynom udało się zaprawić to wszystko sporą dozą dystansu do siebie i otaczającego je świata. To ten zabieg sprawia, że płyta ma w sobie tak unikatowy charakter i niepowtarzalną energię. 

Nie pozostaje nam na koniec nic innego jak tylko zachęcić do posłuchania debiutanckiego krążka Szklanych Oczu, bo jest to z całą pewnością jedno z najciekawszych wydawnictw, jakie ostatnio wpadły nam w ręce.

Współpraca redakcyjna Izabela Sanocka
(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

czwartek, 6 lutego 2020

SubLunar "A Welcome Memory Loss" 2019 - recenzja




Skład: Łukasz Dumara - wokal

Łukasz Wszołek - perkusja

Jacek Książek - bass

Michał Jabłoński - gitara

Marcin Pęczkowski - gitara

Niby nie powinno się oceniać dzieła po okładce, ale ja akurat jestem jednym z tych, którzy zaraz po otrzymaniu płyty w pierwszej kolejności zwracają uwagę na projekt okładki. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy nośniki fizyczne nie są już tak bardzo popularne, jak kiedyś, dobra i dopracowana grafika stanowi przysłowiową "kropkę nad i” każdego ambitnego dzieła muzycznego. W przypadku swojego debiutanckiego albumu podkarpacka grupa SubLunar zadbała o wysoką jakość i zaangażowała do projektu okładki polską artystkę mieszkającą w Wielkiej Brytanii Bernadettę Dziubiński, która namalowała specjalnie w tym celu obraz inspirowany ich muzyką.

Na krążku „A Welcome Memory Loss” znajduje się dziewięć kompozycji, z których najdłuższy utwór ma ponad trzynaście minut. Płyta rozpoczyna się co prawda dość mrocznie, kawałkiem „Debris”, ale są to raczej kompozycje nastrojowe, co jest zasługą przede wszystkim wokalu Łukasza Dumara. Jedna z moich ulubionych na tym krążku to uduchowiona i bogata w zmienność nastrojów „Grains of Sand”.

Krążek to w większości rytmiczne i gitarowe progresywne granie, które momentami zahacza o mocniejsze klimaty metalowe. Ciekawym zabiegiem było umieszczenie „The longest minute” pomiędzy „Invisible”, a „Squere one”. Jak sugeruje sam tytuł utworu, trwa on minutę i różni się nastrojem od wspomnianych dwóch kompozycji, a jednocześnie jest doskonałym pomostem łączącym oba kawałki.


Na albumie nie znajdziemy ani klawiszy ani wielkich popisów solowych, co według mnie jest jego zaletą i wszystkie zawarte na nim "muzyczne opowieści" tylko na tym zyskują. SubLunar na pewno nie nudzi - mamy  tu zaskakujące zwroty, gitarowe i wokalne, które chwilami są niczym recytowanie wiersza. Mocnym uderzeniem jest ostatni numer „Suspension of Disbelief”. Przyznam szczerze, że po przesłuchaniu całego krążka najbardziej pasowałby mi na początku płyty. 
"A Welcome Memory Loss" zaskoczyła mnie zarówno nieprzeciętnością jak i wyrazistością. Znajdziemy na niej rozbudowane utwory bogato malowane dźwiękami gitary, perkusji i wokalu.  To album, który zapewni ponad godzinne zapomnienie w rock progresywny na naprawdę dobrym poziomie. Płyty słuchałem z niemałą dozą przyjemności, dlatego polecam ją uwadze w szczególności fanom rocka progresywnego.


(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

wtorek, 6 sierpnia 2019

DEB: "Świat oferuje o wiele więcej niż zniszczenie, wystarczy sięgnąć głębiej" (WYWIAD)

O naszej kolejnej rozmówczyni, Deborze DEB Siwak można powiedzieć na pewno to, że ma osobowość, jest utalentowana, odważna i nieprzeciętna. Nie brak jej też radości i entuzjazmu. Na pewno ma i zawsze miała wszystko to, co potrzebne, aby tworzyć i odnosić przy tym sukcesy. W lipcu tego roku dla przyjaciół i fanów wydała płytę zatytułowaną „Moja droga” będącą zapisem jej przemyśleń z okresu, kiedy wychodziła z najciemniejszych mroków swojego życia. Na początek swojej drogi muzycznej wybrała rap, choć, jak sama przyznaje, nie zamierza się  zamykać w przyszłości na inne gatunki, bo „ma w sobie z każdego po trochę". Na jej debiutanckim krążku znajdziemy nie tylko szczere do bólu  słowa i emocje, ale również prawdy i przemyślenia oparte na własnych przeżyciach. Prawdy o doświadczeniu prawdziwej wolności, miłości i Boga — tego osobowego, bo człowiek to nie tylko rozum, emocje i materia, ale również Duch, który pozwala patrzeć głębiej i sięgać dalej — poza wszelkie ograniczenia i zniewolenia, poza własne słabości i upadki.


DEB/ fot. Mirek Kraszewski

Jak to się stało, że zaczęłaś robić rap? To raczej nietypowa droga dla dziewczyny, bo wymaga nie tylko uporu, ale i charyzmy. Najczęściej kobiety i rap łączy jedynie to, że pojawiają się półnagie w teledyskach.

DEB: Jeśli chodzi o muzę, to zawsze starałam się być wszechstronna i nie zamykać się na jeden gatunek. Tworzyłam od dziecka i towarzyszyła mi w tym głównie gitara, na której najpierw nauczyłam się grać. Po czasie usiadłam za perkusją, a potem wzięłam bas do ręki. Rock idealnie pasował do mojego usposobienia, bo tłumiłam w sobie wiele emocji. Pogrywałam głównie "garażowo" z chłopakami w Gdańsku i trochę w moim rodzinnym mieście.  Potrafiliśmy zamknąć się w garażu na parę dobrych godzin i non stop improwizować. Takich kapel w moim życiu było kilka, większość z nich nie miała żadnej nazwy oprócz jednej, z którą graliśmy u nas, w Nowej Soli i nazywaliśmy się Wyłączeni Awaryjnie.

Fot. Facebook /Debora Siwak

Jeśli chodzi o rap, to odkąd byłam małą dziewczynką w głośnikach w naszym domu leciał oldschool. Mój najstarszy brat opowiadał mi o rapie i skąd się wywodzi subkultura hiphop. Ten rodzaj muzyki był u mnie zawsze w głośnikach, natomiast „wyrzuciłam go” z siebie, dopiero kiedy moje życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni do góry nogami. To rap pozwolił mi w jakiś sposób przetrwać moją trudną drogę, choć wcale nie myślałam wtedy o tym, co będę tworzyć. W tamtym momencie to ze mnie po prostu wychodziło. Siedziałam godzinami sama w pokoju i pisałam teksty. Znalazłam swój prywatny azyl.

Fot. Facebook Debora Siwak

Raperka jako nietypowa droga dla dziewczyny? Hmm… Szanuję kobiety z własnym stylem. Nie szanuję żadnego podtekstu seksualnego w teledyskach, czy gdziekolwiek indziej, poza własną sypialnią. Dla mnie jest to po prostu słabe i smutne, że świat muzyczny przyjmuje takie normy. Wszechobecna seksualizacja i uprzedmiotowienie kobiet, nie tylko w muzyce, ma według mnie głębsze dno. Większość co prawda nie widzi w tym problemu, ale później się wszyscy dziwią, skąd jest tyle gwałtów, zdrad, rozwodów i ogólnego braku szacunku do siebie. Wierzymy w wyimaginowany świat, który nie ma żadnych fundamentów, a sprawa jest banalnie prosta — zbierasz zawsze to, co zasiałeś.


Birmingham, to multikulturowa stolica Wielkiej Brytanii. Powiedz, jak się tutaj odnajdujesz. Skąd wzięłaś się w UK i dlaczego właśnie Birmingham?

DEB: Uwielbiam tę "multikulturę"! Mam korzenie cygańsko – polskie. Mój tata jest Romem, a mama Polką, a więc wyrosłam właściwie tak trochę w kulturowej mieszance. Nieraz doświadczyłam pomocy od ludzi z różnych krajów i kultur, tutaj w Birmingham, a więc nie powiem na nikogo złego słowa. Wiadomo, że ludzie jak wszędzie — bywają różni. Boli mnie rasizm. Zawsze wtedy przypomina mi się film „Więzień nienawiści” - bardzo życiowy. Polecam ten stary dobry przekaz. Do Birmingham trafiłam w momencie, kiedy postanowiłam zmienić wszystko i zdecydowałam się szukać Boga, odciąć od życia, jakie prowadziłam przez dziesięciu lat!. Poprosiłam przyjaciółkę, która oferowała mi pomoc o to, czy mogę przyjechać i u niej zamieszkać. Tak się znalazłam tutaj i jestem od półtora roku. Czasem podjęcie jednej prostej decyzji może wszystko w nas zmienić. Jeśli chcemy coś zmienić w naszym życiu, trzeba zacząć od zmian (śmiech).

Fot. Facebook Debora Siwak

Kilka tygodni temu po półtorarocznej pracy wydałaś album „Moja Droga”. Mówisz o nim: „Płyta pełna rozważań, metafor myśli, jak stawać się każdego dnia lepszym od samego siebie. Co pozwoliło — pomogło stanąć mi na nogi i wyjść po 10 latach z nałogu? Gdzie znajduje pokój, skąd czerpie nadzieję, gdzie szukam pytań i czy dostrzegam wdzięczność?”
Co się takiego stało w Twoim życiu, że się pogubiłaś na swojej drodze?
DEB: Wiesz, ja chyba za dużo oczekiwałam od ludzi, a prawie w ogóle od siebie. Wiadomo, że zawodziłam się przy tym za każdym razem, jak i zawodziłam Ludzi wokół mnie. Miałam swoje słabości, którym ulegałam. Uciekałam do babci i prosiłam, żeby się o mnie modliła, jak miałam swoje, jak na tamtą chwilę, ogromne dylematy nastolatki. Wszystko zaczęło się we mnie komplikować, kiedy moja babcia zmarła. Płakałam godzinami nad jej grobem do takiego stopnia, że nad nim zasypiałam ze zmęczenia, a potem znowu budząc się, płakałam. Borykałam się długo i nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Uciekłam więc w coś, czego nie znałam, a chciałam bardzo poznać – używki.

Fot. Facebook Debora Siwak
Tłumiłam w sobie ból i zamiast dać sobie pomóc, spróbowałam rzeczy, które mnie ciekawiły — byle się wyciszyć i uciec przed sobą. To mnie niestety pociągnęło w dół, przeczołgało przez dziesięć lat błądzenia i zatracania wszystkiego, co tak naprawdę było dla mnie ważne. Złamałam przy tym prawie wszystkie moralne zasady. Żyłam, udając, że wszystko jest ok. Dopiero teraz rozumiem ludzi, którzy mnie przed tym wszystkim ostrzegali. Szkoda, że tak mało się uczymy na cudzych błędach. Naiwnie myślimy, że jesteśmy inni i w naszym przypadku będzie inaczej. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, to bym to zrobiła, bo śmiało mogę stwierdzić, że straciłam dziesięć lat ze swojego życia. Do dziś, każdego dnia niosę jarzmo konsekwencji. To walka, którą jak podejrzewam, będę toczyć już całe życie. Przestrzegam ludzi, bo chce im powiedzieć, że zamiast się męczyć — można po prostu wybrać wolność. Świat oferuje o wiele więcej niż zniszczenie, wystarczy sięgnąć głębiej. Warto o siebie zawalczyć i zadać sobie pytanie, w co inwestujemy każdego dnia i dokąd to nas doprowadzi.

W momencie, kiedy będziemy oddawać ten wywiad do publikacji polskim środowiskiem hiphopowym wstrząsnęła kolejna tragedia - nie żyje raper Raca. Wcześniej życie odebrał sobie Tomasz Chada. Teraz, po śmierci Racy, Bambo The Smuggler napisał na swoim profilu FB „Zdjęcia na Instagramie wyglądają ładnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, wszyscy są piękni, młodzi, bogaci. Prawda jest zupełnie inna – samotni, szukający wrażeń w twardych narkotykach i przygodnym seksie przedstawiciele naszego arcypięknego kraju tworzą etos człowieka Zorro — to znaczy człowieka, który pod maską ukrywa swoje najgorsze demony. Mam myśli samobójcze, większość artystów ma. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Nie bójcie się otwarcie powiedzieć o tym, co was trapi i co wam leży na sercu. Zróbcie to, zanim będzie zbyt późno...”
Czytając tego posta przyszła mi natychmiast na myśl twoja piosenka Szumi Bal Czym są maski w tym utworze? Z kim rozliczasz się, wytykając: „zakładacie maski na pyski”?

DEB: W stu procentach zgadzam się z tym, co powiedział Bambo The Smuggler. Smutne jest to, że dobro jest odbierane jako słabość. Czasem nie chcemy być asertywni tylko dlatego, by się przypodobać lub coś udowodnić. Pozostaje pytanie: gdzie w tym wszystkim jesteśmy my? Sprzedajemy się za czyjeś opinie. Potrafimy dla kogoś zrobić tak wiele, a sami ze sobą żyjemy byle jak. Wszystko, co budujemy, to opinie w oczach innych. Nie kochamy się, nie spędzamy ze sobą czasu, nie robimy tego, co kochamy i nie otaczamy się właściwymi ludźmi, bo boimy się samotności. Często spychamy się na drugi plan, a przecież... jesteś, żyjesz, pragniesz, marzysz, myślisz! Jak mówi Quczaj: "ukochoj się" - to klucz do twojego i mojego prywatnego szczęścia. Szumi Bal to prywatne sytuacje kierowane bezpośrednio do takich ludzi, do których mówię: bądźmy szczerzy, prawda boli, prawda wymaga, ale i uwalnia. Wciąż się uczę kochać bliźnich. Widzę ten cały paraliż emocji dookoła. Ciężko jest iść pod prąd. W Łap prawdy track cytuję: „Patrzę ludziom w oczy — otępiałe, niezrozumiałe. Potrafisz w nie spojrzeć czy szukasz aprobaty? Świat jest zniszczony — nie ujrzysz pochwały” Powrót do punktu wyjścia, to jest to moje „ja”, które buduje osobiście z Panem Bogiem, pomimo opinii innych ludzi. Choć czasem i ja muszę przyjąć prawdę na klatę i dać sobie ją czasem powiedzieć. Najważniejsze to żyć w prawdzie przed samym sobą. Dość już masek. Miałam ich wystarczająco dużo w życiu.

Fot. Facebook DEB
Memoria” -  jeden z moich ulubionych kawałków na płycie,  to wspólny numer nagrany z czeskim raperem, który tworzy pod pseudonimem OneFrejm. Wspominasz, że od tego zaczęła się Twoja droga z rapem. Potem nagrałaś jeszcze duet z Arci Baroyan, ale oprócz tego dwa razy zdążyłaś być supportem TAU. Raz w grudniu i raz w styczniu, w Londynie przy okazji „Beats of Mercy vol. 1”. Jak Ci udało doprowadzić do tych nagrań i występów?

DEB: Support przed Tau?! Wow! Ktoś, kto mnie zna dłużej, wie, ile ten raper dla mnie znaczy i jak ważne było dla mnie móc przed nim zagrać. To niesamowite, bo gdy jeszcze żyłam w nałogu, jego przemiana z Medium na Tau strzeliła we mnie jak piorun. Każda wydana płyta od Restauratora po Egzegezę — coś niesamowitego! Wielki szacunek, bo to mentor jakich mało w dzisiejszym świecie, szanuję całym sercem.
Fot. Facebook Debora Siwak
Pierwszy support wygrałam w konkursie. Szczerze mówiąc na odczepnego, wzięłam udział z pewną świadomością, że i tak nie mam szans (śmiech). Nie mogłam uwierzyć, kiedy dostałam wiadomość od jego DJ-a. Bilet na samolot kupowałam z dnia na dzień. Następny support zagrałam już w Londynie i zaproponował mi go sam Tau. Zgłosiłam się do organizatorów w tej sprawie zaraz po suporcie w Warszawie i się udało. Niesamowite przeżycie! Nie ukrywam, że mam cichą nadzieję co do wytwórni Bozon Records. Jeśli chodzi o pozostałe "featy", to co mogę powiedzieć? Arci - „megaotwarty” człowiek — polecam muzycznie! Dobre serduszko, zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Zgadaliśmy się, żeby razem coś nagrać. Ja miałam już zarys i poszło jak "z płatka". A czeskiego rapera OneFrejm — Pacia miałam tuż za ścianą, bo wynajmowaliśmy obok siebie pokoje. To był totalny spontan! Pozdrawiam Pacio!



Twoja muzyka "kręci się" wokół jednoznacznego przekazu. Można ją nazwać rapem chrześcijańskim, choć nie wszyscy lubią to określenie. Jak Ty określasz to, co robisz?

DEB: Cytuje rapera Anatoma: „Nie tworzę muzyki chrześcijańskiej. Jestem chrześcijaninem, który tworzy muzykę". Podpisuję się pod tym - "jakie życie taki rap”.

Mówisz: „płyta powstawała wraz z moim wstawaniem z kolan”, wspominasz, ile zawdzięczasz swojej mamie, która wsparła cię modlitwami. Płytą oddajesz trochę to, co dostałaś od innych, czyli wiarę, że podniesiesz się z kolan?

                   
    
DEB: Wiesz, to piękne, kiedy najbliżsi w ciebie wierzą. Taką osobą zawsze była moja mama. Ona się nie poddawała. Pamiętam, był okres, kiedy „poleciałam” strasznie i zaczęłam brać dożylnie. Odcięłam się zupełnie i nie miałam z nią kontaktu, pomimo jej zabiegów. Ona miewała sny, jak leżę i umieram, ale „wymodliła” mnie. Gdyby nie jej modlitwy i innych, to podejrzewam, że by mnie tutaj nie było. Modlitwa ma moc. Dzisiaj to ja chcę być wsparciem dla każdego, kto być może nie ma takiego szczęścia jak ja, gdzie „człowiek człowiekowi człowiekiem” jak pisał Borszewic. Patrzę z perspektywy życia, bo dopóki żyjesz — nigdy nie trać nadziei. Śmieję się czasem, że moje własne piosenki dodają mi otuchy w gorszych dniach, lubię do nich wracać. Chciałabym, żeby Ludzie, odsłuchując tej płyty, znaleźli żywe świadectwo kogoś, kto zaufał Bogu i się nie zawiódł. Nasz progres wymaga wysiłku, a nie życia wydarzeniami. Wszystkiego dobrego życzę.

Dzięki za wywiad. Wszystkiego dobrego.

Fot. Facebook Debora Siwak
MuzykTomaniA dziękuje Deborze Siwak oraz Mirkowi Kraszewskiemu za udostępnienie zdjęć na potrzeby niniejszego wywiadu. 

Rozmawiała Anna Piątkowska

(c) Anna i Tomasz Piątkowscy

wtorek, 11 września 2018

Trzecia łza od słońca (Cytrus) - recenzja płyty.

„Jest takie stare branżowe powiedzenie, że aby odnieść sukces w show – biznesie, poza talentem i determinacją trzeba mieć jeszcze odrobinę szczęścia. Nawet najbardziej wartościowa muzyka przepadnie, jeżeli nie zostanie pokazana światu w odpowiednim momencie, a jej twórcy nie spotkają na swej drodze odpowiednich ludzi. Cytrus za swojego żywota nie doczekał się nawet singla”

Marcin Jacobson



W marcu tego roku miała miejsce premiera trzeciej kompilacji sopockiego zespołu Cytrus zatytułowanej „Trzecia łza od słońca". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zespół zakończył działalność w 1985 roku i w całej swojej sześcioletniej działalności nie wydał żadnego singla ani albumu. Wszystkie płyty dostępne na rynku, składają się z utworów zarejestrowanych podczas koncertów w studiu Polskiego Radia.


Dwie poprzednie, „Kurza Twarz” i „Tęsknica” wydane przez Metal Mind Production kolejno w 2006 i 2007 roku, to dziś prawdziwe „białe kruki”. Chcąc zakupić jedną z nich, trzeba się często liczyć z wydatkiem rzędu kilkuset złotych, wliczając w to koszty wysyłki z takich krajów jak Stany Zjednoczone. 
Początkowo uważaliśmy, że podjęcie się zrecenzowania tego typu płyty, będącej zbiorem utworów zarejestrowanych wiele lat wcześniej, będzie zadaniem zbyt trudnym i być może nawet niepotrzebnym. Jednak im więcej czasu poświęciliśmy tej płycie, tym lepiej rozumieliśmy, że zasługuje ona na większą uwagę, przede wszystkim ze względu na nieprzypadkowość doboru utworów. Wydawca zadbał tutaj o wszelkie szczegóły w taki sposób, aby odbiorca miał wrażenie jakby miał do czynienia nie z kompilacją, a z przemyślaną koncepcją muzyczną.

W pierwszej kolejności na uwagę zasługuje projekt okładki. Dominują tu kolory żółty i zielony. Do płyty dołączono książeczkę zawierającą zdjęcia i historię zespołu w dwóch językach, (polskim i angielskim). Pierwsza strona to przeróbka obrazu „Lemon World” rosyjskiego surrealisty Vitaly'a Urzhumov'a. Drzewo rosnące pośrodku cytrynowego pola z oryginalnego obrazu, zastąpiono tutaj niebieskim diamentem, w domyśle symbolem łzy. Nawiązanie do surrealizmu z cytrynami w roli głównej, jako oprawy graficznej do muzyki, nie tylko perfekcyjnie koreluje z doborem utworów, ale także doskonale ilustruje styl muzyczny Cytrusa.

Lemon World by Vitaly Urzhumov
Wszystkie czternaście kompozycji na płycie „Trzecia łza od słońca”, to utwory instrumentalne mające wydźwięk typowych dla rocka progresywnego, form opowieści muzycznych, które nawet  i współczesnego słuchacza potrafią zaskakiwać swoją nietuzinkowością. Świetnie słychać to w utworze pod tytułem „Afera”, którego struktura jest dość rozbudowana. Rozpoczyna się on dynamiczną i popisową grą na skrzypcach Mariana Narkowicza, do którego w pewnym momencie dochodzi klimatyczny dźwięk fleta, będący znakiem rozpoznawczym zespołu. Na koniec tą całą dynamiczną i  szaloną mieszankę, Andrzej Kaźmierczak doprawia swoją gitarową solówką.


Innymi utworami, równie energicznymi na kompilacji są: „Rock’80”, „Terroryści” czy „Kurza Twarz”. Można je wskazać jako jedne z najlepszych w okresie istnienia Cytrusa i będące ich znakiem rozpoznawczym. To prawdopodobnie te kompozycje krytycy określili jako: „heavy grany z jazzowym zacięciem”. Według nas są to prawdziwe „petardy muzyczne”. Melodyjne hard rockowe brzmienie połączone z dźwiękami fletu, skrzypiec i gitar. Unikalne brzmienie „wyciskające” z cytrusowym zacięciem z muzyki to, co najlepsze, niejednokrotnie z dodatkiem groteskowych elementów, jak choćby w utworze „Kurza twarz” granym pod rytm gdakania kury.


Kompozycjami o zupełnie innym charakterze mającymi w sobie refleksyjny, baśniowy i romantyczny klimat są na pewno „Trzecia łza od słońca”, „Tęsknica nocna”, „Jeźdźcy smoków” czy „Baśń o księżycowej karecie”. 
Jednym z najsłynniejszych i najczęściej granych numerów w studiach radiowych jest „Tęsknica nocna”, w którym Marian Narkowicz daje mistrzowski pokaz umiejętności gry na flecie. „Jeźdźcy smoków” z kolei, na wstępie ma mroczne intro, ale to muzyczno-teatralny popis muzyków, heavy zmieszany z progresywą, bluesem i jazzem. Balladą najbardziej ukazująca progresywne oblicze Cytrusa jest „Baśń o księżycowej karecie”, gdzie odnajdziemy przepięknie, ciepło brzmiące klawisze podkreślone fletem oraz techniczną solówką gitarową.


Płyta „Trzecia łza od słońca” wydana przez GAD Records jest według nas godna polecenia zarówno tym którzy dopiero odkryli muzykę Cytrusa, jak i tym wszystkim, którzy już wcześniej zdążyli zapoznać się z jego twórczością. Widać, że mamy tu do czynienia z przemyślanym i spójnym projektem, który powstał z myślą o zespole, który nigdy nie miał szansy wydania choćby singla. Ta koncepcja w jakimś stopniu wynagradza tę niesprawiedliwość losu sprzed trzydziestu kilku lat, która sprawiła, że pomimo licznych sukcesów na scenie sami członkowie Cytrusa w pewnym momencie stracili wiarę w sens dalszego istnienia grupy i zakończyli jej działalność. 

My wsłuchując się w dźwięki „Trzeciej łzy od słońca” mamy nadzieje, że czas Cytrusa dopiero nadchodzi, bo w dzisiejszym świecie tanich i łatwych egzaltacji muzycznych oferowanych nam nawet przez telewizję publiczną i to tę samą, dzięki której przetrwały cytrusowe dźwięki, nie ma dla nas nic bardziej fascynującego niż odkrywanie na nowo opowieści muzycznych stworzonych z czystej pasji i miłości do muzyki.

***

Zespół Cytrus powstał w 1979 roku w Trójmieście z inicjatywy Andrzeja Kalskiego, perkusisty zespołu jazzowego Ragtime Septet. Pozostałymi członkami byli gitarzysta Andrzej Kaźmierczak z Truskawkowego Budzika, basista Waldemar Kobielak oraz Marian Narkowicz multiinstrumentalista, pomysłodawca większości kompozycji grupy. 
Dominującym gatunkiem muzycznym w utworach Cytrusa był progresywny rock. Odnajdziemy tu także elementy jazzu, bluesa i hard rocka. Grupa zwróciła uwagę szerszej publiczności, wygrywając Przegląd Zespołów Muzycznych w Żaku skąd potem trafiła do studia Polskiego Radia w Gdańsku. W dalszym okresie brała udział w festiwalach i przeglądach (I Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji, trzecia edycja Muzyki Młodej Generacji w Sopocie, Pop Session'81, Rockowisko'81, Kart Rock'82, Rock Arena'83, Jarocin'85), które zapewniły jej ogólnopolską karierę. Cytrus wprawdzie nie zdążył nagrać albumu studyjnego, ale znany był wówczas przede wszystkim dzięki licznym koncertom, sesjom nagraniowym w radiu oraz występom telewizyjnym w TV Gdańsk, czy Wrocław. 
Początkowy skład grupy nie utrzymał się do końca jej działalności i w ciągu kilku lat następowały zmiany. W 1981 roku odszedł Andrzej Kalski. Do grupy zaś dołączyli Zbigniew Kraszewki (perkusja) i Kazimierz Barlasz (wokal). Następnie Kraszewski odszedł w 1984 roku, by kontynuować swoją muzyczną karierę w Kombi. Pałeczki perkusyjne przejął wówczas Leszek Ligęza z legendarnego Dr Hackenbusha. Cytrusowe szeregi opuścił również Waldemar Kobielak na rzecz formacji Babsztyl, a w jego miejsce pojawił się Zbigniew Gura. Dalej, Kazimierz Barlasz po podjęciu współpracy z Exodusem i Mad Max, został zastąpiony przez Józefa Masiaka, a w rok później po tych wszystkich roszadach Cytrus ostatecznie zakończył swoją działalność. Muzycy zaś zdecydowali się na łatwiejszą drogę, zakładając zespół „Korba”.


Opracowanie tekstu Tomasz i Anna Piątkowscy


wtorek, 17 lipca 2018

Cyberpunkowy nu metal z serca multikulturowego tygla - grupa Rosen 27 lipca wydaje swoją pierwszą EP.


Nazwa została zaczerpnięta z powieści science fiction Philipa K. Dicka pod tytułem " Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?". Skład zespołu to prawdziwa kulturowa mieszanka: dwóch Polaków, Irańczyk, Duńczyk i Czech (Frötoric, Frisco, Cole Sław, Matt Ress oraz Kam Ikaze). Założycielem i liderem formacji jest raper Frhetoric, który ma już na swoim kącie kilka solowych albumów. Rosen powstało pod koniec 2016 roku i wykonuje mieszankę rocka, nu metalu i hip hop, utrzymaną w konwencji cyberpunkowej z mocno dystopiczną wizją rzeczywistości, co zapowiada już pierwszy z singli zespołu  pod tytułem " Hi Tech Low Life" .

  
Chłopaki z samego serca jednej z największych metropolii świata, nie przebierają w słowach, a ich obraz otoczenia daleki jest od tego, który na co dzień odnajdują nastolatki na wyświetlaczach swoich smart-fonów topowych marek. Rosen serwuje słuchaczom dawkę uderzeniową w postaci mocnych tekstów, równie mocnych i świetnie brzmiących riffów gitarowych, perkusji i elektroniki nie oszczędzając przy tym nikogo.
Rosen bierze pod lupę wady współczesnego społeczeństwa ślepo podążającego za zdobyczami techniki, zapatrzonego w siebie, rozpaczliwie poszukującego atencji jako jedynego celu swojej egzystencji. Wykonanie? Rewelacja! Frhotoric strzela słowem z prędkością karabinu maszynowego!  Trąci kunsztem z najwyższej półki pod każdym względem, co już zostało zauważone przez muzyczne środowisko Londynu. EP jak do tej pory, jeszcze przedpremierowo, zbiera świetne recenzje i nie ma się co dziwić, bo dawno nie miałam okazji słyszeć tylu świetnych kawałków na jednym krążku.

Rosen fot. rosenofficial.com

Drugi z ich singli "Riot" celuje w ignorancje i cenzurę polityczną. Utwór rozpoczyna się dość spokojnie, aby zaraz potem porazić słuchacza mocą riffów gitarowych i perkusji tworząc perfekcyjną, jak dla mnie muzyczną zadymę. To wszystko świetnie współgra z tekstem i wokalem Frhetoric'a rewelacyjnie oddając atmosferę motywów ulicznej rebelii.



"Reverie" to utwór nieco spokojniejszy. Tutaj usłyszymy najwięcej partii wokalu, z którym świetnie współgrają perkusja gitara i klawisze. Tekst opowiada o presji jakiej poddana jest jednostka przez otaczający świat, a w niedawno wpuszczonym do sieci video możemy zobaczyć Rosen'owskiego czarodzieja gitary Mateusza Bućkuna w roli głównej. 



Na EP znajdziemy jeszcze trzy inne kompozycje. Wszystkie utrzymane są w podobnej koncepcji, ale z pewnością żadna z nich nie zawiedzie fanów nu metalu, którzy podobnie jak ja, mocno stęsknili się za połączeniem dobrych tekstów i ostrej muzy, do jakiego przyzwyczaiły nas takie zespoły jak choćby Linkin Park.

Przyznam szczerze, że właśnie na teksty zwracam uwagę w pierwszej kolejności i to właśnie one, mocno rockowe uderzenie gitarowe z elementami elektroniki, profesjonalne wykonanie, a także autentyczność sprawiają, że Rosen zdobyło moją uwagę. To wszystko tutaj jest, a nawet więcej! Rosen na dokładkę bowiem, jest zespołem z pomysłem na siebie i swoją EP postanowił wydać na pendrivie, co uważam za absolutnie rewelacyjny pomysł. 

Fot. Facebook @TwistedOrange 

Jako poszukiwacz nowości i wielbiciel gatunku niezmiernie cieszy mnie fakt, że jako jedna z pierwszych osób mam okazje donieść o tym zespole w moim ojczystym języku. Jestem przekonana, że takich jak ja będzie więcej, bo Rosen to grupa, obok której nie wolno przejść obojętnie. 



Płyta do kupienia w przedsprzedaży również na iTunes i Google Play.

Oficjalna strona zespołu
Profil Facebook
Istagram


***


Anna Piątkowska – choć urodziłam się i wychowałam na Podhalu, nie tańczyłam ani nie śpiewałam w żadnym z zespołów góralskich. W ósmej klasie szkoły podstawowej zostałam szkolnym DJ, pozostając jednocześnie wielką fanką polskiego rocka. Od zawsze było mi bliżej do cięższych rodzajów muzyki. W muzyce poszukuję nie tylko piękna, ale i ciekawych treści. Staram się być otwarta na różnorodność gatunków. Nigdy nie wiadomo, co lub kto może przyciągnąć moją uwagę. Od kilku miesięcy mam szczęście obracać się w świecie pasjonatów muzyki, co sprawiło, że sama zapragnęłam ten świat przybliżać innym. Moją pasję dzieli ze mną mąż, z którym współtworzę niniejszego bloga.